— Działaj.
Telefon trzaskał i brzęczał wysiłkami konstruktu. Case przeniósł go do pokoju i położył słuchawką w dół na łóżku. Poszedł do łazienki i umył zęby. Kiedy wracał, zapłonął monitor pokojowego zestawu audiowizualnego Brauna. Japońska gwiazda pop leżała wsparta o metalizowane poduszki, a niewidoczny reporter pytał o coś po niemiecku. Case patrzył. Po ekranie przeskoczyły niebieskie zygzaki interferencji.
— Case, dziecino, do reszty straciłeś rozum? — Powolny, znajomy głos.
Szklana ściana balkonu pstryknęła, włączając obraz Dezyderaty, lecz ulica rozmyła się, rozmazała, zmieniła we wnętrze Jarre de Thó w Chibie. Puste stoliki, czerwone neony replikujące się do nieskończoności w pokrytych lustrami ścianach.
Wystąpił Lonny Zone, wysoki i blady. Poruszał się z podwodną gracją nałogu. Stał samotny wśród kwadratowych stolików, z rękami w kieszeniach spodni szarych jak skóra rekina.
— Naprawdę, chłopie, wyglądasz na zdenerwowanego. Głos dobiegał z głośników Brauna.
— Wintermute — stwierdził Case.
Alfons ospale wzruszył ramionami i uśmiechnął się.
— Gdzie Molly?
— Nie twoja sprawa. Jakoś ci dziś nie idzie, Case. Płaszczak dzwoni we wszystkie dzwony Freeside. Nie sądziłem, że na to pójdziesz. Nie pasuje do twojego profilu.
— Więc powiedz, gdzie ona jest, a go odwołam. Zone pokręcił głową.
— Nie potrafisz utrzymać swoich kobiet, co? Tracisz je, w ten czy inny sposób.
— Oberwiesz za to.
— Nie. To nie twój typ zachowania. Wiem o tym. A przy okazji, Case, zgaduję, że się domyśliłeś, że to ja kazałem Deane’owi skasować tę twoją cipcię w Chibie.
— Przestań. — Case mimowolnie postąpił o krok w stronę okna.
— Ale to nie ja. Zresztą, czy to ważne? Jak bardzo jest to istotne dla pana, Case? Przestań się oszukiwać. Znam twoją Lindę, chłopie. Znam wszystkie Lindy. Lindy to generyczny produkt mojego fachu. Wiesz, czemu postanowiła cię obrobić? Z miłości. Żebyś się przejął. Miłość… Pogadamy o miłości? Kochała cię. Niewiele była warta, ale kochała. Nie umiałeś sobie z tym poradzić. Teraz nie żyje.
Pięść Case’a odskoczyła od szyby.
— Nie rozwal sobie palców. Niedługo będziesz stukał w dek. Zone zniknął, zastąpiony nocą Freeside i światłami budynków. Braun zgasł.
Telefon na łóżku brzęczał monotonnie.
— Case. — Płaszczak czekał. — Gdzieś ty był? Mam coś, chociaż niezbyt wiele.-Konstrukt wyrecytował adres.-Jest tam lod, dość dziwny jak na zwykły nocny klub. Nic więcej nie mogłem znaleźć bez zostawiania wizytówki.
— Dobra. Powiedz Hosace, niech przekaże Maelcumowi, żeby odłączył modem. Dzięki, Dix.
— Drobiazg.
Długą chwilę siedział na łóżku, delektując się nowym uczuciem. Było jak skarb.
Wściekłość.
— Cześć, Lupus. Hej, Cath, to nasz przyjaciel, Lupus. — W drzwiach stał ociekający wodą Bruce. Miał ogromne źrenice.-Ale właśnie bierzemy prysznic. Zaczekasz? Czy chcesz się wykąpać?
— Nie. Dzięki. Potrzebuję pomocy. — Odepchnął ramię chłopaka i wszedł do pokoju.
— Człowieku, my naprawdę…
— …chcecie mi pomóc. I cieszycie się, że wpadłem. Bojesteśmy przyjaciółmi. Zgadza się? Jesteśmy?
— Jasne. — Bruce zamrugał niepewnie.
Case podał adres, który znalazł Płaszczak.
— Wiedziałam, że to gangster — zawołała radośnie Cath spod prysznica.
— Mam trójkołówkę hondy — poinformował Bruce.
— To jedziemy.
— Tamten poziom to pokoje — oznajmił Bruce, kiedy po raz ósmy poprosił Case’a, by powtórzył adres. Wsiadł na hondę. Skroplona para ciekła z rury wydechowej wodorowej baterii, a czerwona karoseria z włókna szklanego kołysała się na chromowanych amortyzatorach. — Długo cię nie będzie?
— Trudno przewidzieć. Ale zaczekacie.
— Jasne, zaczekamy. — Podrapał nagi tors.-Ostatnia część adresu to chyba pokój. Numer czterdzieści trzy.
— Spodziewałeś się tego, Lupus? — Cath spojrzała w górę nad ramieniem Bruce’a. Jazda osuszyła jej włosy.
— Raczej nie. A co, jakieś problemy?
— Zejdź na najniższy poziom i poszukaj pokoju swojej przyjaciółki. Jeśli cię wpuszczą, w porządku. Jeśli nie chcą cię widzieć… — Wzruszyła ramionami.
Case odwrócił się i ruszył w dół po spiralnych schodach z kutego w kwiaty żelaza. Po sześciu okrążeniach dotarł do nocnego klubu. Zapalił yeheyuana i spojrzał w stronę stolików. Freeside nagle nabrało sensu. Interesy. Czuł ich wibracje.To było to, lokalna działalność. Nie odstawiona na wysoki połysk Rue Jules Verne, ale coś rzeczywistego. Handel. Taniec. Klienci byli dość przypadkowi, połowa turystów, połowa mieszkańców wysp.
Zatrzymał przechodzącego kelnera.
— Na dół. Chcę zejść na dół. — Pokazał swój chip Freeside. Kelner skinął ręką w głąb pomieszczenia.
Wyminął stoliki, słysząc po drodze pół tuzina europejskich języków.
— Potrzebuję pokoju-oznajmił dziewczynie, siedzącej przy niskim biurku, z terminalem na kolanach.-Dolny poziom.-Podał chip.
— Preferencje płciowe? — Przesunęła chip nad czarną płytą terminalu.
— Żeńskie — stwierdził odruchowo.
— Numer trzydzieści pięć. Proszę dzwonić, gdyby nie był pan zadowolony. Jeśli pan sobie życzy, możemy wyświetlić katalog usług specjalnych.
Uśmiechnęła się. Oddała chip.
Za jej plecami rozsunęły się drzwi windy.
Lampy na korytarzu płonęły błękitem. Case wysiadł z windy i skręcił, nie zastanawiając się nad wyborem kierunku. Numerowane drzwi. Cisza jak w ekskluzywnej klinice.
Znalazł swój pokój. Szukał Molly; teraz niepewnie podniósł chip i przycisnął go do czarnego czujnika wbudowanego tuż pod tabliczką z numerem.
Magnetyczne zamki. Ich szczęk przypomniał mu Tani Hotel.
Dziewczyna usiadła na łóżku i powiedziała coś po niemiecku. Oczy miała senne. Autopilot. Blokada neuralna. Wycofał się na korytarz i zamknął drzwi.
Drzwi numer czterdzieści trzy wyglądały tak samo jak wszystkie inne. Zawahał się. Panująca cisza dowodziła, że pokoje były dźwiękoszczelne. Nie ma sensu próbować z chipem. Zastukał w emaliowany metal. Nic. Drzwi jakby wchłaniały dźwięk.
Przycisnął chip do czarnej płytki.
Trzasnęły zasuwy.
Zdawało się, że uderzyła, zanim drzwi zdążyły się otworzyć. Klęczał oparty plecami o stalową płytę, a ostrza jej wyprostowanych kciuków drżały o centymetry od jego oczu…
— Rany boskie — mruknęła i wstając, klepnęła go w policzek. — Idiota z ciebie, że próbujesz takich numerów. Do diabła, jak otworzyłeś te zamki? Case? Case? Nic ci nie jest?
Pochyliła się nad nim.
— Chip — wykrztusił, próbując złapać oddech. Ból promieniował od piersi. Pomogła mu wstać i wciągnęła do pokoju.
— Dałeś łapówkę tej na górze? Pokręcił głową i upadł na łóżko.
— Zrób wdech. Licz. Jeden, dwa, trzy, cztery. Wstrzymaj oddech. Teraz wydech. Licz. Uciskał palcami żołądek.
— Kopnęłaś mnie — wymamrotał.
— Powinnam niżej. Chcę być sama. Medytuję, jasne? — Usiadła przy nim. — I słucham instrukcji. — Wskazała niewielki monitor, wbudowany w ścianę nad łóżkiem. — Wintermute opowiada mi o Straylight.