Выбрать главу

– Chyba nie aż tak ciężka – powiedziała w zamyśleniu. – Pacjenci najczęściej jeżdżą do Batarry.

– Nikt im nie powiedział, że masz kwalifikacje lekarza. Nie wracajmy więcej do tego – uprzedził jej sprzeciw. – Mam pewne plany związane z Kora Bay.

– Plany? – zapytała sennym głosem, czując błogie rozleniwienie.

– Potrzebny jest tu szpital.

– Szpital?! – zawołała zdumiona, czując, jak błogie uczucie senności odpływa. – To niemożliwe!

– A dlaczego? – Uśmiechnął się i pociągnął długi łyk.

– Doktor O’Meara, czy nie zauważyła pani jeszcze, że dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych?

– Proszę, proszę. Może zaprzęgnie pan do budowy jakieś czarodziejskie duszki, doktorze Connell, i szpital już w poniedziałek otworzy swoje podwoje?

– Nie upierałbym się co do poniedziałku. Raczej we wtorek.

– Rozumiem, wtorek, ni mniej, ni więcej.

– Na wzgórzu, na skraju miasta, widziałem duży stary dom.

– Kiedyś należał do Brandshawów – poinformowała Rose – ale od dawna stoi pusty.

– Długo to już nie potrwa. W poniedziałek ekipa budowlana zaczyna remont, żeby dostosować wnętrze do szpitalnych wymogów.

– Ale… – Rose nie mogła znaleźć słów. – Przecież pieniądze, umowa, zgoda władz miasta…

– Uwierz mi, dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.

– To będzie kosztować tysiące dolarów!

– Przez ostatnie dwa dni posiedziałem trochę nad rachunkami i z grubsza znam już koszt. Dam sobie radę.

– A „Mandala”? Czy dalej będzie twoim gabinetem?

– Nie. Będę mógł jej używać do nagłych wypadków w okolicznych nadmorskich miejscowościach, ale w istocie znowu stanie się, jak dawniej, jachtem wypoczynkowym.

Rose milczała, gdyż nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Szpital… Jakże go brakowało w Kora Bay. Oby się tylko wszystko udało.

– W związku ze szpitalem natychmiast wyłania się dalszy problem – ciągnął Ryan i patrzył uważnie w oczy Rose. – Roger Bain poinformował mnie, że w mieście są cztery wykwalifikowane pielęgniarki, a w okolicy jeszcze kilka, i wszystkie chętnie podjęłyby się pracy w klinice, natomiast nie mogę pozostać jedynym lekarzem i dlatego chciałbym cię zatrudnić na stałe.

– Wykluczone – odparła lakonicznie.

– Dlaczego?

– Dobrze wiesz.

Rose, poruszona do głębi, zerwała się na równe nogi, ale zapewne pod wpływem słońca zachwiała się i rozpaczliwie chwyciła za poręcz. Ryan natychmiast był przy niej.

– Wcale nie wiem, więc może mi wyjaśnisz.

– Przestań się ze mnie naigrawać – wybuchnęła, bliska płaczu. – Nie mam dyplomu, przecież ci mówiłam… Praca w Kora Bay to moje marzenie, ale najpierw muszę odbyć staż, więc… Gdybyś za jakieś dwanaście miesięcy miał jeszcze wolne miejsce, to może wtedy…

– Otóż nie, pani doktor – usłyszała stanowczy głos. – Teraz!

– Nie mogę! Nie wolno mi! Wystarczyłoby, żeby rada lekarska dowiedziała się, że wczoraj pełniłam obowiązki anestezjologa, a już miałabym kłopoty.

– Mylisz się, Rose. Kiedy wczoraj odwiozłem Cathy do szpitala w Batarrze, miałem okazję porozmawiać ze Stevenem Prostem, a także tamtejszym chirurgiem, Timem Drakiem. Obaj wyrażali się o tobie w samych superlatywach, obaj też gotowi są wystąpić do rady z wnioskiem, żeby twoją dwuletnią działalność w Kora Bay uznać za równoważną jednorocznemu tradycyjnemu stażowi.

Rose nie wierzyła własnym uszom.

– Zrobiliby to? Dla mnie?

– Dla ciebie i dla miasteczka. Steven ma już dość swoich cotygodniowych wypraw do Kora Bay i jest zachwycony moim planem. Poza tym i on, i Drakę uważają, że miasteczko nie może sobie pozwolić na utratę tak dobrej lekarki, zrobią więc wszystko, żeby temu zapobiec.

W sercu Rose pojawiła się nieśmiała nadzieja. Oczy doktora Connella spoglądały na nią z taką powagą, że… Dostanie uprawnienia!

– Będziesz musiała stanąć przed obliczem rady – przyznał Ryan. – Ale posłuchaj. Około sześciu tygodni potrwa urządzanie szpitala, więc przez ten czas możesz sobie dalej prowadzić swoje ukochane wyprawy na krokodyle, bo i tak wszystkie poważne przypadki trzeba będzie odsyłać do Batarry. Kiedy wszystko już będzie gotowe, pojedziemy razem do Brisbane, ja zarejestruję szpital, a ty dopełnisz wszystkich formalności w swojej sprawie. Pytam więc jeszcze raz: doktor O’Meara, czy przyjmuje pani moją propozycję?

Rose wybuchnęła płaczem. Ryan trzymał ją w objęciach do chwili, gdy nieco się uspokoiła. Rozumiał, że napięcie ostatnich dni musi rozpłynąć się we łzach, cierpliwie więc czekał, aż jej ciałem przestanie wstrząsać szloch.

– Rozumiem, że udzieliłaś już odpowiedzi, ale wolałbym to usłyszeć z twoich ust – powiedział wreszcie.

– Zgadzam się – szepnęła.

– To świetnie. Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej wspólniczki.

– Jaka tam ze mnie wspólniczka! To ty będziesz musiał za wszystko płacić. Ja nie mam nic, a nawet mniej niż nic, jeśli uwzględnić nie spłacony kredyt.

– O interesach porozmawiamy innym razem. Dzisiaj Steven przyjmuje pacjentów w Kora Bay, mamy więc wolne. A ja tak rzadko mogę sobie pozwolić na dzień tylko dla siebie.

– Chyba się przebiorę – powiedziała niepewnie. – Pora już wracać.

– Masz jakieś nie cierpiące zwłoki sprawy?

– Nie – potrząsnęła głową – ale…

– Może raz dałabyś sobie spokój z tymi wszystkimi „ale”. Zjemy na pokładzie „Mandali”, jeśli potrafisz potem doprowadzić nas do przystani po ciemku. Kiedy spałaś, przygotowałem małe co nieco. Żadnych krabów – zapewnił pospiesznie na widok chmury na jej twarzy.

– Przepraszam – bąknęła. – Wczoraj wieczorem zachowałam się okropnie.

– Dzisiaj będziesz miała okazję się poprawić – oznajmił i podał jej ręcznik. – Pamiętasz chyba, gdzie jest łazienka?

– Dzisiaj nie potrzebuję kąpieli, doktorze Connell.

– Ryan. Nie zapominaj, że jesteśmy wspólnikami. Rób, jak uważasz, Rose, ale ja na twoim miejscu opłukałbym się trochę z soli. Wolę słodycze. – Kiedy jej oczy zapłonęły oburzeniem, spiesznie dodał: – To oczywiście tylko żart.

Na jego twarzy malował się wyraz rozbawienia.

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Kiedy Rose wróciła spod prysznica, który znajdował się obok wspaniałej wanny, na stole stały już półmiski ze stekami i sałatką oraz dwa talerze, a Ryan zajęty był otwieraniem butelki wina.

– Tylko po jednym kieliszku – powiedział, widząc jej zdziwione spojrzenie. – Po drodze czeka nas jeszcze kilka zdradliwych raf.

– Chyba nie jestem głodna i dziękuję za wino.

Tylko tego było jej potrzeba. Wino i ten uśmiech Ryana… Położył jej palec na ustach, a drugą ręką podał kieliszek ze schłodzonym białym winem.

– I znowu nie masz racji. Na moje wyczucie, od dobrych paru dni nie zjadłaś niczego konkretnego. Wczoraj uciekłaś, zanim udało mi się nakłonić cię do zjedzenia czegoś więcej niż kęs kraba, ale dzisiaj nie masz gdzie czmychnąć. – I znowu ten zniewalający uśmiech. – Dlatego koniec ze wszystkimi „ale” i „nie”. Po prostu bierz się do jedzenia i wypij wino. Nie domagam się niczego więcej. – Uśmiechnął się, jak pomyślała, smętnie. – Niczego. – Usiadł pierwszy i uniósł kieliszek z winem. – Jedz.

Ku swojemu zdziwieniu, Rose z apetytem pochłonęła znakomicie przyrządzony stek i wyborną sałatkę. Na deser Ryan podał jej pokrojone owoce mango z mrożonym kremem. Od dawna nie jadła niczego tak pysznego.

Wypiła tylko jeden kieliszek wina, ale nawet ta mała ilość najwyraźniej na nią podziałała. To z pewnością wino, myślała. Cóż bowiem innego mogłoby spowodować, że takiego dnia jak dzisiejszy odczuwała wewnętrzne ciepło i wszechogarniającą radość? Chociaż… Pochowała dziś wprawdzie dziadka, ale dziś także otrzymała propozycję pracy w zawodzie. Starzec musiał dokonać wielu wyrzeczeń, aby mogła realizować swe marzenia, a teraz Ryan Connell, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, marzenia te ziścił.