Odwrócił się i odszedł, a po siódmym kroku zamknął oczy obserwując, jak muzyka definiuje się w samym centrum realności. Raz spojrzał za siebie, choć nie otwierał oczu.
Zresztą nie potrzebował.
Stali nad brzegiem: Linda Lee i chudy chłopiec, który powiedział, że ma na imię Neuromancer. Niewielkie fale sięgały kurtki zwisającej jej z dłoni.
Szedł dalej, w stronę muzyki.
W stronę syjońskiego podkładu Maelcuma.
Było szare miejsce, wrażenie wirujących cienkich zasłon, zygzaków, stopniowanych półcieni generowanych bardzo prostym programem graficznym. Było długie ujęcie widoku ponad łańcuchem ogrodzenia, z białymi mewami znieruchomiałymi nad ciemną wodą. Były głosy. Była gładź czarnego zwierciadła, które pochyliło się, a on pędził naprzód jak kropla rtęci, uderzał o ściany niewidzialnego labiryntu, rozpadał się i zbierał na powrót, pędził dalej…
— Case? Chłopie? Muzyka.
— Wróciłeś, chłopie.
Ktoś zabrał mu z uszu muzykę.
— Jak długo? — Usłyszał własny głos i wiedział, że usta ma całkiem suche.
— Może pięć minut. Za długo. Chciałem wyciągnąć wtyk, ale Niemowa powiedział, żeby nie. Ekran zwariował, potem Niemowa kazał ci założyć słuchawki.
Otworzył oczy. Twarz Maelcuma przesłaniały półprzejrzyste pasma hieroglifów.
— I twoje lekarstwo — dodał Maelcum. — Dwa plastry.
Leżał na wznak na podłodze biblioteki, pod monitorem. Syjonita pomógł mu usiąść, ale ruch pobudził wściekły prąd betafenethylaminy. Niebieskie plastry płonęły na skórze lewego przedramienia.
— Przedawkowałeś — wykrztusił.
— Idziemy, chłopie. — Silne dłonie wsunęły się pod pachy i uniosły go jak dziecko. — Musimy iść.
22
Wózek serwisowy płakał. To betafenethylamina udzieliła mu głosu. Nie chciał przestać. Ani w wąskiej galerii, ani w długich korytarzach, ani mijając szkliste wrota do krypty T-A, prowadzące do skarbców, gdzie zimno sączyło się powoli w sny starego Ashpoola.
Dla Case jazda była nieustannym pędem. Nie potrafił odróżnić ruchu wózka od szaleńczego wiru przedawkowania. Kiedy pojazd zamarł w końcu, gdy coś pod siedzeniem strzeliło strumieniem białych iskier, płacz ucichł.
Automat zahamował trzy metry od wejścia do prywatnej groty 3Jane.
— Daleko jeszcze? — Maelcum pomógł mu zsiąść ze skwierczącego wózka w chwili, gdy w przedziale silnikowym wystrzeliła integralna gaśnica, a strugi żółtego proszku popłynęły spod paneli i z punktów serwisowych. — Musisz iść, chłopie.
Maelcum wziął dek i konstrukt. Przerzucił przez ramię elastyczną linkę.
Trody dzwoniły na szyi Case’a, gdy szedł za Syjonitą, mijając czekające w korytarzu hologramy Riviery, sceny tortur i dzieci — ludożerców. Molly zniszczyła tryptyk. Maelcum nie zwracał uwagi na obrazy.
— Wolniej. — Case z trudem dogonił maszerującego ostrym tempem towarzysza. — Musimy dobrze to rozegrać.
Maelcum zatrzymał się i spojrzał niechętnie, ściskając w dłoniach Remingtona.
— Dobrze, chłopie? A jak jest dobrze?
— Mamy wewnątrz Molly, ale jest wyłączona. Riviera potrafi rzucać holo. Może zabrał Molly strzałkowca. — Maelcum kiwał głową. — I jest jeszcze ninja, rodzinny goryl.
Maelcum zmarszczył brwi.
— Posłuchaj, chłopie, Babilończyku — oznajmił. — Jestem wojownikiem. Ale to nie moja bitwa, nie wojna Syjonu. Babilon walczy z Babilonem, pożera sam siebie. Kapujesz? Ale Jah nakazał, żebym wyprowadził stamtąd Kroczącą Brzytwę.
Case zamrugał.
— Jest wojownikiem — dodał Maelcum, jakby ten fakt wszystko wyjaśniał. — A teraz powiedz, chłopie, kogo mam nie zabijać.
— 3Jane — odparł po chwili. — Taka dziewczyna. Ma na sobie coś w rodzaju białej szaty, z kapturem. Będzie potrzebna.
Kiedy dotarli do wejścia, Maelcum bez namysłu wmaszerował do środka, a Case mógł tylko iść za nim.
Kraina 3Jane opustoszała. Nikogo w basenie. Maelcum oddał mu dek i konstrukt, po czym stanął na brzegu. Za białymi fotelami ogrodowymi panował mrok, cienie wysokiego po pierś labiryntu poszarpanych, częściowo wyburzonych ścian.
Woda pluskała cierpliwie o brzeg basenu.
— Są tutaj — stwierdził Case. — Muszą tu być.
Maelcum kiwnął głową.
Pierwsza strzała przebiła mu ramię. Huknął Remington; metrowy płomień wystrzału jarzył się błękitem w światłach basenu. Druga trafiła karabin, który potoczył się po białych kafelkach. Maelcum usiadł ciężko, patrząc na czarne drzewce, sterczące mu z ręki. Szarpnął ostrożnie.
Z cieni wyłonił się Hideo, z trzecią strzałą założoną na cięciwę bambusowego łuku. Skłonił się.
Maelcum patrzył zdumiony, wciąż zaciskając palce na drzewcu.
— Arteria jest nie naruszona — powiedział ninja. Case przypomniał sobie, jak Molly opisywała człowieka, który zabił jej kochanka. Hideo był inny. W nieokreślonym wieku, promieniował spokojem, wrażeniem absolutnego chłodu. Miał na sobie czyste wytarte spodnie khaki i miękkie ciemne buty, które opinały jego stopy jak rękawiczki: każdy palec osobno. Bambusowy łuk był okazem muzealnym, ale widoczny nad lewym ramieniem czarny duralowy kołczan przywodził na myśl najlepsze sklepy z bronią w Chibie. Pierś miał nagą, gładką i opaloną.
— Tą drugą skaleczyłeś mi kciuka — oznajmił Maelcum.
— Siła Coriolisa. — Ninja skłonił się znowu. — Bardzo trudny strzał: pocisk o niskiej prędkości w warunkach rotacyjnego ciążenia. Skaleczenie nie było moim zamiarem.
— Gdzie 3Jane? — Case stanął obok Maelcuma. Grot strzały w łuku ninji był jak obosieczny skalpel. — Gdzie Molly?
— Cześć, Case. — Riviera wyszedł z mroku za plecami Hideo. Trzymał strzałkowiec Molly. — Nie wiem czemu, ale spodziewałem się Armitage’a. Czyżbyśmy wynajmowali pomocników w rastafariańskiej kiści?
— Armitage nie żyje.
— Właściwie nigdy nie istniał, ale ta wiadomość nie jest szczególnie zaskakująca.
— Wintermute go zabił. Orbituje teraz dookoła wrzeciona. Riviera skinął głową. Jego podłużne szare oczy spoglądały na zmianę na Case’a i na Maelcuma.
— Sądzę, że dla ciebie wszystko kończy się tutaj — oświadczył.
— Gdzie jest Molly?
Ninja zwolnił cienką, plecioną cięciwę i opuścił łuk. Przeszedł do miejsca, gdzie upadł Remington. Podniósł broń.
— Mało subtelne — mruknął jakby do siebie. Głos miał spokojny i przyjemny. Każdy jego ruch był elementem tańca, który nie kończył się nawet wtedy, gdy jego ciało pozostawało nieruchome, zrelaksowane. Emitowało aurę siły, ale też skromności, widocznej prostoty.
— Dla niej to także już koniec — odparł Riviera.
— Może 3Jane ma inne zdanie na ten temat, Peter — powiedział Case, nie rozumiejąc nagłego impulsu, który go do tego skłonił. Plastry wciąż szalały w organizmie, pożerała go dawna gorączka: szaleństwo Miasta Nocy. Pamiętał chwile, gdy był w stanie łaski, na samym skraju rzeczywistości, kiedy czasami potrafił mówić szybciej, niż myślał.
— A to czemu, Case? — Riviera zmrużył szare oczy. — Dlaczego tak sądzisz?
Case uśmiechnął się. Riviera nie wiedział o zestawie symstymu. Przegapił go, nerwowo szukając narkotyków, które mu przyniosła. Ale jak mógł tego nie zauważyć Hideo? Case był pewien, że zanim ninja pozwolił 3Jane zaopiekować się Molly, najpierw sprawdził, czy nie nosi jakichś pułapek lub ukrytej broni. Nie, uznał. Ninja wie. W takim razie 3Jane wie także.