Выбрать главу

Johannes obawiał się trochę o ich bezpieczeństwo, miał jednak nadzieję, że przestępca nie jest uzbrojony. Chyba by nie ryzykował, żeby podczas kontroli celnej przyłapano go na przemycie broni, przekonywał sam siebie.

Pięciu mężczyzn posuwało się naprzód w pewnej odległości od siebie, starając się przez cały czas trzymać w ukryciu. Ich taktyka polegała na zacieśnieniu kręgu, zarzuceniu niewidzialnej sieci na obszar, w którym według ich rozeznania powinien znajdować się Svarten.

Johannes dygotał z zimna, ręce mu zgrabiały i posiniały. Krople deszczu ściekały mu z włosów na twarz i kark.

Na szczęście Ellen jest bezpieczna, pomyślał i cieplej zrobiło mu się na sercu.

Młody policjant islandzki okazał się dla nich nieocenioną pomocą. Znakomicie orientował się w terenie, bo podczas studiów pracował tu zwykle w wakacje jako przewodnik. Na dobrą sprawę to on kierował akcją.

Johannes przystanął przy otworze prowadzącym prawdopodobnie do podziemnego korytarza. Gdyby Svarten dostał się do takiego przejścia, mógłby się prześliznąć przez oczka zarzuconej na niego sieci. Johannes rozważał, czy wejść do ciemnej czeluści, czy nie, ale powstrzymał go ostrzegawczy gest młodego policjanta, stojącego na końcu głębokiej rozpadliny.

Może tunel wypełniony jest wodą, a może nie ma sensu tam zaglądać? Nieważne, w każdym razie Johannes zrozumiał, że ma się stamtąd wycofać.

Zachowywali się bardzo cicho i poruszali jak cienie. Svarten na pewno się gdzieś przyczaił, oczywiście o ile to jego sylwetka mignęła im wówczas w oddali.

Nagle powietrze przeszył okrzyk jednego ze ścigających. Obok niego jakaś przemoczona postać poderwała się z ziemi niczym spłoszona kuropatwa.

Żaden ze znajdujących się tu mężczyzn nie widział wcześniej Magnusa Pedersena. Błyszcząca od deszczu łysina, jasna oprawa oczu, korpulentna sylwetka, wszystko zgadzało się co do joty z opisem Ellinor. Nie mieli więc najmniejszej wątpliwości, kto przed nimi stoi.

– What is this about? – spytał niewinnie Svarten, patrząc na nich z udawanym zdumieniem.

– Daruj sobie – odpowiedział lodowatym tonem Johannes. – Taki z ciebie Anglik, jak i ze mnie.

– Och, nie miałem pojęcia, kim jesteście, dlatego zagadnąłem po angielsku – błyskawicznie zmienił taktykę Svarten. – Rodacy, jak słyszę! O co chodzi? Pozwólcie, że się przedstawię: Magnus Pedersen, geolog.

– Co pan tu robi? – zapytał Olaf.

– Badam pole lawy w celu ustalenia czasu jego powstania.

– Ależ takie badania były prowadzone już wcześniej! Doszedł pan do jakichś nowych wniosków?

– Hmm, warstwę zewnętrzną szacuję na około pół miliona lat…

– Cha, cha, cha, drogi panie, nawet ja, zwykły laik, wiem, że liczy nie więcej niż dwa tysiące lat.

– Ale nie ta – przerwał mu Svarten. – Te formacje powstały…

– Skończmy tę komedię! Znaleźliśmy Ellen Ingesvik, która opowiedziała nam całkiem inną historię.

Svarten pobladł tak, jakby z jego okrągłej twarzy odpłynęła cała krew. Krople potu zmieszały się z kroplami deszczu. A więc jednak ją znaleźli! Jak to możliwe? W okamgnieniu ocenił sytuację: jeśli go teraz aresztują, nie ma najmniejszej szansy, by uniknąć odpowiedzialności. To przecież Magnus Pedersen zwabił Ellen Ingesvik do Diabelskich Kotłów…

Odwrócił się na pięcie i rzucił do ucieczki. Jeszcze przez chwilę widzieli go pomiędzy skałami, ale zaraz skrył się w jakiejś rozpadlinie i zniknął im z oczu. Młody policjant zawołał do pozostałych, by pobiegli skrótem i przecięli Svartenowi drogę, sam zaś razem z Johannesem skoczył w dół do podziemnego korytarza. Zauważyli uciekiniera w końcu rozwidlającego się tunelu, ale wnet pochłonęły go ciemności. Przez chwilę już myśleli, że stracili ślad, bo kiedy przez otwór wpadł promień światła, nie zobaczyli go w odgałęzieniu, do którego skręcili. Zawrócili więc i pobiegli następnym. Przed sobą usłyszeli głośne sapanie i dostrzegli z daleka Svartena kierującego się w stronę wyjścia. Wdrapywał się nieporadnie, już go prawie dopadli, ale wówczas oni z kolei musieli się wspinać.

Gdy tylko wydostali się na górę, zobaczyli swych kolegów nadbiegających z drugiej strony. Powoli zaczęli otaczać uciekiniera. Komuś osunęła się noga i usłyszeli w gęstym deszczu soczyste przekleństwa wypowiadane ze złością po islandzku.

Svarten zatrzymał się, zakręcił się bezradnie w kółko, a potem odwrócił w ich stronę.

Zorientowali się, że Svarten stoi nad głęboką rozpadliną, na której dnie błysnęła woda.

Znajdowali się już poza terenem wytyczonym do zwiedzania i nie wolno tu było nikomu poruszać się na własną ręką. Johannes rozumiał doskonale, dlaczego.

Nagle coś szczęknęło i w dłoni Svartena błysnął nóż.

– Jeśli ktoś się zbliży, to na własną odpowiedzialność – krzyknął groźnie, jakby broń dodała mu odwagi.

– Rzuć to! – odezwał się starszy rangą policjant z Islandii. – Jest nas pięciu przeciwko jednemu. Myślisz, że załatwisz nas wszystkich?

Postąpili krok naprzód. Svarten nerwowo obejrzał się za siebie i groźnie zamachał nożem.

– Ostrzegam was! – zawołał ostro.

– Wiemy, że nazywasz się Svarten i handlujesz narkotykami! – zawołał młody policjant. – Jeśli nie rzucisz noża, zepchniemy cię w dół. Krok po kroku.

– To by było zabójstwo – warknął Svarten. – Woda ma temperaturę siedemdziesięciu stopni.

– Oszczędzimy ci tego, jeśli wyjawisz, skąd pochodzą narkotyki i jakich masz odbiorców. Wiemy, że nie działasz sam!

Svarten wykrzywił twarz w szyderczym grymasie.

– Blefujecie, nie odważycie się zepchnąć mnie w ten kocioł.

– Blefujemy? – Policjant z Islandii podszedł bliżej.

– Spróbujcie mnie dotknąć! – wrzasnął histerycznie Svarten, cofając się o krok. – Pierwszego, który się odważy, zadźgam!

Olaf patrzył z przerażeniem na policjantów, którzy najwyraźniej nie żartowali.

Jeden z nich uspokoił go jednak, szepcząc do ucha:

– Tu jest czterdzieści stopni.

Teraz wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Olaf podszedł bliżej i gdy pozostali skupili na sobie uwagę Svartena, jednym kopnięciem wytrącił nóż z drżącej dłoni przestępcy.

– Nie dotykajcie mnie! To zabójstwo!

– A ty co zrobiłeś z Ellen Ingesvik? – spytał Johannes. – I z tymi wszystkimi młodymi ludźmi, których faszerowałeś narkotykami? Ile ludzkich istnień masz na sumieniu? Bądź pewien, że nie żartujemy! Tu nie będzie żadnych świadków.

Cała piątka otoczyła go szczelnie.

– Nie, nie! Tu jest siedemdziesiąt stopni, to nieludzkie, nie możecie tego zrobić!

– Ostatnia szansa, Svarten! Nazwiska – rzekł Olaf.

Svarten obejrzał się za siebie, w dole groźnie błysnęła parująca woda.

– Dobrze, powiem!

I z jego ust posypały się nazwiska. Olaf notował: właściciele dyskotek, sekretarze ambasad, lekarze, kierowcy tirów – cała gama profesji.

A potem obezwładnili Svartena i popchnęli w stronę wyjścia.

– To terror! – krzyczał. – Władze w Norwegii zostaną poinformowane o metodach stosowanych przez policję! Zastraszyliście mnie, zmusiliście do mówienia! Gotowi byliście mnie zepchnąć we wrzącą kipiel. Widziałem to po was!

– Tak, rzeczywiście.

– Mordercy!

– Woda miała czterdzieści stopni, więc zamknij się już! – przerwał mu Johannes.

Svarten oniemiał. Czterdzieści stopni? Oszukali go, żeby wymusić zeznania!

Co go czeka teraz w Norwegii? Więzienie, ale nie to jest najgorsze. Znał dobrze swoich wspólników. Nie spoczną, póki nie będzie martwy. Dopadną go nawet za kratkami.