Teraz jednak Dimmuborgir wydało mu się idealne. Na tym terenie znajdowały się potężne formacje utworzone z lawy, wysokie jak dom, z mnóstwem jaskiń, korytarzy, zakamarków. Niektóre groty zalane były wodą. Niegdyś w ciepłej wodzie zażywano kąpieli, ale w ostatnich latach woda osiągnęła temperaturę 60-70 stopni i amatorów igraszek siłą rzeczy ubyło. Wiadomości na ten temat wyczytał w przewodniku. Tak, Svarten zawsze trzymał rękę na pulsie, lubił być dobrze poinformowany. To zresztą konieczne, by ustawić się odpowiednio w życiu. A jemu powodziło się świetnie! Przejściowe kłopoty wkrótce miną i wszystko wróci do normy.
W przydrożnym rowie zauważył rower i „pożyczył” sobie bez skrupułów. Po kilku metrach niepewnej jazdy stwierdził, że jednak nie zapomniał umiejętności nabytej w dzieciństwie. Skręcił pośpiesznie w boczną ścieżkę, nacisnął mocno na pedały i wkrótce zakryły go zarośla i krzewy. Teraz już go nikt nie zauważy z głównej drogi, nikt go tu nie znajdzie! Spocony pedałował, ile sił w nogach, by jak najprędzej wyszukać sobie bezpieczną kryjówkę.
– Tutaj go zauważyliśmy – oznajmił Olaf. – Stał w tym miejscu.
– Nie widziałem żadnego samochodu, którym mógłby się zabrać – stwierdził jeden z policjantów islandzkich. – Musi być tu gdzieś w pobliżu.
Polecił swemu koledze podjechać jeszcze kilka kilometrów główną drogą i zawrócić, jeśli się nie natknie na Svartena.
– „Dimmuborgir” – przeczytał Olaf na drogowskazie. – To znaczy „Czarne zamki”, prawda? Ciekawe, czy się nie ukrył właśnie tam? Może wpadł w panikę na widok Ellinor?
Policjant podrapał się po karku.
– Dla kogoś kto chce zniknąć na jakiś czas z oczu, to miejsce nadaje się idealnie – powiedział flegmatycznie.
– Sprawdźmy więc! – zadecydował Johannes.
Droga była wąska i wyboista, ale po chwili dotarli do bramy, na której wielkimi drukowanymi literami widniał napis „Dimmuborgir”, a obok stały tablice ostrzegawcze informujące o niebezpieczeństwie.
– A jakie niebezpieczeństwa czyhają tutaj na turystów? – zapytał Olaf.
– Rozpadliny, podziemne korytarze, stawy, wodospady z gorącą wodą.
Rozejrzeli się niepewnie. Podjechał drugi samochód, a siedzący w nim mężczyźni oznajmili, że przy głównej drodze nikogo nie spotkali.
– Mógł minąć bramę i pójść dalej. O ile w ogóle tu był – stwierdził pesymistycznie Olaf.
Tymczasem zauważyli grupę turystów zbliżających się w ich kierunku.
– Czy widzieliście mężczyznę wędrującego samotnie? – spytał Olaf po norwesku, ale zaraz zreflektował się i przeszedł na angielski.
Okazało się, że tak. Widzieli człowieka, który zboczył ze szlaku, jakby się nie chciał z nimi spotkać.
– Dziękujemy, to nam wystarczy – odezwał się Johannes.
Teren, na którym się znaleźli, przytłoczył ich swym ogromem. Pod ciężkimi deszczowymi chmurami wznosiły się gigantyczne pałace i zamki z lawy, a także pojedyncze głazy przypominające swymi kształtami skamieniałe trolle i potężnych wojowników. Niektóre skały uległy silnej erozji i były niemal ażurowe, inne zaś zdawały się tu trwać niezmienne od początków świata. Wiadomo jednak, że Islandia jest stosunkowo młodą wyspą, a Dimmuborgir nie ma więcej niż 2000 lat. Dwudziestokilkumetrowe kolosy utworzyły się na skutek spiętrzenia lawy w czasie erupcji wulkanu Hverfjall.
Nagle w skalnym prześwicie dostrzegli biegnącą pomiędzy blokami lawy postać.
– To on – szepnął najstarszy policjant. – Rozciągnijmy się, spróbujemy go okrążyć! Tylko ostrożnie, w tych labiryntach łatwo zabłądzić, a teren jest rozległy.
– A facet groźny – dodał Johannes.
Skinęli głowami ze zrozumieniem.
Rozpoczęła się obława.
Ellen leżała na kozetce w gabinecie lekarskim.
– Skończyłem – oznajmił lekarz, odstawiając na bok płyn do przemywania oczu, i osuszył jej twarz. – Proszę spróbować rozchylić powieki! Lepiej?
– Tak – odparła ze zdziwieniem. – Co prawda oczy są nadal podrażnione i spuchnięte, ale chyba nie ma w nich już tego proszku.
Kiedy Ellen wyszła do poczekalni, Ellinor wstała z krzesła i poprowadziła przyjaciółkę do czekającej taksówki.
– Jestem zrozpaczona – powiedziała już w samochodzie. – To wszystko moja wina.
– Twoja? Dlaczego?
– To ja się uparłam, by ci nie mówić, że Svarten jest na Islandii. Chciałam dobrze, a tymczasem wyświadczyłam ci niedźwiedzią przysługę. Nie przypuszczałam, że może być taki groźny!
Ellen przypomniała sobie, jak bardzo czuła się zagubiona, gdy towarzysze podróży zaczęli się zachowywać w sposób dla niej niezrozumiały. Nareszcie pojęła przyczynę.
– Rzeczywiście, to było trochę niemądre – przyznała. – Ale kierowały tobą szlachetne pobudki. Chciałabym wiedzieć tylko jedno…
– Co takiego?
– Dlaczego do Mývatn przyjechał ze mną Johannes, a nie wy? Czemu nie został w Rejkiawiku, żeby śledzić faceta, którego podejrzewaliście?
– To był pomysł Olafa. Bardzo go martwiło, że odnosicie się do siebie z taką wrogością, i miał nadzieję, że wspólna podróż was zbliży.
– Rzeczywiście tak się stało – szepnęła Ellen. – Wrogość, jaka powstała między nami, wynikła z powodu nieporozumienia. Ktoś celowo ją wywołał.
– Kto?
– Mój były mąż. Och, Ellinor, przeżyłam koszmar!
Mimo że Ellinor chętnie wysłuchałaby opowieści o życiu Ellen, rzekła stanowczo:
– Teraz musisz coś zjeść, a potem do łóżka! Mam polecenie nie spuszczać cię z oka. Svarten, jak wiesz, ciągle jest na wolności. Zaraz porozmawiam z pilotem w sprawie zamiany pokojów, żebyśmy mogły być razem…
Ellen uśmiechnęła się.
– Ciekawa jestem, jak na to zareaguje. Chyba pęknie ze złości! Wiesz, może to zabrzmi trochę dziwnie, ale po tylu godzinach spędzonych w prawdziwej saunie mam ochotę na gorącą kąpiel.
– Doskonale to rozumiem – odrzekła Ellinor.
Deszcz bębnił w dach samochodu, wycieraczki zgarniały wodę z szyby. A gdzieś tam niedaleko, pod gołym niebem…
– Mam nadzieję, że nic się im nie stanie. Taka jestem niespokojna – rzekła Ellen, ubierając w słowa myśli przyjaciółki.
ROZDZIAŁ X
Cisza zaległa nad Dimmuborgir. Pociemniało, jakby już zapadł zmrok. Deszcz siąpił ponuro, a mokre skały przybrały niemal czarną barwę. Wczepione w kamienne podłoże namokłe kępy trawy i mchu nie dawały pewnego oparcia stopom.
Johannes poczuł ściskanie w dołku wywołane głodem i silnym napięciem.
Wraz z towarzyszącymi mężczyznami przeszukali już najsłynniejsze formacje w kształcie zamków, które tak zachwycają turystów, obfotografujących się na ich tle bez umiaru. Za „zamkami” ciągnął się rozległy skalisty obszar: nierówny, jakby postrzępiony, pełen tajemnych korytarzy, grot i zakamarków, nie na darmo zwany „Labiryntem”.
Biada temu, kto tu zabłądzi, pomyślał Johannes. Ściganie Svartena w tym rejonie to prawie to samo, co szukanie igły w stogu siana. Właściwie mógł być wszędzie, a żeby przeczesać dokładnie cały teren, potrzeba wielu dni.
Nagle oczom Johannesa ukazała się osobliwa formacja. To chyba ten „Kościół”, o którym piszą w przewodnikach, pomyślał. Ozdobiony jakby gotyckimi łukowatymi sklepieniami, z pięknie wyszlifowaną fasadą. Że też natura potrafi stworzyć takie cuda!
Na szczęście deszcz zniechęcił turystów. Poszukującym nie na rękę byłyby kłębiące się tłumy ludzi z aparatami fotograficznymi i ciekawskie dzieciaki, które nie spoczną, nim nie zajrzą do każdej dziury. Przy bramie zostali robotnicy z Krafla, żeby nie wpuszczać nikogo do środka, a także pilnować, by Svarten im się nie wymknął.