Выбрать главу

Rose poczuła wzbierającą w niej złość, ale odpowiedziała obojętnie:

– Nie umawiałam się na dzisiaj z żadnymi turystami, a poza tym wczoraj wieczorem zdjęłam z pomostu tablicę informacyjną, nikt więc nie może tam na mnie czekać.

– Iście profesjonalne podejście – skrzywił się kpiąco. – Prowadzimy sobie wycieczki, kiedy chcemy. – Rose otwierała już usta, żeby się odciąć, lecz nie dopuścił jej do głosu. – Sądziłem, że po… emocjach wczorajszego wieczoru zapomniała pani o tablicy, więc sam ją wystawiłem.

– No proszę, cóż za uprzejmość. Najpierw wtrąca się pan do moich spraw, a potem przyjeżdża tutaj ze skargami, że panu przeszkadzam.

– Zrobiłem to tylko dla pani dobra. Dzisiaj mamy piątek i sądzę, że to jeden z dni, kiedy turystów jest najwięcej. I żeby wtedy właśnie brać sobie urlop…

– To nie pana sprawa, doktorze, kiedy pracuję, a kiedy biorę urlop. Pan nic nie ma do mnie i ja nic nie mam do pana. Proszę wracać na swój elegancki jacht, do swojej oryginalnej praktyki lekarskiej i do swoich wystawnych kolacyjek.

– Z pewnością to zrobię, bylebym tylko miał spokój. Tymczasem z panią od początku są same kłopoty.

– Ze mną?! – Rose nie posiadała się z oburzenia. – Jeszcze pan…

– Doktor O’Meara? – Żadne z nich nie spostrzegło, kiedy do pokoju wszedł przedsiębiorca pogrzebowy, który z rękami założonymi do tyłu i z lekko pochyloną głową stał teraz o kilka kroków od nich, usiłując zwrócić na siebie uwagę.

– Bardzo przepraszam, że przeszkadzam, pani doktor, ale dochodzi już dziesiąta i musimy jechać.

Rose, która była nadal zła i oburzona, musiała mieć dziwny wyraz twarzy, gdyż przedsiębiorca z profesjonalną uprzejmością uścisnął rękę Ryana i pospieszył z wyjaśnieniami:

– Nazywam się Henry Blake i prowadzę zakład pogrzebowy. Bardzo się cieszę, że pani doktor nie będzie sama podczas tej smutnej ceremonii. Bardzo się martwiłem, że nikt nie będzie jej towarzyszył przy składaniu ciała dziadka do grobu.

Ryan spojrzał zdumiony na Rose.

– Co to wszystko znaczy? – spytał.

Rose sztywno podeszła do czarnego samochodu.

– Pan Connell nie przybył tutaj, żeby dotrzymać rai towarzystwa. Bardzo dziękuję, panie Blake. Możemy jechać.

– Pani dziadek…? – dobiegł ją głos Ryana.

Przedsiębiorca pogrzebowy dostrzegł szok na twarzy mężczyzny i postanowił tak rozwiązać całą sytuację, żeby wszyscy byli zadowoleni. Nieznajomego uznał za osobę bliską pani doktor, najpewniej za jej kochanka, sądząc po ożywionej rozmowie, jaką przed chwilą prowadzili. Nawet jeśli nie miał racji, wolał, żeby nieutulona w żalu wnuczka nie siedziała samotnie w jego samochodzie, a później nie znosiła samotnie ciężaru pogrzebu. Gdyby na przykład miała zasłabnąć, powinien być w pobliżu ktoś, kto się nią zajmie.

– Dziadek pani doktor zmarł przedwczoraj – poinformował lekarza. – Byli dla siebie najbliższymi osobami, mieszkali razem, a teraz…

Rose odwróciła się, żeby jak najprędzej przerwać to odsłanianie jej sekretów. Chciała nakazać Henry’emu Blake’owi, żeby jak najprędzej ruszał, tymczasem napotkała wzrok Ryana i w obawie, że utraci kontrolę nad sobą, zaczęła szybko mówić:

– Przepraszam za dzisiejszy kłopot, doktorze Connell, to się już więcej naprawdę nie powtórzy. Tylko że w tej sytuacji… – Urwała i poczuła, że z oczu płyną jej łzy.

– Do diabła! – wykrzyknął Ryan, choć był bardziej zły na siebie niż na kogokolwiek innego. – Dlaczego nic mi pani nie powiedziała? Przecież mógłbym…

– Niewiele mógł pan zrobić – rzekła smutno Rose. – Wczoraj na chwilę pomógł mi pan zapomnieć o wszystkim i jestem za to wdzięczna. Ale teraz muszę już jechać, doktorze Connell.

– Czy mogę jechać z panią? – Ryan podszedł do niej i łagodnie wziął ją w objęcia. – Rose, czemu mi nie powiedziałaś? – Delikatnie ujął jej podbródek i uniósł go do góry. Zobaczyła wpatrzone w siebie, pełne powagi oczy. – Naprawdę.

Ktoś powinien być dzisiaj przy tobie, a skoro nie ma nikogo innego… – Ryan potrząsnął głową i rzucił w kierunku Blake’a: – Jedziemy, Rose niepewnie zaprotestowała.

– Nie, pan nie… Nie jesteś…

– Nie jestem odpowiednio ubrany? – Ryan spojrzał ponuro na swoje wyprasowane jasne spodnie i białą koszulę.

– Chyba rzeczywiście.

– Proszę się nie martwić – zapewnił przedsiębiorca pogrzebowy, zadowolony, że cała sytuacja zaczyna się klarować.

– Niewielu mężczyzn w tych stronach ma ciemne garnitury, a jeszcze rzadziej wkładają je w dni, które zapowiadają się tak upalnie jak dzisiejszy. Nie będzie się pan wyróżniał.

– Czy mogę, Rose?

Wpatrywała się w niego w napięciu. Kiedy rano leżała w łóżku, a później się ubierała, dręczyło ją dziwne uczucie lęku. Razem z dziadkiem trzymali się na uboczu życia miasteczka, które w zamian podejrzliwie traktowało starego odludka i jego ekstrawagancką wnuczkę. Wykorzystywali jej wiedzę medyczną, gdy tego potrzebowali, ale żywili wobec niej mieszane uczucia. Nie znaczyło to jednak, że na pogrzebie zjawi się niewiele osób. Mieszkańcy Kora Bay nigdy nie przepuszczali takich okazji. Rose przypuszczała zatem, że przyjdzie jej zetknąć się z odrobiną prawdziwego współczucia i mnóstwem fałszywego wścibstwa. Gdyby miała przy sobie kogoś, na kim mogłaby się wesprzeć, kto uchroniłby ją od niedyskretnych pytań… Kogoś? Nie. Właśnie Ryana, Ryana, przy którym poczuje się mniej osamotniona i wystawiona na żer ciekawskich spojrzeń. Wszystkie myśli musiały być wypisane na jej twarzy, gdyż Ryan bez słów odgadł odpowiedź.

– Więc jedźmy. Najwyższa pora.

Przez cały czas ceremonii trzymał ją za rękę. Siedzieli w pierwszym rzędzie i słuchali przemówienia pastora, który w prostych słowach opowiadał o życiu Toma O’Meary.

Rose słuchała tych słów z dumą i wzruszeniem. Przestała płakać. Żywot dziadka się dopełnił, i dobrze o tym wiedziała. Serce słabło z każdym dniem, a tętniak aorty czynił stan chorego beznadziejnym. Żal nad utratą bliskiego człowieka jest uczuciem egoistycznym, bo w istocie oznacza strach przed samotnością. Teraz jednak, gdy palce Ryana ściskały jej dłoń, nie czuła się już tak beznadziejnie opuszczona.

Potem przy grobie odbierała kondolencje z opanowaniem i spokojem, na jakie nie byłoby jej stać, gdyby nie obecność Ryana. Najprawdopodobniej to z jego powodu nikomu nie przeszły przez usta obłudne ubolewania nad stanem interesów Rose oraz jej medyczną przyszłością. No i, oczywiście, mnóstwo było nie zadanych pytań o to, co łączy ją i doktora Ryana Connella, ale tym Rose na razie się nie przejmowała, ciesząc się z samej obecności kogoś życzliwego i pomocnego.

Zgodnie z tradycją, po uroczystości powinna się odbyć wystawna stypa, Rose jednak poprzestała na skromnym poczęstunku. Sama niczego nie tknęła; krążyła jedynie po bocznej salce domu pogrzebowego i odpowiadała na zdawkowe pytania, a także przypatrywała się gościom, którzy zjawili się tu z czystej ciekawości, a pewnie i z racji darmowych smakołyków, bo co najmniej jednej trzeciej biesiadników nie widziała jeszcze na oczy. W pewnej chwili szepnęła do Ryana:

– Możesz mnie teraz zostawić. Już dam sobie radę.

– Nie wygłupiaj się – odparł szorstko, starając się natychmiast złagodzić słowa miłym uśmiechem.

Kiedy wszystko zniknęło z półmisków, goście jeden po drugim zaczęli wychodzić, aż wreszcie Ryan i Rose zostali sami.

– I co dalej, Rose? – zapytał cicho.

Spuściła oczy. Od chwili gdy wsiedli do samochodu Blake’a, Ryan zwracał się do niej po imieniu, co nastąpiło tak naturalnie, że przystała na to bez sprzeciwu.