Выбрать главу

Ale za to mogły się pojawić pierwsze oznaki działań wroga. Dziwnie było dojść tak daleko bez śladów jego obecności, zresztą w ogóle czyjejkolwiek obecności; wysyłać patrole w poszukiwaniu buntowniczych oddziałów, których nie dawało się odnaleźć; jechać na koniu napinając mięśnie grzbietu w oczekiwaniu strzały snajpera, której nigdy nie było. Stary Jimbo Mackenzie znany był z tego, że nie czekał bezczynnie za murami, a i Włóczykije nie na darmo nosili swe przezwisko.

O ile Jimbo jeszcze żyje. Skąd mogę mieć pewność? Ten krążący w górze myszołów może być tym, który wydziobał mu oczy.

Danielis przygryzł wargi i zmusił się do uważnego spojrzenia przez lornetkę. Nie myśl o Mackenziem — o tym, że przewyższał cię w hałaśliwości, pijaństwie i dowcipie, a tobie to nigdy nie wadziło; jak siedział marszcząc brwi nad szachownicą, przy której mogłeś z nim wygrać dziesięć razy na dziesięć, a jemu nie zależało; jaki dumny i szczęśliwy był podczas wesela… Nie myśl też o Laurze, która starała się, byś nie wiedział, jak często płacze w nocy; która nosi teraz pod sercem jego wnuka i samotnie budzi się w nocy ze złych snów brzemienności. Każdy z tych wojaków brnących w kierunku twierdzy, która uśmierciła wszystkie wysłane przeciwko niej armie — każdy z nich ma kogoś w domu, a piekło raduje się na myśl o tym, ilu ma krewnych po, stronie buntowników. Lepiej szukać śladów wroga i dać sobie spokój.

Zaraz! Danielis zesztywniał. Jakiś jeździec… Wyostrzył obraz w lornetce. Jeden z naszych. Armia Fallona uzupełniła dotychczasowy mundur niebieską opaską. Powracający zwiadowca. Mrówki przebiegły mu po plecach. Postanowił sam pierwszy wysłuchać raportu. Żołnierz jednak miał wciąż do pokonania ponad kilometr, z konieczności powoli poruszając się po nierównym terenie. Nie trzeba było się śpieszyć z wychodzeniem mu naprzeciw. Danielis kontynuował obserwację terenu.

Pojawił się samolot zwiadowczy, niezgrabna ważka odbijająca światło słoneczne kręgiem śmigła. Jego warkot odbijał się echem od ścian skalnych, tam i z powrotem. Z pewnością wspomagał zwiadowców posługując się dwustronną łącznością radiową. Później otrzyma zadania samolotu naprowadzającego dla artylerii. Nie było sensu wykorzystywać go w charakterze bombowca; Fort Nakamura nie obawiał się niczego, co mogło zrzucić dzisiejsze mizerne lotnictwo, a był w stanie bez większych trudności zestrzelić samolot.

Z tyłu za Danielisem rozległo się skrzypienie butów. Człowiek i koń obrócili się jednocześnie. W ręku kapitana pojawił się pistolet.

Opuścił go natychmiast.

— Och. Proszę mi wybaczyć, Filozofie.

Człowiek w błękitnej szacie skinął głową. Uśmiech złagodził surowe rysy jego twarzy. Musiał już mieć z sześćdziesiąt lat, o czym świadczyły siwe włosy i pokryta zmarszczkami skóra, ale po tych wyniosłościach skakał jak kozica. Na jego piersi płonął złocisty symbol Jin i Jang.

— Niepotrzebnie trwasz w takim napięciu, synu — rzekł. Lekki akcent teksański rozciągał jego słowa. Esperzy przestrzegali praw krajów, które zamieszkiwali, ale sami nie uznawali żadnego z nich za ojczyznę; może odpowiadało im pokrewieństwo z ludzkością w całości, zapewne też w końcu ze wszystkimi istotami żywymi w czasoprzestrzennym uniwersum. Tym niemniej Stany Pacyficzne zyskały niewymownie na znaczeniu, gdy swą niedostępną Centralę Bractwo ustanowiło w San Francisco po całkowitym odbudowaniu miasta. Nikt się nie sprzeciwił — wręcz przeciwnie — życzeniu Wielkiego Poszukiwacza, by Filozof Woodworth towarzyszył siłom ekspedycyjnym w roli obserwatora. Nie sprzeciwili się nawet kapelani; współczesne kościoły pojęły w końcu, że nauki Esperów są neutralne wobec religii.

Danielis zdobył się na uśmiech.

— Czy można mnie winić?

— Nie winić. Ale doradzać. Twoja postawa nie przynosi pożytku. Tylko cię wyczerpuje. Walczysz w tej bitwie już od wielu tygodni, nim się jeszcze zaczęła. Danielis przypomniał sobie tego apostoła, który odwiedził go w domu w San Francisco — na jego zaproszenie, w nadziei, że da Laurze trochę spokoju. Nauki tamtego były jeszcze bardziej swojskie: „Należy myć tylko jeden talerz naraz”. Na to wspomnienie zapiekło Danielisa w oczach, więc rzucił szorstko:

— Może bym się odprężył, gdybyś zechciał użyć swej mocy i powiedział mi, co nas czeka.

— Nie jestem adeptem, synu. Niestety, za często bywam w świecie materialnym. Ktoś musi wykonywać praktyczne prace dla Bractwa; pewnego dnia uzyskam możliwość spoczynku i zbadania granic tego, co we mnie. Ale trzeba zacząć wcześnie i trzymać się tego przez całe życie, aby rozwinąć wszystkie swe możliwości. — Woodworth powiódł wzrokiem ponad szczytami; wyglądało, jakby się stapiał z ich samotnością.

Danielis zamilkł, nie chcąc przerywać tej medytacji. Zastanawiał się, jakim praktycznym celom ma służyć obecność Filozofa podczas tej wyprawy. Ma złożyć sprawozdanie, dokładniejsze, niż byłyby w stanie przygotować nie wyszkolone zmysły i niezdyscyplinowane uczucia. Tak, to musi być to. Esperzy mogli jeszcze zdecydować się przyłączyć do tej wojny. Choć z niechęcią, Centrala pozwalała czasem na wyzwolenie budzących grozę sił psychotronicznych, gdy coś poważnego groziło Bractwu; a sędzia Fallon bardziej był przyjazny Esperom, niż bywało to za czasów Brodsky'ego czy poprzedniego Senatu Szefów lub Izby Delegatów Narodowych.

Koń zadreptał w miejscu i parsknął. Woodworth ponownie spojrzał na jeźdźca. — Skoro mnie pytasz — rzekł — to ci powiem, że tu pewnie nie będzie za wiele do roboty. Sam byłem kiedyś zwiadowcą, zanim ujrzałem Drogę. W tej okolicy czuje się pustkę.

— Gdybyśmy tylko mogli mieć pewność! — wybuchnął Danielis. — Mieli całą zimę, podczas której mogli zrobić w tych górach, co tylko chcieli, zwłaszcza, że nas powstrzymywał śnieg. Każdy ze zwiadowców, których zdołaliśmy tam wysłać, opowiadał, że w Forcie praca wre jak w ulu… jeszcze nawet dwa tygodnie temu. Co oni wymyślili?

Woodworth nic nie odpowiedział.

Słowa płynęły z ust Danielisa; nie mógł się powstrzymać, musiał przesłonić jakoś wspomnienie Laury żegnającej go, gdy wyruszał na drugą wyprawę przeciwko jej własnemu ojcu, sześć miesięcy po tym, jak z pierwszej powróciły jedynie niedobitki:

— Gdybyśmy tylko mieli środki! Parę nędznych pociągów i samochodów, garstka samolotów, większość dostaw na wozach zaprzężonych w muły… co to za szybkość? A najbardziej mnie wścieka… to, że wiemy, jak robić to wszystko, co mieli ludzie w dawnych czasach. Mamy książki, informacje. Może więcej nawet niż nasi przodkowie. Sam widziałem, jak elektromechanik w Forcie Nakamura wytwarzał nadajniki tranzystorowe mające tak szerokie pasmo, że mogły przekazywać obraz telewizyjny — a nie były większe od mojej pięści. Widziałem czasopisma naukowe, laboratoria badawcze, biologię, chemię, astronomię, matematykę. I wszystko bezużytecznie!

— Niezupełnie — odrzekł łagodnie Woodworth. — Tak jak w przypadku mojego Bractwa, społeczność uczonych staje się ponadnarodowa. Drukarnie, radiotelefony, telepisy…

— Powtarzam: bezużyteczne. Bezużyteczne, bo nie mogą zapobiec zabijaniu człowieka przez człowieka, bo nie ma władzy tak silnej, by zmusić ich do posłuszeństwa. Bezużyteczne, bo nie potrafią zdjąć dłoni rolnika z zaprzęgniętego w konie pługa, by położyć je na kierownicy traktora. Mamy wiedzę, lecz nie potrafimy jej stosować.

— Stosuje się ją, synu, tam gdzie nie wymaga to wielkiej ilości energii i urządzeń mechanicznych. Pamiętaj, że świat jest o wiele uboższy w zasoby naturalne niż przed bombami. Sam widziałem Czarne Krainy, tam gdzie burza ogniowa przeszła nad polami naftowymi Teksasu. — Pogoda ducha Woodswortha przygasła nieco. Znowu objął wzrokiem góry.