Ale w to Johannes nie wierzył.
Siedział teraz w rozklekotanej ciężarówce, zaciskając pięści tak mocno, że aż pobielały mu kostki. W piersiach czuł bolesny ucisk.
Co będzie, jeśli jej nie znajdzie? Jak zdoła wrócić do Norwegii i powiadomić o tym jej najbliższych? Czy zniesie ciężar odpowiedzialności za to, co się stało?
Jej najbliżsi…?
Ellen Ingesvik nie ma nikogo bliskiego, pomyślał. Nikt nie będzie po niej rozpaczał
No, może jej uczniowie, ale to nie to samo co rodzina i przyjaciele. Arvego Ståhla nie brał pod uwagę. Wiedział, że to zadufany w sobie egoista, który dla dziewczyny bardziej był ciężarem niż wsparciem.
Jedynymi jej przyjaciółmi są Olaf i Ellinor, teraz zajęci sobą, no i on, Johannes. Ale czy można go właściwie nazwać przyjacielem?
Mimo woli powrócił myślami do ostatnich dni spędzonych razem z Ellen tu, w tym obcym kraju. Pojawił mu się przed oczami obraz tej drobnej istoty, skulonej na ławce i daremnie powstrzymującej łzy. Drwił sobie z niej wówczas, nie próbując nawet zrozumieć, jak bardzo jest samotna i z jakimi problemami się boryka.
Islandczyk, który miał na imię Árni i nieźle mówił po norwesku, wyrwał Johannesa z dręczących rozważań.
– Jeśli panu się wydaje, że ten facet wiózł dziewczynę tędy, to powinniśmy zajechać na chwilę do elektrowni Krafla. Może nocny stróż widział samochód.
– Dobry pomysł – pochwalił go Johannes, który poza tym niewiele się odzywał. Myśli kłębiły mu się niespokojnie, a ból głowy, który tak często mu dokuczał w ostatnich trzech latach, znowu dał znać o sobie.
Zjechali z głównej drogi do czerwonej doliny, w której znajdowały się zakłady Krafla, i skierowali się ku budynkom po drugiej stronie.
Tracimy czas, pomyślał Johannes zrezygnowany, zdając sobie jednak sprawę, że rozsądek nakazuje zasięgnąć tutaj języka. Bo czy na tym pustkowiu trafi się jeszcze ktoś, kogo będzie można zapytać o samochód przemierzający te bezdroża wczesnym rankiem?
Ale stróż pokręcił przecząco głową i oznajmił, że niczego nie widział. Zawiedzeni zawrócili do ciężarówki, ale z daleka usłyszeli, jak mężczyzna ich woła.
– Kilku naszych chłopaków pracowało dziś w nocy w górach – powiedział, gdy podeszli bliżej. – Akurat wracają, widzicie? Może ich byście zapytali?
Johannes, mimo że zaczynał powoli tracić wiarę w odnalezienie Ellen, postanowił jednak zaczekać, a nawet wyszedł robotnikom na spotkanie.
Kiedy zapytał ich o jadącego jeepa, mężczyźni popatrzyli po sobie zamyśleni. Jeden odpowiedział niepewnie:
– Nie widzieliśmy jadącego samochodu, ale za to widzieliśmy zaparkowany.
– Gdzie? – zawołał Johannes, a jego oczy zalśniły nowym blaskiem.
Drugi robotnik wskazał ręką kierunek.
– To dosyć daleko stąd, na bocznej ścieżce, którą na ogół nikt nie jeździ. To był właśnie biały jeep.
Johannes odetchnął głęboko i zapytał, czy auto nadal tam stoi.
– Nie, zobaczyliśmy tego jeepa, kiedy przechodziliśmy przez przełęcz, akurat wtedy otworzyła się przed nami rozległa panorama pomiędzy dwoma szczytami. A kiedy później naszym oczom znów ukazał się podobny widok, samochodu już nie było.
Trzeci robotnik dorzucił coś po islandzku, a jego kolega przetłumaczył:
– Mówi, że widział mężczyznę biegnącego do samochodu od strony Diabelskich Kotłów.
– Kiedy to było? – chciał wiedzieć Johannes.
– Między szóstą a siódmą rano, trudno mi teraz dokładnie określić.
To by się zgadzało z porą powrotu samochodu, którego warkot słyszał, czekając na Ellen.
– Gdzie leżą Diabelskie Kotły?
– Ja wiem – odezwał się Árni. – To dość ponure miejsce wysoko w górach.
– W takim razie jedziemy prosto tam! Nie ma chwili do stracenia!
To prawda, dodał w myśli, z trudem łapiąc oddech. Jesteśmy już spóźnieni przynajmniej o kilka godzin.
Podziękowali mężczyznom za pomoc i poprosili, by przekazali do hotelu wiadomość, dokąd jadą, a potem ruszyli z taką prędkością, na jaką tylko pozwalały kamieniste wąskie drogi. Dotarli do miejsca, w którym należało skręcić w ścieżkę prowadzącą ku szczytom.
– Tędy jechał niedawno samochód – oznajmił Árni.
– Jeep?
– Mogę założyć się o własną głowę.
Johannes znów poczuł ból w okolicach mostku i dudnienie w skroniach.
W Akureyri Olaf odłożył słuchawkę i odwrócił się do Ellinor.
– W biurze podróży w Oslo poinformowano nas, że mężczyzna, który kupił zwrócony w ostatniej chwili bilet, nazywał się Magnus Pedersen i jest geologiem.
– O nie! – zadrżała Ellinor. – Ten facet przecież siedział koło nas w samolocie. Zamierzał lecieć prosto do Mývatn. Potem już go nie widziałyśmy. Ellen na pewno nie przyjdzie do głowy go podejrzewać. O Boże, co zrobimy?
Na twarzy Olafa odmalowało się przerażenie.
– Miał jechać prosto do Mývatn? Pewnie po to, żeby zastawić jakąś straszną pułapkę! Rozumiesz? O Svartenie krąży mit, że sam nigdy nie zabija. Nigdy nie splamił sobie rąk cudzą krwią. Zawsze wysługuje się innymi fachowcami od mokrej roboty albo ucieka się do podstępu. Nie chce być sądzony za morderstwo.
Olafa przytłoczyło poczucie bezsilności. Stał tutaj i nic nie mógł zrobić.
Magnus Pedersen – jak się sam nazwał, bo przecież jego prawdziwe nazwisko brzmiało całkiem inaczej – wrócił w bezpieczny rejon i z oddali obserwował Ellen Ingesvik, która znalazła się w sytuacji beznadziejnej. Obłoki pary zasłaniały ją i odsłaniały, w zależności od podmuchów wiatru. Stała tam na wąskim przesmyku, pochylona, dłońmi zasłaniając załzawione, piekące oczy.
I to zero wierzyło, że wymknie się jemu, Svartenowi! Cóż za nieroztropność!
Zacisnął usta.
Skończyły się lata nieustannego lęku. Ta dziewczyna miała jego nazwisko i numer telefonu, choć najprawdopodobniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale Arild Lange, ta niegodna zaufania kreatura, sam wyznał, że wszystko dokładnie spisał i notes schował gdzieś u siebie w domu. Nie zdradził jednak, w jakim dokładnie miejscu.
Ludzie Svartena skrupulatnie przeszukali dom w Siljar, ale notatnika nie znaleźli. A to oznaczało, że ma go Ellen Ingesvik.
Dlatego musiała umrzeć.
Szukał jej przez trzy lata. Miał nadzieję, że popełniła samobójstwo, czekał na potwierdzenie takiej wersji zdarzeń, w końcu uwierzył bez dowodów, że dziewczyna targnęła się na własne życie. I właśnie wtedy jeden z jego ludzi pokazał mu w gazecie artykuł o zaginionych projektach Ellen Ingesvik, które zostały odnalezione w Vanningshavn. Uderzył bez zwłoki. I teraz wreszcie ją dopadł.
Znów będzie mógł swobodnie oddychać.
Arild Lange był wielką pomyłką Svartena. Właśnie dlatego, że wydawał się tak fenomenalnie wiarygodny. Zresztą nie tylko Svarten się dał na to nabrać, wielu innych także, i wszyscy zostali za to ukarani. A najbardziej Ellen Ingesvik.
Ale to akurat radowało twarde serce Svartena.
Spod skruszonej lawy wydobył ukrytą wcześniej siekierę.
– Co się dzieje? – zawołała przerażona Ellen. – Co tak dudni? Nic nie widzę…
Słysząc w jej głosie lęk, uśmiechnął się krzywo.
– Odcinam ci drogę, skarbie!
– Nie możesz być taki podły! To niebezpieczne, nie wiadomo, co jest pod spodem.
– O, wiem doskonale, nigdy nic nie robię przypadkowo. I nie jestem podły. To tylko instynkt samozachowawczy. Wszystko zostało wyliczone i dokładnie zaplanowane. Svarten pracuje metodycznie. Dlatego osiągnął swą pozycję.
Mówił w trzeciej osobie, jak to się zdarza często ludziom, mającym o sobie bardzo wysokie mniemanie.