– Oczywiście! – wykrzyknął przewodniczący i z wyraźną aprobatą patrzył na stojącą przed nim parę.
– Może już pójdziemy? – spytał Ryan. – Chyba że dobrze się bawisz…
Rose otwierała właśnie usta, by odpowiedzieć, gdy jej uwagę przykuło zamieszanie przy drzwiach, w których stanęła jedna z najpiękniejszych kobiet, jakie zdarzyło się jej kiedykolwiek widzieć. Była wysoka i szczupła, miała gęste, jasne włosy spływające aż do połowy pleców i skórę o cudownej, brzoskwiniowej karnacji. Ubrana była w krótką sukienkę z białego jedwabiu, która więcej uwydatniała niż skrywała. Jej niebieskie oczy ze zdziwieniem obiegły zgromadzenie i zatrzymały się na przewodniczącym. Kobieta opierała się na ramieniu Eda Mathersona.
– Charles! – zawołała, modulując głos. – Tak mi przykro, że lekarskie bractwo zupełnie o mnie zapomina, dziś jednak dzięki Edowi…
Nagle dojrzała Ryana i zamilkła, by po chwili wykrztusić:
– Ryan? Nnnie…
– Nie spodziewałaś się, że mnie tu zobaczysz – dokończył Ryan i popatrzył przeciągle na Eda, na którego twarz wypełzł złośliwy uśmieszek. – Ale jak sama widzisz, pomyliłaś się. Czy widok moich blizn nie wystawia na zbyt ciężką próbę twojej wrażliwej duszy? Nie przejmuj się, Sarah, już i tak wychodziłem. Rose? – Spojrzał na nią pytająco i wyciągnął rękę.
Tymczasem Rose na ułamek sekundy zawahała się i to wystarczyło. Dłoń Ryana cofnęła się.
– Jak uważasz – mruknął. – Przed wejściem będzie na ciebie czekał samochód. To Sarah, jak już zdążyłaś się zorientować. Może powinnyście się poznać. Dobranoc.
W sali zapadła nagle grobowa cisza i wszystkie oczy spoczęły na Rose. Ona zaś chciała pobiec za Ryanem i zatrzymać go, a tymczasem nogi jakby wrosły jej w ziemię. Nagle poczuła, że w sukurs przychodzi jej tą druga Rose, której dotąd nie znała, ta, która dobrze się czuje w eleganckich strojach i którą dostrzegła w lustrze u Caroline.
– A więc to pani jest Sarah? – powiedziała i wyciągnęła rękę.
– A pani kim właściwie jest? – prychnęła Sarah ze złością.
– Jestem wspólniczką Ryana – oznajmiła Rose. A zerknąwszy na Mathersona, dodała: – I jak Ed na pewno nie omieszkał panią poinformować, także jego przyjaciółką.
– Trudno mi w to uwierzyć. Niechby mnie ktoś spróbował tak potraktować!
– Może miał powód – wolno i dobitnie powiedziała Rose. – Może przypomniała mu pani bardzo wyraźnie o tym, że ma blizny, że został zdradzony i że na historię waszego związku kładzie się cieniem kalectwo młodego chłopaka. Proszę mi wybaczyć – dodała, zwracając się do przewodniczącego – ale na mnie już czas.
– Oczywiście – odrzekł mężczyzna, a w jego oczach widać było niekłamaną sympatię. – Proszę iść za nim. Dzisiaj zobaczyliśmy Ryana po raz pierwszy od czasu wypadku i wszyscy ogromnie się cieszymy, że wrócił do zawodu, nawet jeśli będzie teraz daleko od nas. To wszystko dzięki pani, moja kochana. Aha, i jeszcze jedno.
– Tak? – Rose zatrzymała się w drzwiach. Przewodniczący podszedł i mocno uścisnął jej dłoń.
– Powodzenia w nowym miejscu pracy. Szczęścia we wszystkim. We wszystkim.
Zgodnie z zapowiedzią Ryana, przed wejściem czekała taksówka, ale Rose pokręciła tylko głową, gdy kierowca uchylił drzwi.
– Nie, nie, wolę się przespacerować.
Jest wolna. Nic już nie trzyma jej w Brisbane, do Kora Bay też nie musi wracać z Ryanem. Jeśli złapie autobus, jutro pod wieczór znajdzie się w domu. Spojrzała na sukienkę i skrzywiła się lekko. Nie jest to najlepszy strój na całodobową podróż, ale nie dbała o swój wygląd ani o to, co myślą o niej ludzie.
Natychmiast jednak zrozumiała, że to nieprawda. Bardzo zależało jej na tym, co myśli o niej Ryan, i to tak bardzo, że powinna wrócić na jacht i po raz ostatni spróbować mu pokazać, iż nie jest pod żadnym względem podobna do Sarah.
Dzisiejszego ranka uświadomiła sobie, że kocha go i że jest to miłość beznadziejna. Nazwała siebie Kopciuszkiem, a Ryana królewiczem, który żyje w innym świecie i ani na chwilę nie spojrzy na nią z uczuciem. Teraz… teraz rozumiała ból, na który wystawiła go kobieta o zimnym sercu.
– Potrafiłabym pokazać mu, czym naprawdę jest miłość – szepnęła. – Gdybym tylko miała szansę… A jaką będę miała szansę, jeśli wrócę do Kora Bay autobusem? – zapytała głośniej. – Muszę wrócić na jacht.
Na pokładzie „Mandali” nie widać było żadnego światła. Rose zapomniała, że Roy także bawi się gdzieś w mieście; pewnie przyjdzie jej spędzić noc na pokładzie. Bez specjalnej nadziei nacisnęła klamkę, ale ku jej zdziwieniu drzwi ustąpiły.
Ryan siedział przy barze, odwrócony plecami do wejścia. Nie zapalając światła, Rose odezwała się:
– Ryan?
Odwrócił się i z trzaskiem odstawił drinka na blat.
– Nie słyszałem samochodu – powiedział szorstko.
– Przyszłam na piechotę.
Stała i zastanawiała się, jak dotrzeć do tego mężczyzny, który nigdy jeszcze nie wydawał się tak samotny.
– Pewnie powinienem przeprosić, że zostawiłem cię samą – mruknął Ryan.
– Rozumiem, dlaczego tak się stało.
– Doprawdy? – Roześmiał się ponuro. – Kładź się spać, Rose.
– Nie… Jeszcze chwileczkę.
Zapadło długie milczenie. Rose powoli zaczynała rozumieć, co ma zrobić. Ryan nie jest już w stanie zaofiarować nikomu miłości; zrobił to raz, ale ten dar okrutnie mu zwrócono. Teraz ona musi zrobić pierwszy krok. Szanowała siebie, ale wiedziała też, że to nie ją zraniono tak dotkliwie, żeby teraz drżała na samą myśl o następnym bólu. Zamknęła oczy, zebrała w sobie całą odwagę, na jaką było ją stać, i podeszła do Ryana.
– Pójdę, ale zanim to zrobię, chcę ci coś powiedzieć. Tyle mi dałeś…
– Dobrze już – przerwał jej szorstko. – Cieszę się, że mogłem komuś pomóc.
Jego głos był tak obojętny, że Rose przez chwilę chciała się poddać i zrezygnować z próby przedarcia się przez niewidoczną barierę. Spróbowała jednak jeszcze raz, chociaż wszystko w niej wołało, żeby przestać, nie narażać się na drwinę, upokorzenie…
– Ryan – zaczęła, kładąc dłoń na jego ramieniu – chcę, żebyś wiedział, że cię kocham. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, nie wiem, czy to mądre, czy głupie, ale wiem, że bardzo cię kocham. Rozumiem, że nie możesz odwzajemnić mojej miłości, ale ją masz i nic na to nie mogę poradzić. Kocham cię i będę cię kochać do końca życia.
Lekkim ruchem ramienia strącił jej rękę, zsunął się ze stołka i spojrzał jej w twarz.
– Przede wszystkim nie wiesz, co mówisz.
– O, nie – pokręciła głową z goryczą – wiem aż za dobrze. Tak czy owak, chciałam, żebyś był pewny, że…
– Że gdybym tylko chciał… Gdybym chciał ciebie…
– Tak. – Rose zerknęła w jego twarz, ale w mroku nie mogła rozpoznać jej wyrazu. – Gdybyś kiedykolwiek chciał…
– Jak możesz, Rose! – Słowa te zostały wypowiedziane z taką pasją, że odruchowo zasłoniła się przed nimi. – Gdzie twoja duma? Gdzie szacunek do siebie?
– Nie ma ich – szepnęła Rose. – Utraciłam je w chwili, kiedy cię poznałam.
– Niech to wszyscy diabli!
Ryan odwrócił się gwałtownie, podszedł do iluminatora i zastygł przy nim, wpatrzony w portowe światła.
– Współczujesz mi – dobiegły ją ciche słowa.
– Co? Dlaczego miałabym ci współczuć?
– Niełatwo mi o tym mówić, ale przecież nie można mnie uznać za pociągającego mężczyznę.
– Co? – Rose nie dowierzała własnym uszom. – Czyżbyś myślał o bliznach? Przecież… Wystarczy, żebyś na mnie spojrzał, a natychmiast miękną mi kolana. – Podeszła i przytuliła się do jego pleców. – Ryan, twoje blizny to ty, a ja kocham ciebie całego.