Выбрать главу

Przykucnęła w ciemności. Dłonie wsparte o szorstki beton. CASE CASE CASE CASE. Cyfrowy wyświetlacz pulsował jego imieniem. Wintermute informował ją o połączeniu.

— To słodkie — powiedziała. Zakołysała się na piętach, złożyła dłonie. Stuknęła o siebie kostkami. — Co cię zatrzymało?

CZAS MOLLY CZAS TERAZ.

Mocno przycisnęła język do przednich dolnych zębów. Jeden poruszył się lekko, aktywując mikrokanałowe wzmacniacze; losowe uderzenia fotonów wśród mroku zostały zamienione na pulsacje elektronów; wokół niej pojawił się beton, widmowo blady i szorstki.

— W porządku, skarbie. Wchodzimy do gry.

Jej kryjówką był jakiś tunel naprawczy. Wyczołgała się przez zawieszoną na zawiasach, ozdobną kratę ze zmatowiałego brązu. Widział jej dłonie i ramiona; znowu nosiła polikarbonowy kombinezon. Pod plastykiem wyczuwał znajomy ucisk obcisłej skóry. Miała coś pod pachą, w uprzęży czy kaburze. Wyprostowała się, rozpięła kombinezon i dotknęla nacinanego tworzywa kolby.

— Case-powiedziała niemal bezgłośnie.-Słuchasz? Opowiem ci coś… Miałam kiedyś chłopaka. Trochę mi go przypominasz… — Obejrzała się, sprawdziła korytarz. — Johnny. Miał na imię Johnny.

Na ścianach niskiego tunelu, pod łukowym sklepieniem wisiały dziesiątki gablot, archaicznych z wyglądu pudeł z brązowego drewna, zamkniętych szybami. Na tle organicznych krzywych muru robiły nieprzyjemne wrażenie, jakby zostały tu przyniesione i zawieszone w jednej linii w jakimś dawno zapomnianym celu. Uchwyty z matowego brązu podtrzymywały w dziesięciometrowych odstępach kule białego światła. Podłoga była nierówna, a kiedy Molly ruszyła korytarzem, Case zrozumiał, że rozrzucono na niej setki małych chodniczków i dywaników. W niektórych miejscach leżało ich po sześć, jeden na drugim, zmieniając podłogę w miękką szachownicę tkanej wełny.

Irytowało go, że Molly prawie nie zwraca uwagi na gabloty i ich zawartość. Musiał się zadowolić jej obojętnymi spojrzeniami, ukazującymi fragmenty naczyń, antyczną broń, jakiś przedmiot nierozpoznawalny pod gęstą pokrywą pordzewiałych wieków, zetlałe strzępy kilimów…

— Mój Johnny, widzisz, był dobry, naprawdę ostry chlopak. Zaczynał jako skrytka na Memory Lane. Miał chipy w głowie i łudzie płacili za ukrywanie tam danych. Tej nocy, kiedy się poznaliśmy, chcieli go dopaść Yak. Załatwiłam ich zabójcę. Raczej szczęście niż cokolwiek innego, ale załatwiłam. Potem było nam dobrze i słodko, Case. — Jej wargi niemal się nie poruszały. Czuł, jak formułuje słowa; nie musiał ich słyszeć. — Mieliśmy układ z delfinem, więc mogliśmy odczytać ślady wszystkiego, co przechowywał. Przerzuciliśmy to na taśmę i zaczęliśmy dokręcać śrubę niektórym klientom, byłym klientom. Ja zbierałam szmal, byłam gorylem, obstawą. I byłam naprawdę szczęśliwa. Byłeś kiedy szczęśliwy, Case? To był mój chłopak. Pracowaliśmy razem. Wspólnicy. Spotkałam go jakieś osiem tygodni po wyjściu z teatrzyku kukiełek.-Przerwała, ostrożnie minęła ostry zakręt, potem mówiła dalej. Widział kolejne drewniane gabloty. Kolor ich ścianek przypominał skrzydełka chrabąszczy.

— Ciepło i miło, tak sobie żyliśmy. Jakby nikt nigdy nie mógł nas skrzywdzić. Nie pozwoliłabym. Yakuza chyba ciągle chcieli obrobić Johnny’emu tyłek. Bo zabiłam ich człowieka. Bo Johnny ich wypalił. A Yak stać na to, żeby podchodzić cholernie powoli. Człowieku, oni potrafią czekać całymi latami. Dają ci całe życie, żebyś miał czego żałować, kiedy w końcu przyjdą je zabrać. Cierpliwi jak pająki. Pająki Zen. Wtedy o tym nie wiedziałam. A jeśli nawet, to pewnie uznałam, że nas to nie dotyczy. Wiesz, kiedy jesteś młody, uważasz się za kogoś wyjątkowego. Byłam młoda. W końcu przyszli. Myśleliśmy, że mamy już dość, że trzeba rzucić to wszystko, spakować rzeczy, wyjechać. Może do Europy. Chociaż żadne z nas nie wiedziało, co będziemy robić, kiedy nie ma nic do roboty. Ale żyliśmy wygodnie: szwajcarskie konta orbitalne i chata pełna zabawek i mebli. W takim otoczeniu tracisz tempo. Ten pierwszy, którego posłali, był ostry. Odruchy, jakich w życiu nie widziałeś, implanty, dość stylu na dziesięciu normalnych oprychów. Ale drugi był… sama nie wiem… jak mnich. Klonowany. Kamienny morderca, od poziomu komórek. Miał ją w sobie, tę śmierć, tę ciszę, wlokła się za nim jak chmura… — Głos ucichł. Korytarz rozwidlał się na dwie identyczne klatki schodowe, w dół. Skręciła w lewą.

— Kiedy byłam jeszcze mała, mieszkaliśmy na włamie, w takim domu do wyburzenia. Małe miasteczko nad Hudson, a szczury były tam wielkie. To chemikalia tak na nie działały. Wielkie jak ja, i przez całą noc jeden drapał pod podłogą. Rano ktoś sprowadził tego starego. Miał blizny na policzkach i calkiem czerwone oczy. Przyniósł takie zawiniątko z wysmarowanej skóry, wiesz, takie, w jakim się trzyma stalowe narzędzia, żeby nier dzewiały: Rozwinął je. Miał tam stary rewolwer i trzy naboje. I ten stary, rozumiesz, załadował jeden, a potem zaczął chodzić tam i z powrotem po chałupie. Staliśmy pod ścianami. Tam i z powrotem. Skrzyżował ręce, spuścił głowę, jakby zapomniał o spluwie. Nasłuchiwał, gdzie jest szczur. Wszyscy byliśmy cicho. Stary robił krok. Szczur się poruszał. Szczur ruszał się znowu, a on robił następny krok. Godzina takiej zabawy, a potem jakby sobie przypomniał spluwę. Wycelował w podłogę, uśmiechhął się i strzelił. Zawinął wszystko i wyszedł. Później wczołgałam się pod podłogę. Szczur miał dziurę między oczami.

Sprawdzała zamknięte drzwi, w nierównych odstępach osadzone w ścianach korytarza.

— Ten drugi, ten, co przyszedł po Johnny’ego, był podobny do tego starucha. Nie stary, ale podobny. I zabijał podobnie.-Korytarz rozszerzył się. Morze miękkich dywanów falowało łagodnie pod ogromnym kandelabrem, którego najniższy kryształ sięgał prawie podłogi. Zadźwięczał, gdy Molly weszła do holu. TRZECIE DRZWI NA LEWO, zapłonął wyświetlacz.

Skręciła w lewo, mijając odwróconą kryształową choinkę.

— Widziałam go tylko raz. Wracałam do domu. On wychodził. Mieszkaliśmy w przerabianych magazynach fabrycznych: kupa młodych zdolnych z Sense/Net, wiesz, takie towarzystwo. Niezłe zabezpieczenie, od samego startu. Założyłam trochę naprawdę ciężkiego sprzętu, żeby je uszczelnić. Wiedziałam, że Johnny jest na górze. Zwróciłam uwagę na tego faceta. Wychodził. Nie powiedział ani słowa. Po prostu spojrzeliśmy na siebie i wiedziałam. Zwykły, nieduży facecik, normalne ciuchy, śladu pychy. Pokorny. Spojrzał na mnie i wsiadł do rikszy. Wiedziałam. Poszłam nagórę, a Johnny siedział na krześle pod oknem, z ustami otwartymi lekko, jakby właśnie zaczął coś mówić.

Drzwi, przed którymi się zatrzymała, były starą rzeźbioną ptytą tajlandzkiego teku, chyba przepiłowaną na połowy, żeby zmieściła się w niskim otworze wejściowym. Pod wygiętym smokiem wmontowano prymitywny zamek mechaniczny z nierdzewnej stali. Przyklęknęła, z wewnętrznej kieszeni wyjęła ciasno owinięty irchą pakiet, wybrała cienki jak igła wytrych.

— Nigdy już nie spotkałam nikogo, kto by mnie obchodził.

Wsunęła wytrych i pracowała w milczeniu, przygryzając dolną wargę. Zdawało się, że polega wyłącznie na dotyku. Rozogniskowane spojrzenie ukazywało rozmytą plamę jasnego drewna. Case wsłuchiwał się w ciszę holu, przerywaną delikatnymi brzęknięciami kandelabru. Świece? Nic w Straylight nie było takie, jak być powinno. Przypomniał sobie opowieść Cath o zamku ze stawami i liliami, i recytowany przez głowę manieryczny esej 3Jane. To miejsce wrastało w siebie. Pachniało lekko stęchlizną i perfumami, jak kościół. Gdzie byli Tessier-Ashpoolowie? Oczekiwał czegoś w rodzaju mrowiska, pełnego uporządkowanej aktywności. Molly jednak nie spotkała nikogo. Jej monolog odbierał spokój; nigdy jeszcze nie mówiła tak wiele o sobie. Jeśli nie liczyć historii opowiedzianej w komórce teatrzyku kukiełek, rzadko mówiła cokolwiek, co mogło choćby sugerować, że miała jakąś przeszłość.