Выбрать главу

– Przez te kilka dni spędzone w Mývatn przygotowywałem się do tej chwili! – wołał podekscytowany. – Odwiedziłem różne miejsca, aż wreszcie znalazłem to. Wszystko zostało zaplanowane co do minuty! Pieprz zmieszałem z piaskiem z lawy. Pieprz szczypie w oczy natychmiast, ale jego działanie szybko mija. Inaczej jest z drobnoziarnistym piaskiem. Swędzi, drapie, podrażnia śluzówki. Przyjemne uczucie, co? Cha, cha, cha!

– Na Boga…

– A co ty sobie w ogóle wyobrażałaś? – pytał drwiąco. – Co z ciebie za tkaczka? Uwierzyłaś w te bajdy o seledynowym barwniku mineralnym? Naprawdę łatwo cię wywieść w pole! No, droga powrotna odcięta. A naprzód możesz próbować iść. Proszę bardzo, próbuj! – roześmiał się tak złośliwie, że nie miała złudzeń, iż uda jej się ujść z życiem.

Słyszała odgłos nadchodzącej śmierci: bulgoczącą błotnistą kipiel.

Svarten ukrył siekierę i odszedł. Wśród wyziewów z wnętrza ziemi Ellen pozostała zupełnie sama ze swym bólem i poczuciem beznadziejności.

Mijały godziny. Z wielkim trudem odnalazła na kamiennym przesmyku miejsce szerokie na tyle, by odważyła się położyć na brzuchu. Ale po obu stronach gorąca woda omywała lawę i w tych miejscach grunt był niebezpiecznie grząski. Ellen podkurczyła palce stóp, by się nie poparzyć.

Ciągle nie mogła otworzyć oczu. Kiedy próbowała oczyścić je z piasku, tylko pogorszyła sprawę. Nawet najmniejszy ruch powiek sprawiał jej ból nie do zniesienia.

Wiele razy wołała o pomoc, mimo że miała świadomość, iż to daremny wysiłek. Na tym pustkowiu pokrytym jedynie skałami i wulkanami nie było żywej duszy, a od najbliższych zabudowań dzieliły ją kilometry. Głos dziewczyny ginął wśród głośnego syczenia tłoczonych pod dużym ciśnieniem strumieni pary.

Ubranie Ellen całkiem przemokło od gorącej wilgoci w powietrzu. Przepocone włosy przylgnęły do skroni, a od kwaśnego odoru siarki robiło jej się słabo.

Wtuliwszy głowę w ramiona i jęcząc żałośnie, zastanawiała się, ile dni może przeżyć w takich warunkach.

A właściwie po co miałaby walczyć o przetrwanie? Po co żyć? Przecież nikt się o nią nawet nie martwi, nikt nie kocha.

Miłość… Nie, to uczucie było nie dla niej.

W końcu się poddała. Zrezygnowała z wołania o pomoc. Nie miała więcej siły. Usiłowała sobie przypomnieć, co czytała na temat wpływu siarczanów na organizm, ale jakoś nie mogła.

Zapamiętała jedynie pewne gorące źródło, które widziała na południu Islandii. Usiłowano je okiełznać, skierować strumień pary do rur, kontrolować erupcję. Jednak w końcu zrezygnowano, ponieważ znajdowało się w nim zbyt wiele ciężkich minerałów. Przypomniała sobie zardzewiałe, przeżarte rury i obraz ten nie podniósł jej bynajmniej na duchu. Nasycenie minerałami i temperatura była inna dla każdego źródła na Islandii, istniał więc promyk nadziei.

Nadal nie mogła otworzyć oczu. Za każdym razem gdy podejmowała taką próbę, czuła, jakby ktoś jej nacinał rogówkę. Coraz bardziej była otumaniona oparami, z coraz większym trudem oddychała.

Niebawem Ellen Ingesvik leżała na wąskim przesmyku całkiem nieruchomo. Dłonie, którymi podpierała brodę, zaczęły rozsuwać się na boki. Palce u nóg poddały się, rozluźniły, a stopy powoli osuwały się w dół prosto do gorącego strumienia.

Kiedy ciężarówka zatrzymała się przy Diabelskich Kotłach, dmuchnął łagodny wietrzyk i skierował opary prosto na wysiadających. W pierwszej chwili Johannes kompletnie nic nie widział, ale gdy przejaśniło się nieco, ujrzał coś, co przypominało przedsionek piekła, a może chaos, z którego został stworzony świat. Serce mu zamarło.

– To niemożliwe, żeby ona tu była – odezwał się głucho.

Co on sobie w ogóle wyobrażał? Ze dziewczyna jeszcze żyje? To musiałoby graniczyć z cudem!

Ale Johannes także słyszał plotkę krążącą o Svartenie, że nigdy nie zabija własnymi rękami. Ta nadzieja trzymała go przy życiu podczas koszmarnej wędrówki przez brunatny wulkaniczny krajobraz.

Nagle Árni wykrzyknął:

– Coś tam widać… Chyba ktoś leży tam na kamieniach. Tam daleko, po drugiej stronie pola. Nie, teraz dym zasłonił… Teraz, patrz!

Johannes zobaczył.

– To ona – rzekł bez tchu. Nie był w stanie wymówić nic więcej, bo słowa uwięzły mu w gardle.

Nie żyje, pomyślał. Ellen nie żyje.

ROZDZIAŁ VIII

Widoczność się na moment poprawiła, gdy wiatr zmienił kierunek i rozwiał opary unoszące się nad Diabelskimi Kotłami.

– Jak ona, u licha, tam dotarła? – powiedział Árni z niedowierzaniem. – Przecież tam w ogóle nie ma ścieżki.

– Wygląda na to, że w jednym miejscu lawa została skruszona, uniemożliwiając dziewczynie powrót – zauważył Johannes głuchym głosem. Poczuł się tak, jakby w nim wszystko umarło. – Nie, nie ma sensu tam iść – powstrzymał Islandczyka. – Jedź natychmiast do zakładów Krafla i powiedz, że znaleźliśmy dziewczynę. Niech przekażą wiadomość policji w hotelu. I sprowadź potrzebny sprzęt, żeby wydostać ciało! Wiesz, co jest potrzebne. Ja w tym czasie spróbuję podejść z drugiej strony, zobaczę, czy mi się uda.

Árni wskoczył do szoferki i ruszył tak gwałtownie, że aż drobne kamienie wyprysnęły spod kół.

Johannes podążył ścieżką wiodącą wokół nieprzyjaznej kotliny. Co chwila zerkał na leżącą dziewczynę, pragnąc dostrzec choć iskierkę tlącego się w niej życia. Niestety.

Siły zaczynały go opuszczać, rozpacz rozsadzała boleśnie pierś, ale desperacja pchała go naprzód. Dotarł do miejsca, gdzie ścieżka zwężała się gwałtownie, i niemal zawisł na skalnej ścianie tuż nad gorącymi źródłami. Wreszcie znalazł się w odległości kilku metrów od dziewczyny. Dalej nie dało się już podejść.

– Ellen! – zawołał.

Odpowiedział mu tylko ohydny bulgot błotnistej mazi.

Dziewczyna leżała nieruchomo, a jej ręka w każdej chwili mogła osunąć się prosto do wrzącego błota.

– Ellen!

Nie, ona nie może umrzeć! powtarzał w duchu Johannes. Każdy nerw jego ciała, każdy mięsień był napięty aż do bólu. Z trudem znosił dudnienie w skroniach.

I właśnie wtedy dostrzegł ledwie zauważalny ruch. Dziewczyna przyciągnęła bliżej osuwającą się rękę.

Serce zabiło mu gwałtownie i zawołał z całych sił:

– Ellen!

Uniosła głowę. Johannes przeżył szok, kiedy zobaczył jej spuchnięte, zamknięte oczy.

– Johannes? – zapytała słabym głosem. – Czy to ty?

Dźwięk jej miękkiego głosu na nowo obudził w nim dawną gorycz, ale czym prędzej zdławił w sobie uczucie wrogości.

– Tak, jestem tu – odpowiedział. – Zaraz cię stamtąd wydostaniemy, Ellen. Pomoc jest już w drodze. Spróbuj wytrzymać jeszcze trochę.

Ale do zakładów Krafla było tak daleko!

– Czy możesz… podejść bliżej? Usiądź przy mnie, Johannes. Boję się… jestem taka zmęczona.

– Niestety, nie dam rady przedostać się do ciebie, ale będę tutaj przez cały czas. Nie zostawię cię. Powiedz, co się stało!

Zakaszlała ciężko.

– Byłam niemądra, dałam się oszukać. Powiedział… och, to takie głupie.

– Opowiedz, jeśli masz siłę. To bardzo ważne.

Zdobyła się na wysiłek i bełkocząc, jakby była pijana, opowiedziała o seledynowym barwniku. Wspomniała też o proszku, który całkiem ją oślepił, i o tym, jak bardzo się boi o swe płuca

– Wszystko będzie dobrze – uspokajał ją Johannes, wstydząc się w duchu swej nieszczerości.

– Jak nazywał się ten mężczyzna?

– Magnus Pedersen. Powiedział, że jest geologiem, ale kłamał. W samolocie wyraźnie zalecał się do Ellinor, udawał, że mnie w ogóle nie zauważa. Jednak to na mnie zastawiał sidła.