Выбрать главу

Posiedzenie rady odbyło się w wielkim szpitalu miejskim. Kilku lekarzy wystąpiło w garniturach, większość jednak przyszła wprost z oddziałów, w białych fartuchach i ze stetoskopami w kieszeni. Dzięki temu w sali egzaminacyjnej zapanowała swojska atmosfera.

Wszyscy znali i najwyraźniej szanowali Ryana, chociaż, jak Rose szybko zauważyła, byli zdziwieni, że zaszył się w takiej dziurze jak Kora Bay.

Na początku Ryan jasno i zwięźle przedstawił sprawę Rose, która następnie odpowiadała na pytania tak szybko i pewnie, że – jak czuła – wywarła na zebranych bardzo dobre wrażenie. Poproszono ją, żeby wyszła z sali, aby rada mogła ustalić swoje stanowisko. Po niedługim czasie wezwano ją do środka.

– Pani decyzja – oznajmił przewodniczący – nie była może typowa, lecz ze wszech miar godna pochwały. Gdyby więcej młodych ludzi tak odpowiedzialnie traktowało swych rodziców i dziadków, praca lekarzy stałaby się na pewno znacznie łatwiejsza. Opinie osób, które znają pani działalność w Kora Bay, a także odpowiedzi na pytania rady pozwalają nam z czystym sumieniem dać pani prawo wykonywania zawodu.

I tak, jednym pociągnięciem pióra, przewodniczący rady dokonał ogromnej zmiany w życiu Rose O’Meary.

Ryan zebrał wszystkie dokumenty, ukłonił się członkom rady i pociągnął lekko zszokowaną Rose do drzwi. Na zewnątrz dwornym gestem wręczył jej papiery.

– Proszę bardzo, pani doktor.

– Czy ja śnię?

– Nie, to rzeczywistość. Tylko ich nie zgub.

– Przenigdy!

Znajdowali się już w holu szpitalnym. Kilku sanitariuszy i lekarzy biegło ku wyjściu, pod które podjeżdżała właśnie na sygnale karetka. Rose patrzyła na powiewające kitle i myślała, że to jest jej świat, a nie ten, w którym przed każdym przyjęciem odwiedza się luksusowe sklepy.

Kierowca taksówki, który dostrzegł gest Ryana, zawrócił gwałtownie i z piskiem opon zatrzymał się przy krawężniku.

– Ryanie, jestem ci taka wdzięczna…

– Możesz spłacić dług wdzięczności, wywierając dobre wrażenie na dzisiejszym przyjęciu. Teraz muszę załatwić formalności związane ze szpitalem. Taksówka zawiezie cię do portu, a ja będę na „Mandali” o wpół do siódmej, żeby zabrać cię na przyjęcie.

Kiedy weszła na pokład, Roy cicho gwizdnął.

– Ładnie wyglądasz. No i jak poszło?

– Dostałam uprawnienia.

– To czemu jesteś taka ponura? Myślałem, że będziesz tańczyć z radości.

– Chyba jestem szczęśliwa – powiedziała cicho, wpatrując się w gładką skórę pantofli, które przed chwilą zdjęła.

– Ale nie jesteś pewna?

– Nie. – Zerknęła w pełne sympatii oczy Roya i poczuła, że musi wyrzucić to z siebie. – Ryan kupił mi to wszystko, buty, kostium, sukienkę, a ja czuję się strasznie. I jeszcze wszyscy ci ludzie. Myślałam, że zapadnę się pod ziemię.

– Nie było aż tak źle, skoro dali ci uprawnienia. Mów, co chcesz, a ja dobrze wiem, że ciebie nie tak łatwo zbić z tropu.

– Może – szepnęła. – Tylko widzisz, ja do tego świata zupełnie nie pasuję.

– Przecież nie musisz. A może myślisz, że komuś na tym zależy, żebyś pasowała?

– Nie… nie wiem, o co ci chodzi – wyjąkała.

– Posłuchaj… – Roy spojrzał na nią z namysłem. – Nie mam zwyczaju wtrącać się w cudze sprawy, ale coś mi się wydaje, że jesteś zakochana.

– Roy, co ty mówisz…? – Rose usiadła na dużej kanapie i skryła twarz w dłoniach. – To wszystko jest zwariowane.

– Zakochanym tak się czasem wydaje. Więc jak, mam rację? – dopytywał się Roy.

– Nie… Tak – wykrztusiła Rose. – Tak, ale jemu zależy na tym, żeby nasze kontakty były czysto zawodowe. Robi dla mnie mnóstwo rzeczy, ale jest we wszystkim taki oficjalny… Nie ma w nira w ogóle ciepła. – Rose wytarła z policzków łzy i dodała: – W tym, co robi, nie ma miłości, bo on mnie nie kocha i nie może pokochać.

– Dlaczego?

– Bo nie! – wykrzyknęła z pasją. – Bo nie należę do jego sfery! Bo jestem biedną, małą Rose O’Meara, która przez dwa lata zarabiała na życie pokazując krokodyle na rzece. Bo jedyne moje porządne stroje to te, które on mi kupił. On czuje do mnie tylko litość.

– A moim zdaniem Ryan sam jest zdumiony tym, co czuje – powiedział Roy. – Znam go już długo, ale po raz pierwszy widzę, żeby tak się zachowywał. Nawet z Sarah…

– Opowiedz mi coś o niej, Roy - poprosiła. – Czy bardzo ją kochał?

– Tak chyba mu się zdawało. – Roy podszedł do barku i zaczął przyrządzać drinki, – Mówiłem ci już, że nie lubię mieszać się do cudzych spraw, ale zbyt wiele zawdzięczam Ryanowi, żeby… Widzisz, jestem przekonany, że poznanie ciebie było najlepszą rzeczą, jaka mu się przytrafiła od lat, i nie chciałbym, żeby z powodu jakichś niedomówień wszystko się rozsypało.

Podał jej szklankę, sam zaś usiadł na stołku barowym i popadł w zadumę.

– Ryan miał trudne dzieciństwo – zaczął w końcu. – Bardzo wcześnie został sierotą, a wuj zupełnie się nim nie interesował. Przez całe studia musiał harować jak wół, ale udało mu się. Zdał egzaminy, odbył staż i otworzył praktykę. Wtedy niespodziewanie odziedziczył Bindenalong. Z dnia na dzień stał się bardzo bogaty.

– Miał już wtedy żonę?

– Nie. Sarah poznał dopiero po otrzymaniu spadku, czy raczej to ona zatroszczyła się o to, żeby go poznać. Nagle zaczął być rozchwytywany w towarzystwie. Rose w milczeniu pokiwała głową.

– Był młody, strasznie zapracowany i bardzo samotny – ciągnął Roy. – A Sarah niejednemu mężczyźnie zawróciła w głowie.

– Była piękna?

– Była i jest. Takie kobiety jak ona są piękne do śmierci. Ryan nawet się nie zorientował, kiedy wziął z nią ślub. Ale prawdziwa zabawa zaczęła się potem. Sarah wydawała jego pieniądze w szaleńczym tempie, a w Bindenalong trwało jedno nieprzerwane przyjęcie. Ryan kazał nawet zbudować pas startowy i kiedy jedne samoloty z towarzystwem startowały, drugie lądowały.

– No i…?

– Z początku wydawało się, że jest im ze sobą bardzo dobrze, ale moim zdaniem tylko dlatego, że Ryan był bardzo zapracowany i niewiele do niego docierało. Później jednak Sarah, która chciała, żeby oboje odgrywali rolę wielkich państwa, zaczęła go namawiać do rzucenia medycyny, na co Ryan absolutnie nie chciał się zgodzić. Jej tymczasem imponowało to, że ma za męża lekarza, natomiast denerwował ją fakt, że mąż tyle pracuje. Coraz częściej więc Ryan pojawiał się na swojej farmie tylko na weekendy, a ona przyjeżdżała do Brisbane tylko po zakupy. No a potem wybuchł ten pożar.

– Jak?

– Znam to wszystko tylko z opowiadań – powiedział z ociąganiem Roy. – Leżałem wtedy w szpitalu, ale odwiedzili mnie chłopcy z farmy i… – Znowu milczał przez chwilę. – Po moim wypadku Ryan przyjął do pracy na farmie młodszego brata jednej ze swych znajomych, Allana Vincenta. Chłopak był młody, pełen zapału, a na dodatek przystojny i dość naiwny. Podobno Sarah zalecała się do niego, kiedy Ryan był w Brisbane. Tego dnia, kiedy wybuchł pożar, było ich w domu tylko troje: gospodyni, Sarah i Allan.

Roy wbił wzrok w blat, jak gdyby chciał z niego wyczytać dalszy ciąg opowieści.

– Był czwartek i nikt się nie spodziewał Ryana. Tymczasem w budynku, gdzie miał gabinet, zepsuła się winda, odwołał więc wszystkie piątkowe wizyty i postanowił dzień wcześniej zjawić siew Bindenalong. Nie był to problem, gdyż miał licencję pilota i mały samolot. Przyleciał koło północy, gdy dom właśnie stawał w płomieniach.

– Jak to się stało?

– Nie wiadomo nic pewnego, w każdym razie Ada, gospodyni, mówi, że Sarah koniecznie chciała zjeść z Allanem kolację przy świecach, które kazała rozstawić po całej jadalni. Wlewała w Allana mnóstwo wina i Ada zaczęła się niepokoić, bo kto jak kto, ale ona naprawdę potrafiła wyczuć kłopoty na kilometr. Ja wiem, to tylko takie przypuszczenie, ale zbudził ją właśnie zapach dymu. Stara część domu, cała z drewna, płonęła jak zapałka. Kiedy Ada wybiegła na dwór, w ogrodzie była już Sarah, która krzyczała, że Allan został w środku. A potem nagle pojawił się Ryan i dwóch robotników.