Goggo zorientowawszy się, że traci swą pozycję, zagadnęła pośpiesznie:
– Gerd, zamierzam napisać coś o wystawie prac twoich uczniów. Owszem, pamiętam, że już opublikowałam jeden artykuł, ale wiesz, rodzice uwielbiają takie tematy. Każdy chce zobaczyć w gazecie nazwisko swego dziecka. Potrzebowałabym paru informacji o tobie. Chciałabym ukazać kulisy wystawy, dowiedzieć się, jak udało ci się nakłonić leniwych i opornych uczniów, by stworzyli coś tak fenomenalnego, i tak dalej.
Gerd nie znała jeszcze wszystkich chwytów stosowanych przez dziennikarkę. Nie pojmowała, że ta, dotknięta do żywego, pragnie się zemścić. A pióro Goggo potrafiło być bezlitosne!
– Jak mi się udało osiągnąć taki rezultat? Domyślam się, o co ci chodzi – odpowiedziała spokojnie Gerd. – Pamiętam, co napisałaś poprzednio. Pozwól, że zacytuję: „Silny wpływ nauczyciela, jego gustu, wizji, a przy tym nazbyt gorliwa pomoc przy realizacji prac”. Cóż, to nieprawda!
Gerd odpędziła muchę z talerza z ciastem i ciągnęła dalej:
– Wszystkie dzieci posiadają wrodzone poczucie piękna i stylu, które szkoła, dom, społeczeństwo w nich zabijają. Gdybyś zadała sobie trud i uważniej obejrzała wystawę, zauważyłabyś, że każda praca jest inna, nie łączy ich żadne najmniejsze podobieństwo, które mogłoby wskazywać na udział nauczyciela. Starałam się podejść do każdego ucznia indywidualnie, odkryć w nim to, co stanowi o jego wyjątkowości, co jest jego najmocniejszą stroną. Cudownie nam się współpracowało.
– No proszę, jednym słowem mam szansę na wywiad?
– Właśnie ci go udzieliłam. To wszystko, co miałam do powiedzenia.
Jaka ta Gerd jest subtelna, pomyślał z podziwem Arve, który tymczasem wrócił do ogrodu. Powinna jednak mieć się na baczności, bo z Goggo nie ma żartów. Sam wiedział o tym najlepiej.
Goggo popatrzyła na nią kwaśno i skonstatowała:
– Gerd Hansen, chodząca skromność. Ale jak mówi mądre przysłowie: „Cicha woda brzegi rwie”.
– Zdaje się, że uwielbiasz mącić, wtedy udaje ci się zawsze wyłowić coś dla siebie, prawda? – wtrąciła Ellinor, która przez dłuższą chwilę nie zabierała głosu.
Ågot Lien spojrzała na nią wzrokiem Meduzy.
Biedna Ellinor, nie grzeszy dobrym gustem, a poza tym przydałoby jej się zgubić tu i ówdzie parę kilogramów, pomyślał Arve. Z jakiego powodu tak strasznie nienawidzi Goggo?
Nie przyszło mu nawet do głowy, że przyczyną może być zazdrość. Zapewne wiedząc o tym, uległby panice, mimo że instynktownie unikał bliższych kontaktów z sąsiadką z parteru.
Gerd i Ellinor wzięły tacę z filiżankami i weszły do budynku, pozostawiając Arva sam na sam z dziennikarką.
– Niech się trochę pomęczy – uśmiechnęła się złośliwie Ellinor.
– Słusznie – przytaknęła jej Gerd. – Powiedz, dlaczego tej Goggo nikt nie lubi? Co prawda zaczynam to trochę rozumieć po zjadliwym artykule, jaki napisała na temat wystawy, ale… Dlaczego na przykład ty jej tak nie cierpisz?
– Z tego samego powodu. Tkwi w niej jad najgorszego gatunku. Moja biedna mama otrzymała w spadku tajemniczy przepis na powstrzymanie łysienia i porost włosów. W letnie noce zbierała skąpane w rosie zioła. Ta jej zielarska działalność nie była wcale niebezpieczna, sprzedawała mikstury tylko w gronie swych znajomych. Kobiety zwykle strasznie rozpaczają, kiedy zaczynają wypadać im włosy. Nawet nie wiem, czy ten środek pomagał. Goggo zdobyła go w jakiś sposób i napisała w gazecie obrzydliwy artykuł szkalujący moją matkę. Mama została oskarżona o znachorstwo. Tak bardzo wzięła sobie to do serca, że odwróciła się kompletnie od ludzi i przestała wychodzić z domu. Dobrze ci radzę, Gerd, trzymaj się z daleka od Goggo, bo ona teraz namierzyła ciebie.
– Mnie? A to z jakiego powodu?
Ellinor uśmiechnęła się ponuro.
– Jeśli sama nic nie zauważyłaś, to nie zamierzam cię uświadamiać.
I uśmiechając się słodko do Arva, który pojawił się w drzwiach, zapytała:
– Jak ci poszło? Udało ci się uwolnić z porażającego uścisku Gorgony?
– Daj spokój! – syknął w odpowiedzi, bo trafiła w czułą strunę. – Czasem odnoszę wrażenie, że najchętniej widziałabyś ją martwą.
– Bynajmniej – odparła oschle Ellinor. – Zapomniałeś, że choć Perseusz odciął głowę Meduzie, spojrzenie jej martwych oczu nadal obracało śmiertelników w kamień?
Goggo nie poddawała się tak łatwo. Następnego wieczoru przyszła nieproszona do mieszkanka Gerd na poddasze. Rozejrzała się taksująco po dość sporym pomieszczeniu i stwierdziła:
– Nieźle! Sama chętnie bym tu zamieszkała. Ale gdzie twoja pracownia?
Gerd rzeczywiście dokonała cudu, przemieniając poddasze w bardzo przytulny kąt. Kolorystyka pomieszczenia była niezwykle wyszukana. Dominowały zgaszone, starannie dobrane barwy. Na podłodze leżał gruby dywan. Z jednej strony, gdzie sufit obniżał się ukośnie, zamontowane zostały półki i szafki, zaś z drugiej znajdowało się troje drzwi prowadzących do niewielkich pokoików i kuchni.
– Jaka pracownia? – zdziwiła się Gerd. – Jestem nauczycielką i na tym koniec.
– Nie próbuj mnie oszukać! Nauczycielka plastyki i prac ręcznych, która sama nie tworzy? Nie, to niemożliwe, wręcz nienormalne.
Gerd zarumieniła się. W jej ciemnych oczach pojawił się znów dziwny lęk.
Goggo podeszła do okna.
– Ho, ho! Stąd rozciąga się przepiękny widok na torfowiska. Chyba nikt w mieście nie ma takiej panoramy. Nie myślałaś o przeprowadzce? Chętnie bym się tu przeniosła!
Powiedziała to pozornie lekko, ale Gerd wyczuła, że Goggo wcale nie żartuje. Poczuła nagłą niechęć wobec tej eleganckiej istoty, która zachowywała się tak, jakby świat został stworzony wyłącznie dla niej.
– Napijesz się herbaty? – zapytała niezbyt serdecznie.
– Dziękuję, chętnie.
A niech to! Gerd miała nadzieję, że Goggo odmówi. Weszła do swej maleńkiej kuchenki i rozejrzała się bezradnie. Czym by tu poczęstować nieproszonego gościa? Ale nim zdążyła się zastanowić, usłyszała triumfalny okrzyk Goggo:
– Proszę bardzo, nie myliłam się!
Gerd cofnęła się do pokoju, a gdy zorientowała się, co uczyniła Ågot, wszystko się w niej zagotowało z gniewu.
Energiczna dziennikarka bezczelnie zajrzała do niewielkiej pracowni ukrytej za zamkniętymi drzwiami i grzebała właśnie w stosie płócien i kartonów ze wzorami gobelinów.
– Jednak jesteś artystką! – zawołała z satysfakcją. – Popatrzmy… No proszę, wcale nieźle!
– Goggo! To moje prywatne rzeczy, nie życzę sobie…
– Ależ to jest naprawdę śliczne – powiedziała Goggo nie zrażona i zatrzymała wzrok na niewielkim kartonie w delikatnych odcieniach błękitu i szarości.
– Rzeczywiście – uśmiechnęła się Gerd, postanawiając załatwić sprawę ugodowo. W końcu co się stało, to się nie odstanie. Może po prostu Goggo spragniona jest odrobiny przyjaźni? – To moja pierwsza próba tkacka. Miałam wtedy piętnaście lat i kochałam się w najwspanialszym chłopaku pod słońcem. Kiedy dowiedziałam się, że ma wyjechać z naszej osady, wydawało mi się, że świat się zawali. Namalowałam wtedy ten obraz, a potem według wzoru utkałam gobelin, który ofiarowałam chłopcu na pożegnanie. Jak widzisz, za pomocą barw starałam się wyrazić swe uczucia. Nie miłość, bo dla niej zarezerwowane są barwy ostre, zdecydowane. Te smutne, zgaszone kolory obrazują przyjaźń, która jest łagodnym i bezinteresownym uczuciem, nie sądzisz? Miałam nadzieję, że w ten sposób wyrażę najpełniej, jak bardzo będę za nim tęsknić.