Выбрать главу

– Ruszył się! – zawołała triumfalnie starsza pani. – Oczy mi jeszcze zostały dobre. Ale wielki!

– A ja widzę samicę – zawtórowała inna turystka. – Z tyłu,… z tyłu jest chyba ich kryjówka.

Zaczepny grubas także przyjrzał się brzegowi, a potem odwrócił wzrok do Rose i wykrzywił ironicznie wargi.

– A jakże, pewnie że mają tam kryjówkę. Też mi przewodniczka, która z tak bliska nie potrafi zobaczyć krokodyla.

Rose osłupiała. Dookoła pstrykały aparaty fotograficzne, terkotały kamery wideo, wszyscy w gnijącej kłodzie widzieli jak najprawdziwszego krokodyla. Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale szybko się zreflektowała i spojrzała w oczy Ryanowi.

– No i co, teraz już pani widzi?

Nikt w tej chwili nie zwracał na nich najmniejszej uwagi.

– Byłabym głupia, gdybym nie zobaczyła.

– Bardzo rozsądnie – mruknął, a w jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. – Jeśli chce pani dalej prowadzić swój turystyczny interes, będzie pani musiała popracować trochę nad swoją spostrzegawczością.

– Albo będę pana brała z sobą. Przy takim sokolim wzroku potrafiłby pan chyba wyśledzić niedźwiedzia polarnego.

– Od rana widziałem już cztery – odparł z niewinnym uśmiechem. – Niezbyt duże, ale to chyba jeszcze nie ich pora.

Rose z trudem stłumiła śmiech, gdyż któryś z turystów zwrócił się do niej z pytaniem i uznała, że powinna mu odpowiedzieć z poważną miną. Niechże sobie myślą, co chcą, byleby byli zadowoleni. Zrobiono ostatnie zdjęcia, „Krokodylek” ożył i ruszył w drogę powrotną do przystani.

Tam Ryan Connell zgrabnie wyskoczył na pomost i umocował obie cumy. Zanim Rose zdążyła się pożegnać ze wszystkimi turystami, lekarz zniknął już gdzieś we wnętrzu „Mandali”.

Z trudem mogła określić swoje uczucia. Ryan ConneSI uratował wprawdzie rejs od fiaska, ale nie była mu za to wdzięczna. Co wobec tego czuła? Wrogość? Złość? Zmieszanie? O, to może jest dobre słowo. Ten człowiek wprawiał ją w zakłopotanie. Ilekroć na nią spojrzał, tylekroć nawiedzały ją złość, poczucie samotności, strach i… i tysiące innych i uczuć, z trudem dających się posegregować i nazwać. i W punkcie pierwszej pomocy czekała na nią czwórka pacjentów: dość proste przypadki. Dwa oparzenia słoneczne, skaleczenie nożem i zainfekowane ucho. Zbierała się już do i wyjścia, kiedy pojawił się Ray Leishman z córeczką. Zgięta ‘ w pół Cathy trzymała się za brzuch i pojękiwała.

– Znowu to samo, pani doktor – powiedział z lękiem ojciec.

Rose poczuła, jak serce jej zamiera. Dziewczynka cierpiała na przepuklinę, którą najlepiej byłoby zoperować. Dwa miesiące temu Rose zdołała zaradzić bólom, ale stanowczo nakazała wizytę u chirurga.

– Czy córkę widział specjalista? – zapytała.

– Wszystko było w porządku – tłumaczył niepewnie ojciec. – Więc myślałem, że nie warto…

– Co to znaczy „nie warto”? Tu chodzi o zdrowie dziecka! Rose ułożyła dziewczynkę na kozetce i zaczęła badać mały brzuszek. Poprzednim razem udało jej się umieścić jelito na miejscu, ale czy i teraz da radę?

– Nie! – zaszlochała Cathy. – To boli.

– Wiem, dziecko, że boli, ale postaram się zrobić to szybko. Weź tatę za rękę, nie oddychaj przez chwilę, a ja zobaczę, co można zrobić.

Tym razem jelito wysunęło się jeszcze dalej, ale pod naciskiem cofnęło się na miejsce. Rose odetchnęła z ulgą. W przeciwnym wypadku byłaby bezsilna.

– Udało się – oznajmiła ojcu – ale teraz trzeba przewieźć Cathy do Batarry. – W Batarrze, sto kilometrów na południe, mieszkał najbliższy chirurg. – Trzeba natychmiast operować tę przepuklinę. Dwa razy się udało, ale nie wolno więcej ryzykować.

– Dobrze, ale nie dzisiaj. Zamówię wizytę. Dziś muszę być w pracy, a moja żona nie siada za kierownicą.

– Nie ma mowy – sprzeciwiła się Rose. – Dzwonię do Batarry, żeby czekali na was. I proszę się pospieszyć.

Lunch – krakersy i kawa z termosu – zjadła koło swojej łodzi. Ten chirurg z Batarry, myślała, jest dość stary i ręka już chyba trochę go nie słucha. Ale… ale nie ma innego wyboru. Natychmiastowa interwencja jest konieczna. O kilkanaście metrów od niej, za matowymi oknami luksusowego jachtu, skrył się doktor Ryan Connell i może nawet w tej chwili jej się przygląda.

– Popijając szampanem czarny kawior – mruknęła do siebie. – Obym już nigdy nie musiała zamienić z nim ani słowa.

ROZDZIAŁ TRZECI

Nie zamieniła z nim ani słowa przez następne cztery godziny. Rejs popołudniowy przebiegł gładko, ponieważ krokodyle łaskawie ukazywały się turystom, Kiedy wszyscy wysiedli, Rose zmyła pokład, a potem spędziła kilkadziesiąt minut nad silnikiem. Nikt na nią nie czekał w domu, nie było gdzie się spieszyć.

– Jutro masz wolny dzień – szepnęła do łodzi, chowając pod fotele tablicę informacyjną, zamiast wystawić ją na pomoście. – Zasłużyłaś sobie na to. – Gdy odwróciła się, stwierdziła, że z desek pomostu przygląda się jej Ryan Connell.

– Wystarczająco już brudna?

Rose, cała w plamach z oleju silnikowego, spłonęła rumieńcem.

– Gdzie ciężka praca, tam i brud; nie mam się czego wstydzić.

– Mam nadzieję, że dzisiaj nie zasłużyłem sobie na opinię bezczynnego bogacza. Wytropiłem krokodyla!

Rose nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Wyobrażam sobie twarze moich turystów, kiedy na zdjęciach zobaczą, że z ogona ich „krokodyla” wyrastają gałązki. – Zawahała się na moment. – Nie zdążyłam podziękować. To było… bardzo miłe z pana strony.

Przyglądał się jej z zagadkowym wyrazem twarzy.

– Zazwyczaj nie staram się być przesadnie miły.

– Doprawdy?

– Tak – powiedział z ociąganiem. – Skończyła już pani na dzisiaj?

Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wejść na pomost, ale żachnęła się z irytacją. Dlaczego przy tym człowieku czuje się tak nieswojo?

– Dziękuję, dam sobie radę.

– Nie wątpię – mruknął i cofnął się o krok. – Niech mi pani powie – przez chwilę jakby szukał właściwych słów – czy w domu jakiś mężczyzna przygotowuje właśnie dla pani kolację i ustawia pantofle przy łóżku?

W pierwszej chwili Rose chciała powiedzieć coś żartobliwego i kąśliwego, ale kiedy przypomniała sobie, że dom czeka na nią pusty, natychmiast spochmurniała. Ryan Connell dostrzegł to.

– Przepraszam, jeśli powiedziałem coś niewłaściwego – powiedział speszony. – Chodziło mi…

– Nie, wszystko w porządku – ucięła Rose.

– W takim razie… – Widać było, że Ryan Connell stara się o beztroski ton. – Mój sekretarz ma wolne popołudnie, więc moglibyśmy zjeść u mnie kolację.

– Co takiego? – zapytała głosem ochrypłym ze zdumienia.

– Ja miałabym z panem zjeść kolację? Chyba pan żartuje.

– Kiedy już lepiej mnie pani pozna, zobaczy pani, że bardzo rzadko żartuję.

– Ani mi się śni poznawać pana lepiej, doktorze Connell.

– Mam na imię Ryan.

– Doktorze Connell, żyjemy w innych światach i nic nas nie łączy. – Zerknęła na swoje gołe nogi, pokryte plamami oleju. – Ma pan z pewnością na jachcie drogie meble i nie chciałabym ich pobrudzić.

– Może aż tak bardzo mi na tym nie zależy.

Zerknęła podejrzliwie na jego twarz, ale nie dostrzegła w niej śladu drwiny.

– Jeśli dobrze zrozumiałem – ciągnął Ryan – przez ostatnie dwa lata udzielała pani w Kora Bay porad lekarskich, więc mój przyjazd odbiera pani zajęcie.

– Pan ma kwalifikacje, a ja nie. Koniec, kropka.