Ryan stał za barem, a jego palce tak mocno zacisnęły się na szklance z sokiem, jak gdyby chciały ją zgnieść.
– Jesteś gotowa? To idziemy po zakupy! Przecież nie będziesz wszędzie paradowała w tych cholernych szortach!
– Mam także spódnicę – powiedziała z godnością, ale czuła, że wypadło to nie najlepiej, zaraz więc dorzuciła: – Jeśli tak się mnie wstydzisz, to…
– Nie chodzi o mnie! – Ryan odstawił szklankę z taką irytacją, że sok wylał się na blat. – Ed Matherson to przykład typów, z jakimi przyjdzie ci teraz się zetknąć. Rada lekarska to nobliwi jegomoście, na których musisz zrobić wrażenie osoby poważnej i sumiennej. A w tym celu musimy cię odpowiednio ubrać.
– Taki kawał płynęliśmy, żebyś zrobił ze mnie damę? – zawołała z oburzeniem.
– Nie znasz żadnych innych możliwości, tylko szorty albo od razu dama? – zapytał Ryan i rozłożył ręce w bezradnym geście. – Posłuchaj, ludzie, od których zależy rejestracja szpitala, urządzają dziś wieczorem przyjęcie. Musimy na nim wystąpić jako para godnych zaufania specjalistów. Założę się, że wzięłaś ze sobą kostium, który miałaś na pogrzebie.
– Taaak… To bardzo ładny kostium.
– Nosiło się takie jakieś dziesięć lat temu.
– Nie mam zamiaru kupować niczego, co miałabym włożyć na siebie tylko jeden raz…
– Ja płacę.
– Nie ma mowy!
– Spróbuj mi przeszkodzić. Rose zatrzęsła się z gniewu.
– Nie jestem twoją utrzymanką, Ryan, cokolwiek sobie myśli ten twój przyjaciel, Matherson. Nie potrzebuję żadnej łaski.
– Nie chodzi o łaskę. Zatrudniłem cię u siebie i dlatego chcę, żebyś odpowiednio wyglądała.
– To teraz ty mnie posłuchaj – syknęła Rose. – Tego wszystkiego już za wiele. Dziękuję za podróż, ale teraz się rozstaniemy, bo nie zniosę, żebyś… Wzrok Ryana nieco złagodniał.
– Na miłość boską, Rose, mam dość pieniędzy, żeby nie odczuć wydatku na jedną czy dwie suknie.
– Ty może nie odczujesz, ale ja na pewno tak. Nie jestem z nikim związana, jestem wolna i zawsze będę wolna.
– Wiem – powiedział ściszonym głosem. – Dobrze o tym wiem. Moja mała dzikuska…
– Nie jestem twoja! – wykrzyknęła, nie troszcząc się o to, że usłyszy ktoś na zewnątrz. – Zapamiętaj to sobie! Nie chcę mieć z tobą więcej do czynienia! Tak, przyjęłam twoją pomoc, ale nie mogę tego robić za cenę…
– Honoru? – podpowiedział Ryan. – Uwierz mi, że to ci nie grozi. Nie robię niczego ze współczucia. Bardzo mi zależy na tym, żebyś pracowała ze mną. Sam nie dam sobie rady i chcę, żebyś była moją wspólniczką. Jeśli… jeśli to, co wydam teraz na twoje stroje, zechcesz potraktować jako pożyczkę, proszę bardzo, ale dopóki jesteśmy tutaj, rób to, o co cię proszę. Znam Brisbane od podszewki. Nawet kiedy chodzi tylko o pozory, musimy się do nich dostosować, bo w rękach tych ludzi leży nasza przyszłość. Zgoda?
Rose przez chwilę milczała naburmuszona, ale wreszcie kiwnęła głową.
Zaraz po wyjściu z portu wsiedli do taksówki, a kiedy ta zatrzymała się przy luksusowym wejściu, nad którym widniał napis „Caroline’s”, Rose spojrzała na gruby dywan, prowadzący od krawężnika do przeszklonych drzwi, a potem chwyciła Ryana kurczowo za ramię i syknęła:
– Ja tam nie wejdę! Wyglądam jak…
– Wyglądasz świetnie – uspokoił ją Ryan. – Wyglądasz jak piękna kobieta, która chce kupić kilka fatałaszków. Masz na sobie szorty, bo tak ci wygodnie, i niech wszyscy myślą, że to oni włożyli niewłaściwy strój.
W drzwiach pojawiła się elegancka kobieta i zdecydowanym krokiem ruszyła w ich kierunku.
– Ryan! Witaj! Ile to już czasu cię nie widziałam, chyba od… – urwała, jakby dopiero teraz zauważyła obecność Rose. – Dzień dobry pani, jestem szczęśliwa, że zechcieliście nas odwiedzić. Proszę do środka.
Rose musiała przyznać, że jeśli nawet nieznajoma dostrzegła coś niestosownego w jej stroju, najmniejszym drgnięciem twarzy nie dała tego po sobie poznać.
– Rose, to pani Caroline Vincent; Caroline, to doktor Rose O’Meara z Kora Bay, gdzie teraz się zatrzymałem. W ostatniej chwili zdecydowała się popłynąć ze mną, a teraz nie chciała ruszyć się z „Mandali”, gdyż nie jest odpowiednio ubrana. Dlatego przyjechaliśmy do ciebie.
Rose poczuła na sobie badawczy wzrok pani Vincent, która w chwilę potem uśmiechnęła się promiennie.
– To będzie dla mnie prawdziwa rozkosz doradzić pani. Coś na jedną czy na więcej okazji?
Rose otwierała już usta, aby odpowiedzieć, ale Ryan ją uprzedził.
– Otóż to, Caroline. Po południu mamy spotkanie w interesach, a wieczorem małe przyjęcie. Rose – Ryan ostrzegawczo uniósł palec – żadnych protestów! Nie pozwoliłem ci wrócić do domu po stroje, więc teraz ja płacę! – I znowu zwrócił się do pani Vincent: – Caroline, zatroszcz się o to, żebym był dumny z mojej towarzyszki.
– A jeszcze nie jesteś? – Właścicielka sklepu uśmiechnęła się do Rose. – Od czego zaczynamy, moja droga? – Ujęła Rose pod rękę, a na odchodnym rzuciła Ryanowi: – Na stoliku przy barku masz najnowsze czasopisma. Zamów sobie kawę i uzbrój się w cierpliwość.
W Kora Bay były sklepy z drogimi ubiorami, ale wszystkie nawet nie umywały się do kreacji, które zaczęła wydobywać Caroline, – Przymierz tę – powiedziała, wyciągając w kierunku Rose prostą sukienkę z błękitnego jedwabiu. Rose zerknęła na metkę, ale nie znalazła na niej ceny. Caroline dostrzegła jej spłoszony wzrok, dotknęła uspokajająco dłoni i oznajmiła z uśmiechem: – Dla Ryana liczy się tylko jakość. Miałabym się z pyszna, gdybym pokazała ci coś, co nie jest w najlepszym gatunku. Ach – westchnęła żartobliwie – ile bym dała, żeby Ryan chociaż raz spojrzał na mnie tak, jak patrzy na ciebie…
Rose wbiła wzrok w miękki materiał, gdyż nie wiedziała, co odpowiedzieć. A gdy po chwili sukienka miękko ułożyła się na jej ciele, patrzyła w lustro w osłupieniu, gdyż ze szklanej tafli odpowiadała jej spojrzeniem osoba tylko na pół znana: pewna swojej kobiecości, lekko zalotna, odrobinkę wyzywająca. Sukienka była na górze dopasowana, miała duży dekolt i wąskie rękawy, a od pasa opadała niemal do kostek falą delikatnych falbanek.
– Tak, tak, kochana! – z entuzjazmem wykrzyknęła Caroline. – Uszyta jakby wprost dla ciebie.
Podobnie można było powiedzieć, kiedy przyszła pora na eleganckie, włoskie pantofle.
– Świetnie. A teraz spotkanie w interesach. – Caroline zakrzątnęła się przy stelażach i szafkach, by po chwili powrócić z lnianym kostiumem i jedwabną bluzką w kolorze brzoskwini. Gdy Rose przebrała się, Caroline ogarnęła jej postać aprobującym wzrokiem i mruknęła: – Na te nudne, oficjalne spotkania lepiej chyba będzie, jeśli włosy zwiążesz z tyłu, chociaż naprawdę szkoda tego naturalnego piękna.
– Niech włosy zostaną tak, jak są. – Z tyłu rozległ się głos Ryana, który niepostrzeżenie zbliżył się do nich. Czas jakiś wpatrywał się w Rose, a potem powiedział: – Przez chwilę myślałem… – ale nagle przerwał, jak gdyby się zagalopował, i rzucił szorstko: – To już wszystko?
– Mamy jeszcze przepiękną suknię koktajlową. Mówię ci, wspaniała. No i trzeba jeszcze tylko dobrać jakieś buty do tego kostiumu.
– Dobrze. Pospieszcie się.
Ryan niecierpliwie spojrzał na zegarek. Rose poczuła, jak odpływa cała radość i nieśmiałe nadzieje, które zrodziły się, gdy spoglądała w lustro. W głowie przemknęła jej myśl o Kopciuszku i królewiczu, która teraz wydała się jej tak żałosna i naiwna, że zarumieniła się ze wstydu.
– Już, zaraz… – mruknęła i zaczęła zdejmować kostium, lecz Caroline ją powstrzymała. – Skoro niedługo macie spotkanie, nie ma sensu się przebierać. – Caroline spojrzała na Ryana i zapytała z wahaniem: – Czy… zajrzysz do Allana?