Выбрать главу

Ale mimo wszystko musi stąd zniknąć, wolał nie ryzykować! Nie bardzo miał ochotę, by grzebano zbyt głęboko w jego życiorysie, a nuż wyszłoby na jaw, że wcale nie nazywa się Pedersen? To mogłoby wzmóc czujność policji.

Ale jak, u licha, policja nabrała podejrzeń, że Ellen Ingesvik została napadnięta przez mężczyznę? Nie miał pojęcia.

Nagle drgnął na widok policjanta wskakującego do samochodu i ruszającego gwałtownie w stronę Námaskardh. Co to ma znaczyć?

Zaniepokoił się nie na żarty. Czyżby już ją znaleźli? Tak szybko? Nie, to niemożliwe! Przecież przez kilka dni, gdy się kręcił w tym niebezpiecznym rejonie, nie napotkał żywej duszy. A dziewczyna na pewno nie uwolniła się z pułapki, którą na nią zastawił.

Właściwie ilu jest policjantów?

Dwóch.

Jeden właśnie odjechał, to znaczy, że został tylko jeden.

Turyści z wycieczki skończyli posiłek, szurając krzesłami wstawali od stołów. Część z nich pobiegła do toalety, niektórzy zdążyli wyjść na dwór, inni siedzieli w autokarze, jeszcze inni na pewno robili zakupy w kiosku z pamiątkami. Panował ogólny chaos, jak to zwykle bywa z wycieczkami.

Gdyby tak udało mu się zejść niepostrzeżenie na dół i zmieszać się z tą gromadą.

Wyjął z torby sprzęt fotograficzny i zapakował zamiast niego najniezbędniejsze rzeczy. Większy bagaż mógłby wzbudzić podejrzenia. Włożył przez głowę gruby sweter i wymknął się na opustoszały korytarz. Z dołu dochodził gwar rozmów.

Svarten jakby nigdy nic niedbałym krokiem zszedł po schodach, ale jego oczy, mimo pozornej obojętności, dokładnie rejestrowały każdy najdrobniejszy szczegół.

Nikt nie patrzył w jego kierunku. Kioskarka zajęta była obsługiwaniem kilku klientek, za którymi ustawiła się długa kolejka. Policjant z rękami założonymi do tyłu obserwował dziedziniec.

Svarten odetchnął z ulgą, kiedy zorientował się, że to nie jest ten sam funkcjonariusz, który go przesłuchiwał. Co za nieprawdopodobny fart!

Teraz! Skręcił do toalety tuż za schodami i wmieszał się do kolejki.

Och, niedobrze! Mówią po niemiecku. Svarten nie był zbyt biegły w tym języku, chociaż od biedy radził sobie na zakupach w Kilonii, dokąd czasami pływał promem. Bez trudu jednak można było zdemaskować jego indolencję.

Dwóch mężczyzn wyszło z toalety. Svarten przyłączył się do nich i z uśmiechem udawał, że przysłuchuje się z uwagą temu, co mówią. Policjant obrzucił ich obojętnym spojrzeniem.

Minęli drzwi i skierowali się w stronę autokaru.

Svarten, zlany zimnym potem, spodziewał się, że lada moment rozlegnie się za nim groźne: „Hallo!”

W drzwiach autobusu stała pilotka, nie mógł więc dłużej udawać, że jest uczestnikiem wycieczki.

– Podwieziecie mnie kawałek? – zapytał uśmiechając się naiwnie. Liczył na to, że jego niemiecki nie okaże się kompletnie beznadziejny.

Pilotka kiwnęła głową, na znak, że się zgadza.

– A dokąd teraz jedziecie?

Wskazała ręką kierunek i wyjaśniła dość zawile, że najpierw udadzą się do Grjótagjá i Storagjá, a potem w głąb płaskowyżu. Zorientował się przy tym, że to nie Niemcy, jak sądził, ale Austriacy.

– Aha, w takim razie zabiorę się z wami tylko kawałek – powiedział i ucieszył się w duchu, że odjedzie kilka kilometrów od hotelu i dotrze prawie do tego miejsca, do którego planował dopłynąć łodzią. Nie jest źle.

Nie interesowała go dłuższa wycieczka z Austriakami. Zdawał sobie sprawę, że jego zniknięcie może być niebawem zauważone, a wtedy znowu znajdzie się w pułapce.

Czy ci cholerni turyści nigdy się nie zbiorą? Czy muszą co chwila coś kupować w kiosku, i to po jednej rzeczy? Svarten siedział jak na szpilkach.

Pilotka dmuchnęła w gwizdek, kierowca autokaru zatrąbił.

Wreszcie gdy już nerwy Svartena napięte były do ostatnich granic, wsiadł ostatni uczestnik. Autobus powoli wytoczył się spod hotelu.

Olaf i Ellinor jechali do Mývatn samochodem wypożyczonym w Akureyri. Przed nimi rozciągał się widok na osobliwe jezioro, ale oni prawie go nie dostrzegali. Całkowicie pochłaniała ich troska o Ellen, nie przestawali myśleć o tym, czy zdążą przed Svartenem. Nie mieli pojęcia o tym, co się wydarzyło, choć martwiło ich to, że ani Ellen, ani Johannesa nie zastali w hotelu.

Z daleka dostrzegli samotnego autostopowicza, stojącego po przeciwnej stronie drogi.

– Chyba trochę za stary na takie młodzieńcze eskapady – uśmiechnął się Olaf, gdy minęli mężczyznę.

Ale Ellinor odwróciła się wyraźnie poruszona.

– Olaf! To on! To ten geolog, Magnus Pedersen.

Olaf zwolnił.

– Jesteś pewna?

– Całkowicie!

– Nie poradzę sobie sam ze Svartenem – stwierdził Olaf i przycisnął mocniej pedał gazu. – Może być uzbrojony. Poza tym nie chcę ciebie narażać. Podjedziemy do hotelu po pomoc. Widział cię?

– Tak… obawiam się, że tak.

– To niedobrze, musimy się spieszyć.

Samochód pomknął jak strzała wzdłuż jeziora.

Johannes wszedł z robotnikami z Krafla do holu. Zaklął pod nosem, kiedy się dowiedział, że Magnus Pedersen zniknął ze swojego pokoju.

– Jak to się stało? – spytał policjanta, który tłumaczył się z nieszczęśliwą miną.

– Nie mam pojęcia. Tędy nie mógł się wydostać! Przez cały czas tu stałem i pilnowałem wyjścia.

Johannes popatrzył na Ellen, zakrywającą dłońmi twarz. Potrzebowała lekarza. Nie wiedział, czym ma się zająć najpierw, kogo poprosić o pomoc.

W tej samej chwili na dziedziniec wjechał samochód Olafa. Po radosnym powitaniu i okrzykach ulgi w kilku słowach sytuacja została wyjaśniona.

– Ellinor, zajmiesz się Ellen? – zapytał Johannes, czując wyraźną ulgę, że oto problem został rozwiązany. – Zawieź ją do lekarza! Musi mieć przemyte oczy i zbadane płuca. Poza tym niech się przebierze w suche rzeczy, a potem zapakuj ją do łóżka. I niech coś zje!

Właściwie ja także jestem głodny, uświadomił sobie. Ale to musi poczekać.

Nagle poczuł, że jest kompletnie wyczerpany i drży na całym ciele.

Reakcja na silne napięcie nerwowe, oczywiście. Musiał się jednak wziąć w garść, bo na takie słabości nie było teraz czasu.

Norwegowie zabrali ze sobą dwóch miejscowych policjantów, znajdowali się wszak na obszarze Islandii. Poza tym pojechali z nimi także robotnicy z zakładów Krafla. W oczach kilku z nich zabłysły mordercze błyski na wieść o tym, że jadą ścigać przestępcę, jednak starszy wiekiem i stopniem policjant w kilku ostrych słowach ostudził nieco ich zapał.

Ruszyli więc dwoma samochodami, by zdążyć dopaść Svartena, nim jakiś uczynny turysta zgodzi się go podwieźć.

To dziewczyna z samolotu, pomyślał Svarten. Przyjaciółka tej przeklętej tkaczki. Widziała mnie!

Ale przecież to nic takiego, pocieszał się w myślach. Uznał jednak, że ostrożność nie zawadzi. Najlepiej zniknąć na jakiś czas, nim się tu nie uspokoi. Ten samochód zwolnił, jakby chciał się zatrzymać, ale zaraz potem przyspieszył. Chyba nie należy lekceważyć tego znaku, rozmyślał Svarten.

Pusto, jak okiem sięgnąć. Nie ma z kim się zabrać.

Najgorsze, że znalazł się na wyspie, nie będzie łatwo stąd umknąć. Ale Svarten już nie raz był w opałach. Żeby tylko nikt nie skojarzył zaginięcia Ellen Ingesvik z jego osobą! Na wszelki wypadek poszuka sobie jakiejś kryjówki.

Od głównej drogi odchodziła boczna w kierunku pasma gór wznoszącego się na wschód od jeziora. Na drogowskazie widniał napis „Dimmuborgir”. Znał tę nazwę. Nie był tu wprawdzie wcześniej, gdyż w przewodniku określano to miejsce jako wielką atrakcję turystyczną, on zaś na swe porachunki z Ellen szukał odludnych rejonów, takich jak Diabelskie Kotły.