Выбрать главу

Nie mieli szczęścia. Pod żadnym z numerów nikt nie odpowiadał, a oni nie mieli czasu do stracenia. Pobiegli do samochodu Ryana, a kiedy zatrzymywali się nie opodal pomostu, z drugiej strony nadjechała sfatygowana turgonetka z Waynem Sullivanem za kierownicą. Na siedzeniu obok kuliła się z bólu jego żona.

Rose pobiegła po nosze i już po chwili pacjentka została wniesiona na pokład.

Wstępne oględziny potwierdziły ich najgorsze przypuszczenia. Rose przytknęła stetoskop do wzdętego brzucha i z niepokojem spojrzała na Ryana, który zajął się badaniem ginekologicznym.

– Ślady smółki, ale brak rozwarcia szyjki. Serce?

– Rytm nierówny – odparła Rose, której serce także biło niespokojnie. Oto spełniał się koszmarny sen każdego lekarza, który zdany był tylko na własne siły. – I słaby.

– Operujemy! – zdecydował Ryan i nachylił się nad ciężarną. – Elizabeth…

Jedyną odpowiedzią był głuchy jęk.

– Elizabeth, twoje dziecko nie jest w stanie urodzić się w sposób naturalny. Zanika rytm serca. Musimy zrobić cesarskie cięcie.

– Nie! – Elizabeth gwałtownie pokręciła głową.

– Zawołaj Wayne’a – mruknął Ryan do Rose i znowu zwrócił się do pacjentki: – Elizabeth, to jedyna szansa uratowania dziecku życia. Nie mamy wyboru.

– Musimy się zgodzić, Liz – zawołał od drzwi Wayne, który najwidoczniej wszystko słyszał w poczekalni. – Kochanie, dość już się wycierpiałaś.

– Nie chcę cesarskiego cięcia – zaszlochała kobieta.

– Niech wszystko będzie naturalnie. Mówiłam ci, żebyś mnie tu nie przywoził, mówiłam…

– Elizabeth, posłuchaj – rozkazał Ryan. Włożył słuchawki stetoskopu do jej uszu i lekko ją uniósł, tak by płaski koniec mógł sięgnąć do jej brzucha. Twarz miała spoconą i wykrzywioną bólem, ale słuchała. – To serce twojego dziecka, ale bije coraz słabiej. Musimy je ratować.

– Wayne, nie pozwól im mnie ciąć – błagała pacjentka.

– Nie pozwól, proszę…

– Pani Sullivan, niechże pani przestanie się wreszcie zachowywać jak rozhisteryzowana dziewczynka! – przerwał jej ostro Ryan. – Chce pani mieć dziecko czy nie?

Zapadła cisza, a potem Elizabeth wyszeptała:

– Chcę.

– To musimy natychmiast operować.

– Boję się.

– Nie ma się czego bać. Doktor O’Meara jest doświadczonym anestezjologiem, a ja przeprowadziłem takich operacji bez liku.

– Uśpicie mnie?

– Tak – odparł Ryan, a na jego twarzy pojawił się grymas. Gdyby mogli zrobić cesarskie cięcie przy miejscowym znieczuleniu, pacjentka pozostałaby przytomna, a Rose, zwolniona z obowiązku czuwania nad jej oddechem, mogłaby zająć się dzieckiem. Tyle że miejscowe znieczulenie wymagało współpracy ze strony operowanej, a na to najwyraźniej nie mogli liczyć.

– Dobrze. Zaczynamy – powiedział Ryan.

– Czy mam czekać w poczekalni? – zapytał przestraszony Wayne, ale Ryan pokręcił głową.

– Będziemy cię potrzebować. Umyj dokładnie ręce, tam masz rękawice, a zanim zaczniemy, udzielę ci krótkiego kursu, jak obchodzić się z nowo narodzonym dzieckiem, – Przeczytałem parę książek.

– To dobrze – rzucił Ryan ponuro. – Zaraz się okaże, ile były warte.

Rozhisteryzowana Elizabeth zasnęła płytko i Rose musiała jej poświęcić całą swoją uwagę. Ryan sprawnie przeprowadził cięcie, dziecko było jednak bezwładne, a skóra miała odcień niebieskawy. Lekarz podał malutkie ciałko Wayne’owi.

– Oczyść jego drogi oddechowe, jak ci pokazywałem, a potem pomóż mu oddychać.

Ryan musiał zająć się pacjentką, gdyż rana obficie krwawiła. Rose najchętniej rzuciłaby się na pomoc Wayne ‘owi, nie mogła jednak odejść od stołu operacyjnego, albowiem życie Elizabeth było w niebezpieczeństwie. Gdy po zatamowaniu krwotoku i zaszyciu rany Ryan mógł zająć się dzieckiem, wszyscy wiedzieli, że jest już za późno.

– O Boże – łkał Wayne, patrząc na martwe ciałko swego synka. – Jak ja jej to powiem, nie wiem, nie wiem…

Nie musieli nic mówić. Elizabeth powoli otworzyła oczy, a jej wzrok natychmiast spoczął na mężu i noworodku.

– Nie żyje, prawda? – spytała cicho.

– Nie żyje – łagodnie potwierdził Ryan. – Bardzo mi przykro, Elizabeth, ale jego serduszko nie dało rady.

Kobieta z trudem uniosła ręce.

– Dajcie go mnie.

Wayne podszedł do stołu i ułożył martwe dziecko obok matki, która ostrożnie dotknęła jego twarzyczki, a potem spojrzała na Ryana.

– To wy go zabiliście – powiedziała głucho. – Wiedziałam, że tak będzie. Wszyscy lekarze są tacy sami. Nienawidzę was.

Rose napełniła strzykawkę i spojrzała pytająco na Ryana, który nieznacznie skinął głową i wyszedł. Wbiła igłę, zanim pacjentka zdążyła zaprotestować: ergometryna i środek znieczulający.

– Elizabeth, zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy.

– Zostawcie mnie w spokoju – jęknęła Elizabeth. – Zostawcie mnie samą.

Ryan stał na pokładzie w kitlu i rękawiczkach, które nagle ściągnął i cisnął na deski, jak gdyby tym gestem odżegnywał się od medycyny i tego, co przed chwilą stało się na sali operacyjnej.

– Ryan – szepnęła Rose i leciutko dotknęła jego ramienia. – Ryan, nic więcej nie mogliśmy zrobić. Było już za późno.

– Do końca życia będzie nas przeklinała.

– Tak – zgodziła się Rose. – Ale inaczej musiałaby obwinie siebie, a tego mogłaby nie znieść. Więc lepiej niech to spadnie na nas.

– Do diabła! – powiedział z goryczą. – To dlatego rzuciłem miasto. Bogaci pacjenci ze swoimi fochami… Myślałem, że tutaj będę mógł zrobić coś dobrego. Odpokutować.

– Odpokutować? – zapytała Rose, ale on jej nie słuchał.

– Więc jestem. tutaj, chcąc nieść ludziom pomoc, a tymczasem całymi dniami muszę się zajmować niestrawnością albo jakimiś urojonymi chorobami, podczas gdy jedyna pacjentka, która mnie naprawdę potrzebowała, nie może na mnie patrzeć. No i to martwe dziecko.

– To był ich wybór.

– Głupi wybór, ale nie można przed tym uciec. Ludzie podejmują idiotyczne, zbrodnicze decyzje, szastają życiem…

– Zawsze tak było – cicho powiedziała Rose. – Nic na to nie poradzimy.

– Trochę można zrobić – sprzeciwił się Ryan. – Kompetentna pielęgniarka, która wiedziałaby, jak sobie poradzić z oddechem, mogłaby uratować dziecko.

– Nie wiem, Ryan. – Rose rozłożyła bezradnie ręce. – Nikt tego nie wie.

– Z całą pewnością jednak wiem, że gdybym mógł natychmiast udać się do szpitala z wykwalifikowanym personelem, dziecko miałoby znacznie większą szansę. I dlatego… dlatego w poniedziałek jedziemy do Brisbane.

– Ale… – zająknęła się Rose – ale nie możemy zostawić Kora Bay bez pomocy lekarskiej.

– Znajdę kogoś na ten czas – oznajmił Ryan. – W tej chwili najważniejsze jest to, panno Rose, żeby tutaj wszystko było gotowe do poniedziałku.

Sześć dni… Rose w pierwszej chwili chciała pokręcić głową, ale potem przypomniała sobie bezbronne, martwe ciałko niemowlęcia. Zwłoka byłaby zbrodnią.

– Będę gotowa – powiedziała cicho.

Ryan w milczeniu odwiózł ją do domu. Widać było, jak bardzo cierpi, a ona nie mogła mu pomóc. Powiedziała dobranoc, on kiwnął głową na pożegnanie i ruszył z powrotem.

Długo nie mogła potem zasnąć. Przewracała się z boku na bok, aż w końcu dała spokój bezskutecznym zmaganiom, wstała z łóżka i poszła na plażę.

W dzieciństwie plaża była jej miejscem zabaw, sekretnym schowkiem i świątynią. Usiadła na piasku i wpatrywała się w łagodne, posrebrzone księżycem fale, myśląc o Ryanie. Gdzie jest, co robi? Przechadza się z jednego końca „MandaIi” na drugi? Wpatruje siew ten sam księżyc? Chciałaby być teraz razem z nim, chciałaby ukoić to cierpienie, które dojrzała w jego oczach.