A tej twarzy nigdy nie widziała w Kopule.
Wpatrywały się w nią czyjeś oczy. Usta były lekko rozchylone, tak jak gdyby oddychały ciężko. A potem postać wspięła się na wzniesienie i zaczęła ku niej biec.
Marlena podniosła się. Czuła chroniącą ją siłę. Nie bała się.
Zatrzymał się w odległości dziesięciu stóp. Pochylił się lekko i wpatrywał w jej twarz, jak gdyby dotarł do granicy, której nie mógł przekroczyć, jak gdyby coś odebrało mu siły do dalszego biegu.
Z jego gardła wydobył się zduszony dźwięk: — Rosanna!
Marlena przyjrzała się mu uważnie. Jego mikroruchy wyrażały pragnienie, promieniowała z nich wola posiadania: mieć, blisko, moja, moja, moja.
Cofnęła się o krok. Jak to możliwe? Dlaczego on…?
Niejasne wspomnienie holobrazu, który widziała, gdy była jeszcze małą dziewczynką…
Nie, nie mogła już dłużej zaprzeczać samej sobie. To niemożliwe a jednak to był…
Skurczyła się w chroniącej ją obecności i powiedziała:
— Ojcze?
Rzucił się w jej stronę, jak gdyby pragnąc wziąć ją w ramiona. Marlena zrobiła jeszcze jeden krok do tyłu. Zatrzymał się. Zachwiał przyłożył jedną rękę do czoła, walczył z ogarniającą go niemocą.
— Marlena. Chciałem powiedzieć Marlena.
Źle wymawiał jej imię. Natychmiast to zauważyła. Łączył sylaby. Ale to nic — miał prawo. Skąd mógł wiedzieć?
Dołączył do niego drugi mężczyzna. Stanął tuż obok. Miał proste, czarne włosy, szeroką twarz, wąskie oczy i ciemną karnację. Marlena nigdy nie widziała nikogo o takim wyglądzie. Otworzyła usta ze zdziwienia i zamknęła je z wysiłkiem.
Drugi mężczyzna zapytał pierwszego z niedowierzaniem w głosie:
— Czy to jest twoja córka, Fisher?
Oczy Marleny rozszerzyły się. Fisher! To był jej ojciec! Fisher nie spojrzał na pytającego. Powiedział krótko:
— Tak.
Głos tego drugiego stał się bardziej miękki.
— Pierwsze rozdanie, Fisher! Przybyłeś tu po tylu latach i pierwszą osobą, jaką spotykasz, jest twoja córka!
Fisher z wysiłkiem odwrócił oczy, a raczej chciał odwrócić i nie mógł.
— Chyba masz rację, Wu. Marlena… twoje nazwisko brzmi Fisher, czy tak? Twoją matką jest Eugenia Insygna. Nie mylę się? Ja nazywam się Krile Fisher i jestem twoim ojcem.
Wyciągnął obydwie ręce.
Marlena doskonale zdawała sobie sprawę z wyrazu pragnienia na jego twarzy. Później dostrzegła jeszcze udrękę, gdy ponownie cofnęła się o krok.
— Skąd się tu wziąłeś?
— Przybyłem z Ziemi, by cię odnaleźć. Odnaleźć ciebie. Po tylu latach…
— Po co chciałeś mnie odnaleźć? Zostawiłeś mnie, gdy byłam małym dzieckiem.
— Musiałem wtedy… ale zawsze chciałem do ciebie wrócić. I nagle usłyszała inny głos… ostry jak stal… i w końcu łamiący się:
— Wróciłeś po Marlenę? I po nic… innego?
Stanęła przed nimi Eugenia Insygna. Blada, z bezbarwnymi ustami, z trzęsącymi się rękoma. Za nią stał Siever Genarr, zupełnie zaskoczony, lecz trzymający się z tyłu. Żadne z nich nie miało na sobie skafandra ochronnego.
Insygna zaczęła mówić pośpiesznie, niemal histerycznie:
— Myślałam, że będą tu ludzie z jakiegoś innego Osiedla, ludzie z Układu Słonecznego. Myślałam także o jakichś obcych. Byłam przygotowana na każdą ewentualność, kiedy powiedziano mi, że ląduje obcy statek. I nigdy, nawet przez chwilę nie przyszło mi do głowy, że spotkam Krile Fishera, który wrócił… po Marlenę!
— Przybyłem z innymi… w ważnej misji. To jest Chao-Li Wu, mój towarzysz. I… i….
— I spotkaliśmy się. Czy myślałeś kiedykolwiek, że mnie spotkasz? A może myślałeś tylko o Martenie? Co to za ważna misja? Odszukanie Marleny?
— Nie. Mamy inne zadania. Martena… to moja sprawa.
— A ja?
Fisher spuścił wzrok.
— Przybyłem po Marlenę.
— Przybyłeś po nią? Chcesz ją zabrać?
— Myślałem… — zaczął Fisher i nie mógł dokończyć. Wu przyglądał mu się ze zdziwieniem. Genarr niemal kipiał z oburzenia.
Insygna podeszła do córki.
— Marleno, czy chcesz towarzyszyć temu człowiekowi?
— Nie mam zamiaru towarzyszyć nikomu gdziekolwiek, mamo — powiedziała cicho Martena.
— Oto jej odpowiedź, Krile — powiedziała Insygna. — Zostawiłeś mnie z rocznym dzieckiem, a teraz wracasz po piętnastu latach i mówisz: „Aha, przypomniało mi się, zabieram ją ze sobą”. I nawet nie pomyślałeś o mnie. Ona jest twoją córką — biologicznie, i nic więcej. Należy do mnie, dzięki piętnastu latom miłości i opieki.
— Nie ma co kłócić się o mnie, mamo — powiedziała Martena. Chao-Li Wu postąpił krok do przodu.
— Proszę mi wybaczyć, zostałem przedstawiony państwu, lecz nie wiem, z kim mam do czynienia. Pani jest…?
— Eugenia Insygna Fisher — wskazała ręką na Fishera. — Jego żona… kiedyś.
— A to jest pani córka?
— Tak. To jest Martena Fisher. Wu skłonił się.
— A ten dżentelmen?
— Nazywam się Siever Genarr. Jestem dowódcą Kopuły, którą widzi pan na horyzoncie.
— Ach, tak. Dowódco, chciałbym z panem porozmawiać. Żałuję, że zawarliśmy znajomość podczas sprzeczki rodzinnej, która nie ma nic wspólnego z naszą misją.
— A na czym polega wasza misja? — odezwał się jeszcze jeden, nowy głos. Zbliżała się do nich płowowłosa postać z grymasem na twarzy. W ręce mężczyzny dostrzegli coś, co przypominało broń.
— Witam, Siever — powiedział nowo przybyły mijając Genarra. Genarr wyglądał na zaskoczonego.
— Saltade? Skąd ty się tu wziąłeś?
— Reprezentuję komisarza Janusa Pitta z Rotora. Powtarzani moje pytanie, mój panie: na czym polega wasza misja? I jak się pan nazywa?
— Ja również powtarzam swoje nazwisko: doktor Chao-Li Wu. Pańska godność?
— Saltade Leverett.
— Witam. Przybywamy w pokoju — powiedział Wu patrząc na broń.
— Mam nadzieję — odrzekł ponuro Leverett. — Mam ze sobą sześć statków, które wzięty na cel wasz statek.
— Niemożliwe! — powiedział Wu. — Ta mała kopuła posiada flotę!
— Ta mała kopuła jest jedynie naszym przyczółkiem — odpowiedział Leverett. — Ja posiadam flotyllę i na pana miejscu nie liczyłbym na to, że blefuję.
— Wierzę panu na słowo — powiedział Wu. — Nasz mały statek pochodzi z Ziemi. Przybyliśmy tu odbywając lot superluminamy. Wiecie, o czym mówię? Lot szybszy od światła.
— Wiem, co to znaczy. Nagle wtrącił się Genarr:
— Czy doktor Wu mówi prawdę, Marleno?
— Tak, wujku Sieverze — odpowiedziała dziewczyna.
— To ciekawe — zamruczał Genarr. Wu zachował spokój.
— Cieszę się niezmiernie, że owa młoda dama potwierdza moje słowa. Wnoszę, że jest czołowym ekspertem Rotora w dziedzinie lotów superiuminalnych?
— Nie musi pan nic wnosić — przerwał mu niecierpliwie Leverett. — Po co tu przybyliście? Nikt was nie zapraszał.
— Rzeczywiście. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że ten teren jest zamieszkany. Chciałbym jednak zaznaczyć, że okazana nam wrogość może doprowadzić do natychmiastowego odlotu naszego statku w hiperprzestrzeń.
— Nie jest tego pewny — powiedziała szybko Martena. Wu oburzył się.
— Jestem wystarczająco pewny. A jeśli nawet uda wam się zniszczyć nasz statek, baza na Ziemi wie, gdzie jesteśmy. Otrzymuje od nas raporty. Jeśli coś nam się stanie, wkrótce przybędzie tu ekspedycja pięćdziesięciu krążowników superiuminalnych. Radziłbym panu nie ryzykować.
— Niezupełnie tak — powiedziała Marlena.
— Co jest „niezupełnie tak". Marleno? — zapytał Genarr.
— Gdy mówił, że baza na Ziemi wie, gdzie są, nie był tego pewny i wiedział o tym.
— To mi wystarczy — powiedział Genarr. — Ci ludzie, Saltade, nie mają hiperkomunikacji.
Wyraz twarzy Wu nie zmienił się.
— Wierzy pan dywagacjom nastolatki?
— To nie są dywagacje. Wyjaśnię ci później, Saltade. Na razie uwierz mi na słowo.
Marlena zwróciła się nagle do Wu:
— Zapytaj mojego ojca. On ci powie — nie bardzo rozumiała, w jaki sposób ojciec może wiedzieć cokolwiek o jej darze — gdy odszedł od nich była przecież jeszcze niemowlęciem — a jednak wiedział, było to dla niej oczywiste.