Выбрать главу

Zaczepiła kciuki o pętle paska skórzanych dżinsów i kołysała się lekko na lakierowanych obcasach czerwonych kowbojskich butów. Wąskie noski pokrywało lśniące meksykańskie srebro. Szkła przypominały puste kałuże rtęci i wpatrywały się w niego z owadzią obojętnością.

— Jesteś ulicznym samurajem — stwierdził. — Jak dawno dla niego pracujesz?

— Parę miesięcy.

— A przedtem?

— Dla kogoś innego. Wiesz, dziewczyna pracująca. Przytaknął.

— To śmieszne, Case.

— Co jest śmieszne?

— Zupełnie jakbym cię znała. Z tego profilu, który on dostał. Wiem, jak jesteś poskręcany.

— Nie znasz mnie, siostro.

— Jesteś w porządku facet, Case. To, co ci dolega, nazywa się: pech.

— A co z nim? Też w porządku, Molly?

Automatyczny krab ruszył ku nim, starannie wybierając drogę przez fale żwiru. Spiżowa skorupa wyglądała, jakby miała z tysiąc lat. Kiedy znalazł się metr od jej butów, odpalił błysk światła i zamarł na chwilę, analizując dane.

— Zawsze, Case, zawsze i przede wszystkim dbam o własny, słodki tyłek.

Krab zmienił kurs, by ją wyminąć, ale kopnęła precyzyjnie i z gracją. Srebrny czubek buta brzęknął o skorupę. Robot padł na grzbiet, ale spiżowe kończyny szybko przywróciły mu właściwą pozycję.

Case przysiadł na głazie i czubkami butów kreślił linie zakłócające symetrię żwirowych fal. Szukał w kieszeniach papierosów.

— W koszuli — rzuciła.

— Odpowiesz mi? — Wyłowił pomiętego yeheyuana, a ona podała mu ogień cienką płytką niemieckiej stali, która wyglądała jak wyposażenie stołu operacyjnego.

— No dobra. Ten facet musi coś planować, coś ważnego. Ma kupę szmalu, a nigdy przedtem nie miał. I przez cały czas dostaje więcej. — Case rozpoznał w linii ust wyraz napięcia. — A może coś ważnego planuje dla Armitage’a…

— Nie rozumiem.

Wzruszyła ramionami.

— Właściwie sama nie wiem. Nie mam pojęcia, dla kogo i czego naprawdę pracujemy.

Wpatrywał się w podwójne zwierciadła. W sobotę rano, kiedy wyszedł z Hiltona, wrócił do Taniego Hotelu i przespał dziesięć godzin. Potem wybrał się na długi spacer bez celu wzdłuż strefy ochronnej portu i obserwował, jak za łańcuchami krążą mewy. Jeśli go śledziła, robiła to fachowo. Unikał Miasta Nocy. Czekał w skrzyni na telefon Armitage’a. A teraz ten cichy dziedziniec, niedzielne popołudnie, ta dziewczyna z ciałem gimnastyczki i dłońmi iluzjonisty…

— Pozwoli pan, anestezjolog już czeka. — Technik skłonił się, odwrócił i zniknął za drzwiami. Nie sprawdzał, czy Case idzie za nim.

Chłodny, stalowy zapach. Pieszczota lodu na plecach.

Zagubiony. Zupełnie maleńki, w ciemności, marzną dłonie, obraz ciała znika w korytarzach telewizyjnego nieba.

Głosy.

Potem czarny płomień odnalazł rozgałęzione dopływy nerwów; ból przewyższający wszystko, czemu nadano nazwę bólu…

Spokojnie. Nie ruszaj się.

Ratz tam był i Linda Lee, Wage i Lonny Zone, setka twarzy z neonowego lasu, marynarze, popychacze i dziwki w miejscu, gdzie niebo jest trującym srebrem, poza łańcuchami i więzieniem czaszki.

Nie szarp się, do cholery.

Gdzie niebo blednie od trzasków zakłóceń do bez koloru matrycy, dostrzegł shurikeny, swoje gwiazdy.

— Przestań, Case. Muszę ci trafić w żyłę!

Siedziała mu okrakiem na piersi, z błękitną plastykową strzykawką w ręku.

— Jeśli się nie uspokoisz, poderżnę ci to cholerne gardło. Jesteś napchany inhibitorami endorfiny.

Przebudził się i znalazł ją leżącą obok, w ciemności.

Miał wrażenie, że jego szyja zbudowana jest z suchych gałązek, tak była krucha i łamliwa. Równomierny puls bólu spływał wzdłuż kręgosłupa. Obrazy powstawały i zanikały: migotliwy montaż wież i kopuł Fullera w Ciągu, niewyraźne sylwetki, idące ku niemu w cieniu mostu czy balkonu…

— Case? Już środa, Case. — Poruszyła się, wyciągnęła rękę ponad nim. Pierś musnęła ramię. Słyszał, jak zdziera foliowy kapsel i pije.

— Masz. — Wsunęła mu butelkę do ręki. — Widzę w ciemności, Case. Mam w szkłach mikrokanałowy wzmacniacz obrazu.

— Plecy mnie bolą.

— Tamtędy wymieniali płyn. Krew też. To dlatego, że dorzucili ci jeszcze nową trzustkę. I wszczepili trochę świeżej tkanki w wątrobę. Nie wiem, co wyczyniali z nerwami. Masa zastrzyków. W każdym razie nie musieli niczego otwierać do głównego numeru.

Położyła się.

— Jest 2:43:12, Case. Mam odczyt czasu podłączony do nerwu wzrokowego.

Usiadł i spróbował się napić. Zakrztusił się, zakasłał, letnia woda spryskała pierś i uda.

— Muszę sprawdzić z dekiem — usłyszał własny głos. Po omacku szukał ubrania. — Chcę wiedzieć…

Roześmiała się. Drobne, silne dłonie pochwyciły jego ramiona.

— Przykro mi, wariacie. Jeszcze osiem dni, gdybyś się teraz podłączył, twój system nerwowy byłby w strzępach. Tak powiedzieli lekarze. Poza tym uważają, że wszystko w porządku. Sprawdzą jutro albo pojutrze.

Położyła się znowu.

— Gdzie jesteśmy? — W domu. W Tanim Hotelu.

— A gdzie Armitage?

— W Hiltonie. Sprzedaje tubylcom paciorki albo coś w tym stylu. Niedługo się wynosimy, chłopie. Amsterdam, Paryż, potem znowu Ciąg. — Dotknęła jego ramienia. — Przewróć się. Zrobię ci masaż.

Leżał na brzuchu, czubkami palców wyciągniętych rąk dotykając ścianki skrzyni. Molly zajęła się grzbietem. Klęczała na gąbce, czuł chłodny dotyk skórzanych dżinsów. Palcami muskała jego szyję.

— Dlaczego nie jesteś w Hiltonie?

Odpowiedziała, sięgając między jego uda i delikatnie, dwoma palcami obejmując mosznę. Pieściła go przez minutę, wyprostowana wśród mroku, drugą ręką gładząc szyję. Skóra jej dżinsów trzeszczała cicho przy każdym poruszeniu. Case drgnął czując, jak sztywnieje na miękkiej gąbce.

W głowie mu szumiało, ale kruchość szyi chyba ustąpiła. Uniósł się na łokciu, przewrócił, opadł na plecy, przyciągnął ją i lizał jej piersi. Małe twarde, wilgotne sutki ześlizgiwały się po policzku. Odszukał zamek spodni i pociągnął.

— Zostaw — mruknęła. — Widzę.

Odgłos zsuwanych dżinsów. Poruszała się przy nim, póki nie odrzuciła ich na bok. Przełożyła nogę, a on dotknął jej twarzy. Nieoczekiwana twardość wszczepionych szkieł.

— Nie rób tego — powiedziała. — Zostają odciski palców.

Uklękła nad nim i poprowadziła jego dłoń kciukiem wzdłuż szczeliny pośladków, z palcami rozłożonymi na wargach sromu. Gdy zsuwała się w dół, powróciły obrazy: pulsujące twarze, rozbłyskujące i gasnące strzępy neonów. Wygiął grzbiet, gdy go objęła. Ujeżdżała go, opadając raz za razem, aż dotarli równocześnie. Orgazm zapłonął błękitem w bezczasowej przestrzeni, pustce jak w matrycy, gdzie twarze rozpadały się i znikały w korytarzach huraganu, a jej mocne i wilgotne uda ściskały go w biodrach.

Na Ninsei rzadsza, robocza wersja tłumu przechodniów wykonywała rytualne figury złożonego tańca. Fale dźwięku przelewały się drzwiami salonów pachinko i gier automatycznych. Case zajrzał do Chat. Zone doglądał swoich dziewczyn w ciepłym, pachnącym piwem mroku. Ratz stał za barem.

— Widziałeś Wage’a, Ratz?

— Nie dzisiaj. — Barman spojrzał na Molly i demonstracyjnie uniósł brew.