Выбрать главу

Dosyć, przestań o tym myśleć, ofuknęła samą siebie. Wyjazd był już jednak niemożliwy. Nie teraz, nie teraz, kiedy zatliła się w niej iskierka nadziei.

– Zgadzam się – szepnęła. – I dziękuję.

– Nie masz za co dziękować – rzucił szorstko. – Przez najbliższe tygodnie napracujesz się więcej niż przez całe życie.

Pracy było istotnie mnóstwo, ale Rose czuła się w swoim żywiole.

Przez następne kilka tygodni wizja Ryana Connella przeradzała siew rzeczywistość, a Rose O’Meara stanowiła jedną z głównych sił napędowych tego dzieła.

Stary dom na wzgórzu był znakomitym miejscem na szpital. Z okien rozpościerał się tak piękny widok na miasteczko i morze, że do życia musiał zachęcić nawet obłożnie chorych.

Na razie jednak była to jego jedyna zaleta. W pokojach panował brud, tapeta odklejała się płatami od ścian, które gdzieniegdzie zdobiła pleśń. To było pole do popisu dla Rose.

Remont budynku był rzeczą najłatwiejszą. Kora Bay stanowiła społeczność biedną i nietrudno było o robotników. Rose przerażały jednak koszta i początkowo konsultowała z Ryanem każdy wydatek. Czwartego dnia jednak nie wytrzymał i krzyknął do słuchawki:

– Zatrudniłem cię między innymi po to, żebym był pewien, że nie wyrzucam pieniędzy w błoto. Sama decyduj i przestań mi zawracać głowę drobiazgami.

Rose wertowała więc katalogi i rozstrzygała zgodnie z głosem swojego sumienia. Decyzji trzeba było podejmować mnóstwo; wybrać tapety, dywany, zasłony, łóżka, szafki, a do tego sprzęt ambulatoryjny.

W ciągu dwóch tygodni wnętrze budynku zmieniło się nie do poznania. Rose harowała od rana do wieczora; niemal zupełnie nie widywała Ryana. W razie potrzeby porozumiewali się telefonicznie albo przez Roya.

– Ależ wy jesteście podobni do siebie – oznajmił Roy któregoś wieczoru. – Tak jak ty z chęcią byś stąd w ogóle nie wychodziła, tak on każdemu pacjentowi gotów poświęcić pół dnia.

– Mógłby jednak wpaść na chwilę, żeby zobaczyć, jak wszystko wygląda.

– Zaufał ci chyba bez reszty – powiedział z promiennym uśmiechem Roy.

Było to zarazem i miłe, i ogromnie zobowiązujące. Rose westchnęła i zaczęła się zastanawiać nad urządzeniem pokoju lekarskiego. Wieczorem w Batarrze występował cyrk; Roy wybierał się na pokaz, Rose odmówiła pomimo nalegań.

Z planami w ręku udała się do pomieszczenia, gdzie miała być sala operacyjna. Rozłożyła papiery na podłodze, uklękła nad nimi i właśnie zastanawiała się nad rozmieszczeniem świateł, gdy usłyszała od drzwi:

– Nie płacę za nadgodziny! Rose podskoczyła z przerażenia.

– Boże, ależ mnie wystraszyłeś!

– Myślałem, że będziesz w cyrku.

– Chciałam w spokoju zastanowić się nad detalami – wyjaśniła, zarazem jednak pomyślała, że przyszedł tu, bo nie spodziewał się jej zastać.

On jednak nie sprawiał wrażenia zmartwionego.

– Zapomniałaś zamówić krzesła?

– Też coś – odparła urażona Rose. – Będą po dwa w każdym pokoju, kilkanaście na werandzie, fotele do pokoju pielęgniarek, ach, no i oczywiście krzesła do jadalni. Dostawa będzie pojutrze.

– Więc na razie przesiadujesz sobie na linoleum.

– Uwielbiam tę pracę – powiedziała Rose i uśmiechnęła się żartobliwie, po raz pierwszy od dawna nie odczuwając skrępowania w towarzystwie Ryana. – Może nawet bardziej niż wyprawy na krokodyle.

– Serio?

– Uhm. – Kiwnęła głową z entuzjazmem. – Urządzanie szpitala od podstaw to jak… cudowny sen.

Ryan stał w milczeniu i tylko po jego wargach błąkał się cień uśmiechu.

Rose pozbierała papiery i wstała.

– Muszę zamówić lampy nad stół operacyjny, więc chciałam się zorientować, gdzie najlepiej będzie go umieścić.

– Pokaż.

Podała mu arkusze z rysunkami i po raz pierwszy od dawna spojrzeli sobie w oczy.

– Wyglądasz na zmęczonego – powiedziała.

– Jestem zmęczony. W ogóle sobie nie wyobrażam, jak ty mogłaś przyjmować tych wszystkich ludzi i jeszcze wozić po rzece turystów.

– Nie musiałam przyjmować „tych wszystkich” ludzi – oświadczyła. – U mnie zjawiano się tylko z drobnymi kłopotami, a z poważniejszymi jechano do Batarry.

– To teraz zmienił się kierunek wędrówek – westchnął Ryan. – Dzisiaj musiał stamtąd przyjechać chyba cały autobus. Miałem wszystko: od drzazgi pod paznokciem po wczesną ciążę.

– Ludzie sprawdzają nowego lekarza – uśmiechnęła się Rose. – Można się było tego spodziewać.

Pokiwał w milczeniu głową i studiował plany.

– Gdzie chcesz ustawić stół?

Rose pokazała wybrane przez siebie miejsce.

– Przesuń odrobinę bliżej okna, a tutaj umieść umywalkę.

– Tak jest, panie ordynatorze. Spojrzał na nią spod oka i skrzywił się.

– Przepraszam, Rose, ale jestem trochę…

– … zmęczony?

– Waśnie.

Kiwnęła głową, myśląc, że bardzo chciałaby mu pomóc. Może mogłaby od czasu do czasu dyżurować wieczorem przy telefonie? Odkąd Ryan rozpoczął swoją praktykę na jachcie, dzwoniono do niego niemal o każdej porze i było to po nim widać. Jeśli dalej tak pójdzie, Kora Bay straci swojego nowego lekarza, zanim szpital zostanie otwarty.

– Musimy się zająć twoim dyplomem – odezwał się, jakby czytając w jej myślach. – Jak myślisz, będziemy gotowi ze wszystkim za dwa tygodnie?

Zastanowiła się przez chwilę, a potem pokiwała głową. To, co udało się zrobić przez ostatnie czternaście dni, wyglądało na prawdziwy cud.

– Świetnie. Poszukam zastępcy i pojedziemy na kilka dni do Brisbane.

Rose wstrzymała oddech. Podróż do Brisbane, razem z Ryanem Connellem.

Oboje drgnęli, słysząc dzwonek telefonu, po czym Ryan schylił się do aparatu stojącego na podłodze.

– Szpital Kora Bay – powiedział oschle, a Rose uśmiechnęła się na samo brzmienie tych słów. – Jak długo? – zawołał po chwili. – Dwadzieścia cztery godziny? I nikogo wcześniej pan nie wzywał? Nawet położnej?

Rose zobaczyła, że jego palce ściskające słuchawkę pobladły.

– Gdzie pan mieszka? Jak to daleko od górnej przystani? Dziesięć minut? Proszę jak najprędzej przywieźć tam żonę, będziemy na pana czekać… Nie, szpital jeszcze nie działa. Odpowiedni sprzęt na razie jest tylko na pokładzie „Mandali”.

Rozmówca miał chyba jakieś wątpliwości, które Ryan krótko uciął.

– Jeśli doszło do krwotoku, to nie ma już czasu na jazdę do Batarry! Proszę jak najszybciej zjawić się na przystani!

– O kogo chodzi? – spytała Rose, kiedy Ryan z trzaskiem odłożył słuchawkę.

– Elizabeth Sullivan.

– Była u mnie dwa tygodnie temu i kazałam jej jechać do matki do Batarry.

– On mówi, że zależało im na porodzie w domu.

– O Boże! Pytała mnie, czy nie pomogłabym odebrać dziecka, ale tłumaczyłam jej, że ryzyko jest zbyt wielkie: to pierwsze dziecko, ja nie mam doświadczenia położniczego, a najbliższy szpital jest o dwie godziny drogi. Wydawało mi się, że zgadza się ze mną.

– Tak czy owak – mruknął Ryan – bóle zaczęły się dobę temu, a teraz przyszedł krwotok.

Rose przymknęła oczy. Jeśli przyjdzie w takich warunkach robić cesarskie cięcie… Do takiej operacji potrzebni są trzej lekarze, a przynajmniej dwaj lekarze i doświadczona pielęgniarka. Anestezjolog, chirurg oraz położna do przyjęcia dziecka i ewentualnej reanimacji.

– Mogłabyś ściągnąć tutaj którąś z pielęgniarek?

– Spróbuję, ale obawiam się, że wiele osób ogląda popisy cyrku w Batarrze.

– Kogoś musisz znaleźć. Trzymaj. Ryan podał jej aparat.