– Te złoża są bardziej nasycone siarką niż Námaskardh i inne, które oglądaliśmy z wycieczką – odezwała się Ellen przerażona. – Nie rozumiem w takim razie, dlaczego to miejsce nie figuruje na liście atrakcji turystycznych.
– Może dlatego, że leży na uboczu i trudniej tu dotrzeć – odrzekł zdyszany marszem Pedersen, a oczy mu się zaświeciły.
A mnie się wydaje, że tu jest po prostu zbyt niebezpiecznie, pomyślała Ellen, ale nie wyraziła głośno swoich wątpliwości, nie chcąc okazać lęku. Ostatecznie skoro chłopka przed stu laty mogła tu przychodzić po barwniki, to i ona, na Boga, nie może okazać się gorsza.
Pedersen, wskazując ręką, powiedział:
– Między solfatarami widać niebieskozieloną plamę. Tam jest poszukiwany przez nas minerał. Widzi pani?
– Chyba nie odważę się tam pójść.
– Wiem, którędy trzeba iść. Wczoraj dokładnie mi objaśniono drogę.
– Ale tu prawie nie ma gdzie stąpnąć, wszędzie jest grząsko!
– Proszę za mną! Znam pewną trasę.
Ellen przeszły ciarki po plecach i zamilkła. Ogarnęły ją wątpliwości, czy zdobycie próbki warte jest takiego mozołu. Szła jednak za Pedersenem, który, stąpając na palcach, kierował się ku miejscom, gdzie grunt nosił niezdrową barwę. Zapach siarki drażnił nozdrza.
Krajobraz jak w czasie zarazy, pomyślała i nagle zapragnęła irracjonalnie, by był z nią Johannes Hallar. Wcale nie Olaf, przy którym czuła się tak bezpiecznie, lecz… ów straszny, znienawidzony policjant. Jak gdyby tylko on potrafił odegnać złe moce, które zdawały się grasować w tym miejscu. On, ze swą niezawodną samodyscypliną i surowością.
Że też człowiekowi chodzą po głowie takie głupie myśli!
– Siarka podobno znakomicie wpływa na cerę – zaśmiała się nerwowo, ostrożnie stąpając za Pedersenem.
Raz po raz przewodnik zatrzymywał się, rozglądając się, gdzie można by postawić nogę. Zrobiło się im gorąco, gdyż para wydobywająca się ze szczelin ogrzewała powietrze. Przez podeszwy czuła teraz, jak miękkie i gorące jest podłoże, po którym stąpa. Przeraziło ją to bardziej, niż chciała przyznać sama przed sobą.
– Zdaje się, że woda jest tu dość gorąca – powiedziała, zerkając w dół na niewielkie kałuże bulgoczące pomiędzy wielobarwnymi złożami minerałów.
– Osiąga temperaturę wrzenia – odrzekł oschle geolog. – W trzy minuty człowiek jest ugotowany.
– Uff!
Byli mniej więcej w połowie drogi. Ellen zerknęła ostrożnie za siebie, nie mogąc uwierzyć, że odważyła się tu dojść. Wszystko leżało spowite w gęstych oparach. Jak znajdą drogę powrotną? Czy ów życzliwy Pedersen pomyślał o tym drobnym detalu, że trasa zawsze wydaje się całkiem inna, gdy się ją ogląda z przeciwnej strony?
Johannes Hallar wstał wcześnie. Już o godzinie szóstej przemknął cicho przez hol w stronę wyjścia. Ellen Ingesvik nie zdoła zniknąć niepostrzeżenie!
Wokół hotelu panowała cisza, tylko znad jeziora dochodziły krzyki ptaków, podrywających się do lotu między wzgórzami z lawy powstałymi podczas wielkiej erupcji, która odmieniła całkowicie krajobraz wokół jeziora.
Na dworzu panował chłód, było szaro i ponuro. Johannes na szczęście przewidział to i ubrał się ciepło, a na wierzch założył gruby sztormiak.
Rozejrzał się wokół z zachwytem. Ten kraj oznaczał się szczególnym pięknem pomimo swej nieurodzajności, był dramatyczny, dziki i samotny.
Zdaje się, że czekanie się nieco przedłuży, pomyślał policjant. Ellen najwyraźniej nie jest aż takim rannym ptaszkiem, jak twierdziła.
Wydeptaną ścieżką ruszył powoli w stronę jeziora. Drzwi wyjściowe skrzypiały głośno przy otwieraniu i zamykały się z trzaskiem. Usłyszy więc, kiedy Ellen wyjdzie z hotelu. Był pewien, że mu się nie wymknie.
Olaf i Ellinor tymczasem także się niecierpliwili, dzwoniąc z hotelowej budki telefonicznej w Rejkiawiku.
– Gdzie on się podział, do diabła? – odezwał się Olaf, bębniąc palcami w aparat telefoniczny. – Tak? Halo! Inspektora Hallara nie ma w pokoju? I nie widziała go pani? A czy mógłbym w związku z tym porozmawiać z Ellen Ingesvik?
– Ależ, Olafie – szepnęła Ellinor, gdy znów kazano mu czekać. – Nie powinniśmy jej chyba mówić?
– Nic na to nie poradzę – odpowiedział zgnębiony i przytulił Ellinor. – Może Ellen grozi teraz większe niebezpieczeństwo, niż przypuszczamy? Nie wiemy prawie nic, ale… To zbyt poważna sprawa, by za wszelką cenę osłaniać ją przed jej własnym strachem. Muszę jej powiedzieć…
Ellinor zwiesiła głowę i wyszeptała zasmucona:
– Że ciemnowłosy mężczyzna, którego podejrzewaliśmy, okazał się niewinny? Tak chyba będzie najlepiej.
– Śledziliśmy niewłaściwą osobę! Policja z Oslo właśnie przysłała potwierdzenie – mruknął Olaf zawstydzony. – Waldemar Gran nie może być Svartenem, jest to fizycznie niemożliwe, gdyż ostatnie piętnaście lat spędził w Japonii. Tymczasem… O Boże, Ellinor, popełniliśmy z Johannesem niewybaczalny błąd. Nie sprawdziliśmy dokładnie listy pasażerów samolotu czarterowego. Ktoś zrezygnował z wcześniejszej rezerwacji i ostatniego dnia wykupił bilet jakiś mężczyzna. To musiał być Svarten.
– Czy policja wie, jak się nazywał?
– W Oslo starają się to właśnie ustalić. Nie możemy jednak siedzieć tu bezczynnie. Najbliższym samolotem lecimy na północ. Jak wylądujemy w Akureyri, zadzwonimy do Oslo, może już coś będzie wiadomo… Tak, halo!
Nasłuchiwali w napięciu.
– Ellen Ingesvik także nie ma w swoim pokoju? Czy pani miała dyżur w recepcji przez całą noc? Ach, nie! Czy mogłaby pani przekazać wiadomość, gdyby któreś z nich wróciło? To ogromnie ważne. Dziękuję, podaję informację…
Ellinor stała sztywna z niepokoju i wsłuchiwała się w słowa Olafa o tym, że Svarten prawdopodobnie znajduje się w okolicy Mývatn.
ROZDZIAŁ VII
Znaleźli się wysoko w górach w samym sercu rejonu obfitującego w gorące źródła siarkowe. Ellen ostrożnie wyszukiwała stopą twardy grunt. W tym piekielnym krajobrazie każdy krok wywoływał w niej bolesny strach.
Co ja tu robię? złościła się w duchu na samą siebie. Dlaczego, u licha, zgodziłam się przyjechać z tym obleśnym, nieodpowiedzialnym geologiem? Przecież to fantasta i jak każdy naukowiec nie ma pojęcia o rzeczywistości.
– Tutaj przeskoczymy – powiedział Pedersen, wskazując szeroki, wartki strumień.
Najwyraźniej nie zamierzał rezygnować. Ellen nigdy by nie przypuszczała, że w tym korpulentnym podstarzałym mężczyźnie tkwi tyle odwagi. Zawstydziła się swego tchórzostwa.
Piekły ją oczy, spociła się w ciepłej kurtce, która pokryła się skroploną parą. Dziewczyna obawiała się, że niebawem całe jej ubranie przemoknie na wylot.
Pedersen był już po drugiej stronie gorącego strumienia. Ellen policzyła w myśli do trzech i przeskoczyła na niewielki kawałek twardego gruntu. Dzięki Bogu!
– Gdzie pan widział te seledynowe plamy? – zawołała, usiłując przekrzyczeć szum tryskającej po lewej stronie fontanny.
– Tam, na wprost!
– Ależ pan chyba oszalał, tam się przecież nie dostaniemy!
– Jeszcze tylko kawałek i znajdziemy się na twardym podłożu.
Ellen jakoś nie bardzo w to wierzyła. W oczach migotały jej jedynie jasnożółte i rdzawe plamy.
Tak pewnie wyglądał świat w chwili stworzenia, pomyślała. Jeden wielki chaos!
– Proszę, niech pani skacze za mną! To już niedaleko.
Jeśli on zdołał przerzucić na drugą stronę swe tłuste ciało na krótkich nóżkach, to chyba mnie tym bardziej nie powinno to sprawić kłopotu, przekonywała samą siebie w myślach dziewczyna i starając się nie patrzeć w dół, zebrała się do skoku.