– Doktor Connell zaopiekuje się wami.
– Rose, ja. – Nie wiem, jak…
– Nie dziękuj, idź. Ja już jestem niepotrzebna.
Bliska płaczu, patrzyła za oddalającą się grupką. Powinna się cieszyć, że w Kora Bay znalazł się wreszcie lekarz z prawdziwego zdarzenia. Rose skończyła wprawdzie studia medyczne, ale nie miała prawa praktykować. Wzywano ją do nagłych wypadków, ale tylko dlatego, że w całym miasteczku tylko ona się znała na medycynie. Teraz jednak nie będzie już takiej potrzeby.
– Jesteś potrzebna dziadkowi – powiedziała na głos, przypominając sobie, co kazało jej wrócić do Kora Bay. Tyle że pomoc dziadkowi oznaczała pożegnanie z medycyną.
Trudno; jej obecne życie to krokodyle i starzec. Nie wiadomo, jak długo to potrwa. Tak czy owak, nic nie będzie z całego interesu, jeśli nie załatwi sprawy przystani. Roger Bain…
Gabinet Rogera Baina znajdował się na piętrze administracji portu. Rogera można tam było zastać zawsze, a plotka głosiła, że w domu czekają na niego gadatliwa żona i dwójka straszliwych bachorów. Dlatego wolał biuro.
Sekretarka wstała na widok rozwścieczonej petentki i obdarzyła ją promiennym uśmiechem.
– Co u ciebie, Rose? Słyszałaś już?
– Że mamy w mieście lekarza? Tak, słyszałem. Zajął moje miejsce na przystani.
– Ach, tak, to prawda. Ale nie mieliśmy wyboru.
– Chcę się widzieć z Rogerem.
– Jest chyba zajęty. Gdybyś poczekała chwilę…
– Sama zobaczę, czy jest zajęty – oświadczyła Rose i mimo protestów sekretarki wtargnęła do gabinetu.
Roger Bain z kijem golfowym w dłoni zastygł właśnie w pozie zawodnika, który przymierza się do decydującego uderzenia. Na odgłos otwieranych drzwi spojrzał na intruza, zmarszczył brwi, ale nie zmienił pozycji.
– Ach, pani O’Meara. Jestem teraz zajęty. Jeśli chce pani ze mną porozmawiać, proszę ustalić termin z panną Graham.
– Bardzo przepraszam, panie Bain – Rose usłyszała za plecami stropiony głos – ale ja mówiłam… Rose, widzisz sama… – Sekretarka bezradnie zamilkła.
Rose ani myślała kapitulować. Skrzyżowała ręce na piersiach i stanęła na grubym dywanie.
Roger wykonał płynne uderzenie kijkiem, uśmiechnął się z zadowoleniem i przeciągnął dłonią po przylizanych włosach. Dopiero teraz obdarzył Rose uważniejszym spojrzeniem.
– Pani O’Meara, z przykrością muszę zauważyć, że pani strój nie bardzo nadaje się na urzędową wizytę. Jeśli pobrudzi mi pani dywan, przyślę rachunek za czyszczenie.
– Jestem ubrana do pracy, bo widzi pan, niektórzy ludzie w Kora Bay naprawdę pracują, jeśli im się nie przeszkadza. – Z kieszeni szortów wyjęła kartkę papieru. – To jest, panie Bain, rachunek. Rachunek za miejsce numer cztery przy przystani na najbliższe dwa miesiące. I dlatego pytam: co tu się dzieje?
– Miejsce pani cumowania zostało przeniesione – oznajmił Roger Bain z ciężkim westchnieniem, jak gdyby niepojętnemu dziecku usiłował wytłumaczyć rzecz całkiem oczywistą. Podszedł do biurka, zagłębił się w fotel i zlustrował Rose znużonym spojrzeniem. – Dostała pani, zdaje się, miejsce przy dolnej przystani. Mam rację, panno Graham?
Panna Graham przytaknęła z zapałem.
– Tak, Rose, kochanie. Wpisałam cię…
– Dobrze wiecie, że dolna przystań mi na nic. Za daleko stamtąd do miasta, poza tym ciężko z niej wsiadać. Moi turyści nie będą chcieli podciągać się na pomost, który sterczy metr wyżej.
– Tylko pół metra przy przypływie – wtrąciła panna Graham, ale nikt nie zwrócił na nią uwagi.
Rose podeszła do biurka i uderzyła dłonią w blat.
– Nie macie prawa. Oto mój rachunek – oznajmiła i wyciągnęła rękę z kwitem.
Roger nachylił się, wyjął kartkę z dłoni Rose, odwrócił ją na drugą stronę i zaczął czytać:
– „W uzasadnionych przypadkach kierownictwo portu ma prawo zmienić przyznaną lokalizację”. Niech pani zobaczy sama – powiedział i zwrócił Rose dokument. – Zmieniliśmy lokalizację.
– Ale…
– Stanowisko czwarte wymaga konserwacji, którą zaczniemy jutro. Doktorowi Connellowi wystarczą pozostałe stanowiska.
Rose zacisnęła pięści w geście bezradnej wściekłości. Stała na przegranej pozycji i miała tego świadomość.
– Pan dobrze wie, że to mnie zrujnuje – powiedziała głucho. – Turyści prawie nie odwiedzają dolnej przystani. Najlepszą reklamą jest dla mnie moja łódź, a tam jej po prostu nikt nie zobaczy.
– Pani O’Meara – przemówił z namaszczeniem Roger Bain – chcę uczynić z Kora Bay prawdziwą miejscowość turystyczną, a nigdy mi się to nie uda, jeśli nie będę miał na miejscu wykwalifikowanego – słowo to wypowiedział ze szczególnym naciskiem – lekarza. Propozycja doktora Connella odpowiada moim pragnieniom i nie zamierzam rezygnować z niej tylko dlatego, że pani turyści nie lubią spacerować. A poza tym – dodał zjadliwie – tyle osób troszczy się u nas o turystów, że chyba brak pani usług nie zostanie jakoś specjalnie odczuty. Właściciele portu organizują wspaniałe wycieczki śladem krokodyli.
– Żądając za to dziesięć razy więcej niż ja.
– Turyści z chęcią zapłacą za wyższą jakość usług, podobnie jak teraz za porady doktora Connella, Trudno żeby wystarczała im pomoc niewyszkolonej lekarki, która w nadgodzinach zajmuje się pokazywaniem krokodyli.
– Mam skończone studia.
– To dlaczego nie jest pani zarejestrowana? No a teraz, panno Graham, czy zechciałaby pani odprowadzić panią O’Meara do wyjścia?
– Sama widzisz, Rose. – We wzroku panny Graham widać było błaganie. – Musisz już iść…
– Ale dlaczego?
Chłodne, ironiczne pytanie sprawiło, że cała trójka w popłochu odwróciła się do drzwi, w których stał doktor Ryan Connell.
Na twarzy Rogera Baina w jednej chwili wykwitł promienny uśmiech.
– Ach, pan doktor Connell! Wszystko w porządku?
– Nie – odparł zapytany. – Zdawało mi się, że aż do poniedziałku mam czas na spokojne przygotowania, tymczasem najpierw złożono mi nie zapowiedzianą wizytę, a potem musiałem udzielić pomocy.
Roger Bain rzucił Rose pełne złości spojrzenie.
– Proszę wyjść albo będę musiał zawołać strażników. Umowa z panią o pomoc w nagłych wypadkach obowiązuje do poniedziałku, ale ani chwili dłużej. A jeśli się dowiem, że w jakikolwiek sposób przeszkadza pani doktorowi Connellowi, odbiorę pani prawo do cumowania także przy dolnej przystani.
– Pani jest lekarką? – zainteresował się Connell.
– Pani O’Meara ma pewne wykształcenie medyczne – pospieszył z wyjaśnieniem Bain – ale nie ma prawa wykonywania praktyki lekarskiej.
Rose zagryzła wargi. Trudno polemizować z faktami.
– W porządku, niech pan robi, jak pan uważa – zwróciła się do Baina. – Dobrze pan wie, że dolna przystań na nic mi się nie przyda.
Niech diabli wezmą Rogera Baina, doktora Connella i jego cholerne pieniądze, pomyślała i przetarła oczy dłonią, aby ukryć Izy. Na jej twarzy pozostała czarna smuga.
– Proszę zaczekać. – Doktor Connell zatrzymał ją w progu i wyjął z jej drżących palców rachunek, po czym spojrzał na Rogera Baina. – Jeśli dobrze zrozumiałem, pani O’Meara ma prawo cumować przy mojej przystani.
– Skądże – gorączkowo zaprotestował Bain. – Wszystko polega na nieporozumieniu…
– Chyba i ja nie wszystko rozumiem. – W pokoju zapadła martwa cisza, którą po dłuższej chwili przerwał ostry głos Connella. – Proszę mi wyjaśnić, dlaczego pani O’Meara ma rachunek za stanowisko przy pomoście, które ja wynająłem?
– Panie doktorze – Bain był wyraźnie zakłopotany – zapewniliśmy panu cztery stanowiska, ale teraz pani O’Meara usiłuje dostać jedno z nich i…