– Sama to zrobię.
Rose zerwała się gwałtownie, ale stopa uwięzła w pole długiego szlafroka, zachwiała się więc i byłaby upadła, gdyby nie chwyciło jej silne ramię.
– Teraz rozumiem, dlaczego nie pije pani szampana – mruknął Ryan.
Przez bardzo długi moment Rose nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Ich ciała niemal się stykały, a między nimi przeskakiwały dziwne iskry. Powinna… Z trudem cofnęła się o krok, ale ręce Ryana pozostały na jej ramionach, jakby nie mogły się z nimi rozstać.
– Chyba już pójdę – powiedziała cicho.
– Zostanie pani na kolacji – rzekł stanowczo. Był tym pewniejszy, im bardziej ona była niezdecydowana. – Chyba że w domu czeka na panią w piecyku smaczny, aromatyczny posiłek.
– Nie.
– Więc nie ma o czym mówić.
Odwrócił się i zniknął w drzwiach łazienki, skąd zaraz wyszedł, trzymając w ręku szorty, koszulkę, ale także… stanik i majtki. Rose podskoczyła jak oparzona i chwyciła swoje ubranie.
– Ja rozwieszę.
– Może nie na widoku. Muszę dbać o swoją opinię – uśmiechnął się Ryan.
– Nie sądzę, żeby jeden stary biustonosz bardzo nadszarpnął pańską opinię.
– Pani ma chyba o mnie nie najlepsze zdanie, prawda, pani doktor?
Rose uśmiechnęła się pomimo zmieszania.
– Nie zamierzam dzielić się z panem moimi opiniami, zanim nie zostanę nakarmiona. Bo widzi pan – odetchnęła głęboko – chyba rzeczywiście jestem trochę głodna.
Podniósł do góry ręce w obronnym geście i uśmiechnął się przekornie.
– Umowa stoi. Ja ruszam do kuchni, a po kolacji kolej na panią.
Kolacja musiała jednak poczekać. Oboje zastygli w pół ruchu, gdyż z przystani dobiegł rozpaczliwy głos:
– Czy jest tu lekarz? Błagam, szybko!
ROZDZIAŁ CZWARTY
– To chyba o mnie chodzi – skrzywił się Ryan.
– Do poniedziałku jeszcze pracuję – sprzeciwiła się Rose, ale powstrzymał ją ironiczny uśmiech gospodarza.
– Chyba nie jest pani odpowiednio ubrana – mruknął i wyszedł na pokład, ale ponieważ nie zamknął za sobą drzwi, Rose słyszała każde słowo.
– Doktor Connell?
Rose poznała po głosie Raya Leishmana.
– Tak, to ja.
– Nie możemy znaleźć doktor O’Meary – wykrztusił Ray – a Cathy… To moja córeczka… Bardzo z nią źle.
Niewiele myśląc, Rose ciaśniej owinęła się szlafrokiem i wybiegła na pokład. W każdej innej sytuacji Leishraan z pewnością byłby zaskoczony obecnością pani doktor w tak nieoczekiwanym miejscu i tak nieoczekiwanym stroju, ale teraz jedyną jego reakcją była ulga.
– Och, Rose… Szukałem cię wszędzie… Cathy…
– Nie zawiozłeś jej do Batarry?
– Powinienem był to zrobić, ale miałem tyle zajęć… Zadzwoniłem tylko i umówiłem się na jutro.
– A tymczasem jej stan się pogorszył, tak?
– Wiem, wiem, ostrzegałaś mnie, ale wydawało się, że za każdym razem idzie ci to tak zgrabnie, więc pomyślałem… A teraz ona ani drgnie. Chodź szybko i pomóż jej, dobrze?
Rose z rozpaczą pomyślała, ile szczęścia miała za dwoma poprzednimi razami. Ale jeśli teraz jelito zaczyna obumierać… Wolała nie kończyć tej myśli. Najspokojniej jak potrafiła, wyjaśniła wszystko Rayowi, choć różne myśli kłębiły jej się w głowie. Droga do Batarry była długa – ponad dwie godziny – i nierówna, a dziecko jest najprawdopodobniej w szoku.
– Trzeba będzie chyba operować tutaj – oznajmił poważnie Ryan, a Rose odwróciła się gwałtownie i spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Tutaj? Przecież to niemożliwe! Trzeba ją jak najszybciej zawieźć do Batarry.
– Operacja na pokładzie jest najzupełniej możliwa – rzucił Ryan głosem nie znoszącym sprzeciwu. – A do Batarry i tak trzeba tę małą zawieźć, gdyż potem będzie potrzebowała intensywnej opieki, a tego już nie mogę zapewnić jej na jachcie. Możemy ją zoperować w drodze do Batarry. Rejs zniesie znacznie lepiej niż podróż szosą. Tyle że muszę mieć na pokładzie Roya. Miał zjeść kolację w pubie.
– Roy?
– To mój sekretarz i sternik. Gdzie dziecko? – zwrócił się do Leishmana.
– W samochodzie na parkingu.
– Niech pan ją ostrożnie przywiezie tutaj, a ja zadzwonię po Roya, żeby pomógł ją wnieść.
Tym razem nie było już mowy o przepchnięciu jelita do środka przez otwór w przeponie. Rose ze ściśniętym gardłem patrzyła na wypukłość, która pojawiła się na brzuchu Cathy. Ryan delikatnie zbadał nabrzmiałe miejsce i pokręcił głową.
– Nie mamy czasu do stracenia. Jeszcze trochę, a jelito zacznie obumierać. Nie chciałbym ryzykować resekcji w przypadku dziecka w tak ciężkim stanie. No cóż, pani doktor…
– Ale…
Spojrzał na nią ostro.
– Proszę podać środek usypiający.
– Ja… Ja robiłam to tylko raz, i to pod kontrolą profesora.
– Zrobi to pani drugi raz, tym razem pod moją kontrolą.
– Ale rada lekarska…
– Radę lekarską proszę zostawić mnie. Zaczynajmy.
Rose wspominała później, że z jednej strony była to najdziwniejsza operacja, w jakiej dotąd uczestniczyła, a z drugiej – zdumiewająco normalna. Ryan zaprowadził ją do małej sali operacyjnej i chociaż ta najwyraźniej przygotowana była z myślą o drobnych zabiegach – takich jak na przykład czyszczenie i zszywanie ran – można w niej było również przeprowadzać poważniejsze operacje.
Rose przypominała sobie na głos procedurę anestezjologiczną, podczas gdy Ryan starannie przygotował narzędzia, a potem je odkaził.
– Dobrze, da pani sobie radę – powiedział wreszcie. – Zaczynamy.
I tak, podczas gdy rodzice Cathy czekali w luksusowej poczekalni, zaś Roy, mężczyzna w średnim wieku, który wezwany przez Ryana zjawił się wraz z nimi na pokładzie, kierował „Mandalę” do portu w Batarrze, Ryan Connell przeprowadził swą pierwszą operację jako lekarz w Kora Bay.
W czasach studenckich Rose przyglądała się wielu operacjom i mogła teraz stwierdzić, iż Cathy miała szczęście, że trafiła w ręce tego właśnie chirurga.
Odsłoniwszy jamę brzuszną, Roy natychmiast poszerzył otwór, aby zmniejszyć nacisk przepony na jelito. Rose patrzyła zrozpaczona na purpurową masę i zastanawiała się, czy nie jest już za późno. Jeśli jelito zaczęło obumierać, trzeba przystąpić do amputacji. Ryan zaczął je przemywać przygotowanym roztworem soli fizjologicznej, a Rose skupiła się na swoich obowiązkach. Dzięki wydobytym z pamięci wiadomościom z dziecięcej anestezjologii udało jej się tak dawkować środek nasenny, aby zapewnić dziecku sen, a zarazem nie obciążać nadmiernie jego osłabionego organizmu.
Kątem oka podziwiała zręczność Connella. Jego obie dłonie poruszały się tak sprawnie i pewnie, że dopiero po jakimś czasie przypomniała sobie ze zdziwieniem, iż jedną z nich pokrywa duża blizna. Ze zdumieniem też uprzytomniła sobie, ile osób pomagało chirurgom, których obserwowała podczas studiów… Anestezjolog dziecięcy, drugi chirurg, trzy lub cztery wykwalifikowane pielęgniarki. A tutaj tylko ona do pomocy, i jeszcze na dodatek lekko kołyszący się pokład…
Ryan wszystko sobie wcześniej precyzyjnie przygotował i nie zapomniał o niczym. Jego dłonie poruszały się błyskawicznie, zawsze nieomylnie chwytając za potrzebny instrument. Co więcej – znajdował czas, by chwilami zerknąć na Rose i dodać jej otuchy lekkim kiwnięciem głowy.
– Chyba… chyba się udało – usłyszała miękki głos. Spojrzała w otwartą ranę i natychmiast zobaczyła różnicę. Zamiast groźnej purpury, zagrożony fragment jelita nabrał teraz zdrowej, różowej barwy.
– Mój Boże – cicho westchnęła Rose. Nawet w najlepszym australijskim szpitalu dziecięcym operacja nie zostałaby przeprowadzona bardziej sprawnie i gładko. Zerknęła na wskaźniki: wszystko w porządku. Dziecko będzie żyć, a przy tym udało się uniknąć resekcji części jelita.