Выбрать главу

– Rose, nie, nie… – Z jego ust wydobył się jęk pełen cierpienia.

– Dlaczego?

– Dlaczego? Dlatego, że pragnę cię do szaleństwa, że ciągle myślę o tobie, ale wiem, że pod spodem, pod tym całym swoim niewinnym wyglądem, jesteś taka sama jak inne.

– Jak Sarah?

– Jak Sarah.

Nic już więcej nie było do powiedzenia.

– Skoro tak sądzisz, to rzeczywiście lepiej sobie pójdę.

Autobus odchodził o trzeciej nad ranem. Niewiele czasu potrzeba jej było na to, żeby się przebrać w szorty i bluzkę, a eleganckie stroje, starannie złożone, zostawić na łóżku. Ani one nie pasowały do niej, ani ona do nich. Na moment zatrzymała się za progiem kabiny. Gdzie jest Ryan? Śpi w swojej kajucie? Śni o Sarah? A może… o niej?

Mniejsza z tym. Od tej chwili znowu należy tylko do siebie. Gdy Ryan Connell zjawi się w Kora Bay, Rose będzie już po uszy pogrążona w pracy. Ułożą między sobą stosunki zawodowe i wszystko jakoś się potoczy. Jakoś…

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Ryan Connell zjawił się w Kora Bay po dwóch tygodniach, gdy zaczynano już wątpić, czy w ogóle przyjedzie.

Szpital był gotów. Na pracę czekały wybrane przez Rose pielęgniarki, a także Ted Bryant, młody, pełen pasji lekarz, którego Ryan zatrudnił na okres swojej nieobecności.

– Czy myślisz, że jeśli nie wróci, znajdzie się tu dla mnie etat? – dopytywał się Bryant.

– Na pewno wróci – odparła Rose. – Jest właścicielem szpitala.

– Z czego nie wynika, że będzie tu pracował. Szpital mógłby zacząć przyjmować pacjentów już jutro i od ręki można go sprzedać.

– Żadne z nas nie mogłoby go kupić, więc może jednak lepiej, żeby doktor Connell wrócił. – Rose przez chwilę wpatrywała się w pusty, lśniący korytarz. – Komisja przyjedzie w poniedziałek i przypuszczam, że w najgorszym razie Ryan pokaże się wraz z nimi.

Komisja przyjechała zapowiedzianego dnia, ale o Ryanie nie było żadnych wiadomości.

– Doktor Connell wypełnił potrzebne formularze – oznajmił przewodniczący komisji – więc teraz proszę nam tylko wszystko pokazać.

Zgodnie z oczekiwaniami obojga młodych lekarzy przegląd wypadł bardzo dobrze. Członkowie komisji złożyli Rose gratulacje i życzyli powodzenia.

Któregoś dnia późnym wieczorem „Mandala” zawinęła wreszcie do portu. Rose dowiedziała się o tym od pacjenta, któremu rano usuwała z oka ciało obce.

– Pewnie przyjechał, żeby sprawdzić, jak tu wszystko się kręci – mówił szczupły, nerwowy właściciel hoteliku. – Nie będzie długo siedział; zabierze siew jakieś szykowne miejsce, a ze szpitala będzie miał niezły dochodzik. Porządny chłopak, ten Ted Bryant. Kora Bay ma teraz dwoje dobrych lekarzy.

Uśmiech Rose był wymuszony.

– No, oko jest już czyste, ale podrażnione, więc będzie jeszcze pobolewać przez kilka dni. Ma pan szczęście, że nie doszło do uszkodzenia rogówki. Przepiszę panu krople, które proszę zapuszczać do oka trzy raz dziennie. I proszę rąbać drzewo w okularach ochronnych.

– Dobrze, pani doktor.

Wydawało się, że Ryan powrócił, aby pożegnać się z nimi na dobre. Kiedy dobiegł końca dyżur Rose, recepcjonistka zjawiła się z informacją, że doktor Connell pragnie porozmawiać w swoim gabinecie z nią i Tedem Bryantem. A więc nie chce się widzieć ze mną na osobności, pomyślała Rose z goryczą i wstała zza biurka. Niechże ma to już wreszcie za sobą.

Ryan był wyraźnie zmęczony. Cokolwiek robił przez ostatnie dwa tygodnie, z pewnością niedużo spał. Przy oczach pojawiło się kilka nowych zmarszczek, bruzdy wokół ust odrobinę się pogłębiły i Rose odruchowo zapragnęła wygładzić je, ale zdołała nad sobą zapanować. W fotelu pod ścianą siedział już Bryant.

– Witam w domu – powiedziała od progu.

– Dziękuję – odrzekł Ryan, odwracając się od okna – ale wpadłem tylko na chwilę. Właśnie powiedziałem Tedowi, że jeśli chce, może pracować tu na stałe.

– Pewnie, że chcę! – zawołał lekarz. – Damy sobie radę, prawda, Rose?

– Prawda – mruknęła Rose. Bryant był młody, zdolny, sympatyczny, tyle że… Tyle że nie był Ryanem.

– A ty co będziesz robił?

– To co przedtem. Popłyniemy „Mandalą” wzdłuż wybrzeża. Przedtem jednak chciałbym razem z wami spotkać się z prawnikiem, żeby dopełnić wszystkich formalności związanych z przyjęciem was do pracy. Reguły współpracy musicie ustalić między sobą. A więc jutro o dziewiątej, dobrze?

– Świetnie – odparł Ted. – A teraz wybaczcie, mam jeszcze pacjenta. – Z tymi słowami podniósł się i wyszedł.

Zostali tylko we dwoje.

– Tchórz – powiedziała spokojnie Rose.

– Przepraszam cię, naprawdę, bardzo przepraszam – mówił Ryan ze wzrokiem wbitym w blat. – Na chwilę straciłem głowę i dopuściłem cię do siebie zbyt blisko.

– I nie chcesz, żeby to się powtórzyło.

– Nie chcę.

– Nigdy?

– Nigdy.

Tym razem patrzył jej prosto w oczy.

– Kilka dni temu odwiedził mnie Wayne Sullivan, ojciec tego nieżywego dziecka. Przyszedł, żeby nam podziękować za wysiłek. – Odetchnęła głęboko. – To wszystko, co jest w naszej mocy: próbować.

– Ale są też i próby daremne – odparł głucho Ryan. – Dziecko tak czy owak nie żyje.

– Więc nigdy już nie będziemy próbować? Cóż to za obłąkana logika?

– To jedyna sensowna logika. Daj już spokój, Rose.

– Dać spokój tobie?

– Tak.

W taki oto sposób sprawa jej przyszłości została przesądzona, i to właściwie zgodnie z jej marzeniami: jest lekarką i ma pracować w szpitalu w Kora Bay. Dlaczego więc nie czuła się szczęśliwa? Wyszła z gabinetu Ryana przygnębiona i z ciężkim sercem zabrała się do pracy.

Formalności prawne załatwili bardzo szybko, adwokat jednak był zdumiony niską opłatą za dzierżawę szpitala, jaką zadowolił się Ryao. Ten pokręcił głową i powiedział:

– Pracować tu będzie dwoje młodych lekarzy, na których nie można nakładać zbyt dużych obciążeń. Mówiąc szczerze, bardziej zależy mi na ich entuzjazmie niż na pieniądzach.

Ted otwierał już usta, żeby dać wyraz swojemu entuzjazmowi, ale w tej samej chwili w drzwiach gabinetu stanęła pielęgniarka.

– Przed chwilą przywieziono panią Carlyon. Jest w trzydziestym piątym tygodniu ciąży i ma spuchnięte przeguby i kostki. Właściwie to puchnie w oczach. I ma strasznie wysokie ciśnienie.

May Carlyon. Rose ją znała. May jeździła do Batarry na badania prenatalne.

– Trzeba zbadać mocz.

– Wzięłam już próbkę.

– Czy jest sama?

– Zostawiłam ją, żeby was zawiadomić.

Rose ruszyła pędem korytarzem. Eklampsja, czyli zatrucie ciążowe. A wtedy po pierwsze nie wolno zostawiać pacjentki samej. Po drugie, nie wolno biegać po korytarzach szpitalnych, ale tym razem to pierwsze było ważniejsze.

May leżała na kozetce, niepewna i przerażona.

– Przepraszam za kłopot – zaczęła się tłumaczyć, gdy Rose wpadła do sali. – Miałam jechać do Stevena Prosta w Batarrze, ale to nastąpiło tak szybko… Wczoraj wieczorem kostki odrobinę tylko były napuchnięte, ale rano zbudziłam się z okropnym bólem głowy i strasznie raziło mnie światło. Poprosiłam więc Sama, żeby w drodze do pracy podrzucił mnie tutaj.

– Bardzo dobrze zrobiłaś – powiedziała Rose, nachylając się nad pacjentką, a za plecami usłyszała Teda:

– Ja obejrzę wyniki analizy moczu, a ty zbadaj dziecko. Oboje dobrze wiedzieli, jakie to w tej chwili ważne. Rose z ulgą stwierdziła, że niezależnie od choroby matki serduszko płodu bije normalnie. Ale trzydziesty piąty tydzień… Za wcześnie. Zostawiła May z pielęgniarką i podeszła do Teda.