— My?
— A kto inny?
— Aerol. Ten facet w Babylon Rocker. Kumpel Maelcuma.
— Nie. To musisz być ty, ktoś, kto rozumie Molly i rozumie Rivierę. Maelcum jako mięśniowiec.
— Może zapomniałeś, że jestem w samym środku naszej małej akcji. Pamiętasz? Po to przecież dowlokłeś tutaj mój tyłek.
— Posłuchaj, Case. Nie mamy czasu. Słuchaj. Prawdziwym połączeniem między twoim dekiem i Straylight jest wstęga boczna emisji systemu nawigacyjnego Garveya. Polecicie Garveyem do specjalnego prywatnego doku, który wam wskażę. Chiński wirus całkowicie spenetrował układ twojego komputera. W Hosace nie ma już nic prócz wirusa. Po dokowaniu wirus włączy się w system ochrony Straylight. Wtedy odetniemy wstęgę boczną. Zabierzesz dek, Płaszczaka i Maelcuma. Znajdziesz 3Jane, wydostaniesz od niej słowo, zabijesz Rivierę, weźmiesz od Molly klucz. Możesz śledzić program, włączając dek w sieć Straylight. Zajmę się tym. Z tyłu głowy, za płytką z pięcioma cyrkoniami, jest standardowe gniazdo.
— Zabić Rivierę?
— Zabij.
Case zamrugał, wpatrzony w reprezentację Finna na ekranie. Poczuł, jak Maelcum kładzie mu dłoń na ramieniu.
— Hej. Zapomniałeś o czymś. — Wzbierał w nim gniew i jakiś rodzaj uciechy. — Spieprzyłeś. Kiedy rozwalałeś Armitage’ a, przy okazji odpaliłeś sterowniki chwytników. Haniwa trzyma nas mocno i twardo. Armitage wysmażył tamtego Hosakę, a mainframe’y poszły razem z mostkiem. Zgadza się?
Finn przytaknął.
— Czyli tkwimy tu na amen. A to znaczy, że spieprzyłeś. Chciał się roześmiać, ale głos uwiązł w ściśniętym gardle.
— Case, chłopie — powiedział cicho Maelcum. — Garvey to holownik.
— Zgadza się — stwierdził z uśmiechem Finn.
— Dobrze się bawiłeś w wielkim, zewnętrznym świecie? — zapytał konstrukt, gdy Case włączył się ponownie. — Zgaduję, że to Wintermute prosił o zaszczyt rozmowy…
— Tak. Trafiłeś. Kuang w porządku?
— Jak diabli. Morderczy wirus.
— Dobra. Są drobne kłopoty, ale pracujemy nad tym.
— Może mi opowiesz?
— Nie mam czasu.
— Cóż, chłopcze, nie musisz się mną przejmować. I tak jestem martwy.
— Odwal się — odparł Case i przeskoczył, ścinając zgrzytliwe ostrze śmiechu Płaszczaka.
— Marzyła o stanie wymagającym bardzo niewielkiego udziału indywidualnej świadomości — mówiła 3Jane. W wyciągniętej do Molly ręce trzymała dużą kameę. Rzeźbiony profil był niezwykle podobny do jej własnego. — Zwierzęca błogość. Wydaje mi się, że uważała ewolucję przodomózgowia za ślepą uliczkę. — Zabrała broszę i oglądała ją pochylając, by pochwycić światło z różnych kątów. — Jedynie w pewnych podwyższonych trybach istnienia osobnik, członek klanu, miałby cierpieć co bardziej bolesne aspekty samoświadomości…
Molly kiwnęła głową. Case przypomniał sobie zastrzyk. Co jej dali? Ból nadal byl odczuwalny, dochodził jednak przez wąskie gardło zmieszanych impresji. Neonowe glisty wijące się w mięśniach uda, dotknięcie włosiennicy, zapach smażonego kryla — umysł Case’a cofnął się z odrazą. Gdy unikał skupiania uwagi na tych wrażeniach, nakładały się i stawały zmysłowym odpowiednikiem białego szumu. Jeśli to paskudztwo tak załatwiło jej system nerwowy, to co zrobiło z psychiką?
Widziała nienormalnie ostro i jasno, jeszcze wyraźniej niż zwykle. Przedmioty wibrowały, każdy obiekt czy osoba nastrojona na odrobinę inną częstotliwość. Ręce, wciąż uwięzione w czarnej kuli, spoczywały na kolanach. Siedziała na jednym z foteli ogrodowych, ze złamaną nogą wyciągniętą i opartą na stołeczku. 3Jane usiadła naprzeciw, na drugim stołku, owinięta w zbyt obszerną dżellabę z surowej wełny. Była bardzo młoda.
— Gdzie on poszedł? — spytała Molly. — Dać sobie w żyłę? 3Jane wzruszyła ramionami pod ciężką, jasną materią. Odrzuciła opadający do oczu kosmyk włosów.
— Powiedział, kiedy mam cię wpuścić — oświadczyła. — Ale nie chciał mówić dlaczego. Wszystko miało być tajemnicą. Czy zrobiłabyś nam krzywdę?
Case wyczuł, że Molly się waha.
— Zabiłabym go. Spróbowałabym zabić Hideo. Potem miałam z tobą porozmawiać.
— Dlaczego? — spytała 3Jane, chowając kameę do wewnętrznej kieszeni dżellaby. — I dlaczego? I o czym?
Molly zdawała się studiować wysokie, delikatne kości policzkowe, szerokie usta, wąski, orli nos. Oczy 3Jane byty ciemne, dziwnie matowe.
— Ponieważ go nienawidzę — odparła po chwili. — A odpowiedzią na kolejne dlaczego jest to, jak jestem poskręcana, to, czym jest on i czym ja jestem.
— I przedstawienie — dodała 3Jane. — Oglądałam je. Molly skinęła głową.
— Ale Hideo?
— Bo oni są najlepsi. Bo jeden z nich zabił kiedyś mojego partnera.
3Jane spoważniała nagle. Uniosła brwi.
— Bo musiałam się przekonać — powiedziała Molly.
— A potem byśmy rozmawiały, ty i ja? Jak teraz? — Miała całkiem proste, ciemne włosy, rozczesane pośrodku i związane na karku. — Możemy jeszcze porozmawiać?
— Zdejmij to. — Molly podniosła związane ręce.
— Zabiłaś mojego ojca — powiedziała 3Jane, bez najmniejszej zmiany tonu. — Widziałam na monitorach. Nazywał je oczami mamy.
— Zabił kukiełkę. Wyglądała jak ty.
— Lubił teatralne gesty — odparta.
Wtedy stanął przy niej Riviera, promienny od narkotyków, w swoim szarym więziennym ubraniu, które nosił w ogrodzie na dachu hotelu.
— Zaprzyjaźniacie się? To bardzo interesująca dziewczyna, prawda? Od razu to zauważyłem, gdy tylko zobaczyłem ją pierwszy raz. — Wyminął 3Jane. — Wiesz przecież, że to ci się nie uda.
— Doprawdy, Peter? — Molly zdołała się uśmiechnąć.
— Wintermute nie jest pierwszym, który popełnia ten sam błąd: nie docenia mnie. — Przekroczył kafelki chodnika, podszedł do białego stoliczka i chlusnął wodą mineralną do ciężkiej, kryształowej szklanki. — Rozmawiał ze mną, Molly. Sądzę, że rozmawiał z nami wszystkimi. Z tobą, z Case’em, z tym, co zostało z Armitage’a. Tak naprawdę on nas nie rozumie, wiesz? Ma te swoje profile, ale to tylko statystyka. Może ty jesteś statystycznym zwierzątkiem. Case jest nim na pewno. Ja za to posiadam pewną cechę, z samej swej natury niemierzalną.
Łyknął wody.
— A co to za cecha, Peter? — spytała obojętnie Molly. Riviera rozpromienił się.
— Przewrotność. — Wrócił do obu kobiet, kołysząc resztką wody w ciężkim, głęboko rżniętym walcu górskiego kryształu, jak gdyby rozkoszował się jego ciężarem. — Radość bezzasadnego czynu. I właśnie podjąłem decyzję, Molly, całkowicie bezzasadną decyzję.
Patrzyła na niego wyczekująco.
— Och, Peter — westchnęła 3Jane tonem łagodnej wymówki, zwykle zastrzeżonej dla dzieci.
— Żadnego słowa, Molly. Jak widzisz, powiedzial mi o tym. Naturalnie, 3Jane zna kod, ale ty go nie poznasz. Ani Wintermute. Moja Jane to ambitna dziewczyna, na swój przewrotny sposób. — Uśmiechnął się znowu. — Ma plany względem rodzinnego imperium, a para zwariowanych, sztucznych inteligencji tylko by nam przeszkadzała. Właśnie. I oto przybywa Riviera, by ją uratować.
Rozumiesz. Po czym Peter mówi: siedź cicho. Puszczaj ulubione nagrania swingu tatusia i czekaj, aż Peter zorganizuje odpowiednią orkiestrę, salę tancerzy, orszak dla zmarłego Króla Ashpoola. — Dopił resztkę wody. — Nie, nie nadajesz się, tatusiu. Zupełnie się nie nadajesz. Teraz, kiedy Peter trafił do domu.