W głosie Gerd pobrzmiewały ciepłe nuty. Dziewczyna liczyła na to, że Goggo zrozumie, ale dziennikarka popatrzyła na nią swymi zimnymi oczami i zapytała:
– To znaczy, że nie wyznałaś mu, co do niego czujesz?
– Nie inaczej jak tylko poprzez podarunek. Ale kiedy wróciłam do domu, płakałam tak bardzo, że serce mi omal nie pękło.
Gerd roześmiała się, pragnąc zbagatelizować swe szczere słowa.
Ale Goggo nie zwracała na nią uwagi.
– Och, spójrz na to! – zawołała i wyjęła ze spodu kilka pożółkłych kartonów. – Czy ja już tego kiedyś nie widziałam? Gerd, chyba nie zrzynasz od innych, przyznaj się?
Gerd siląc się, by zachować spokój, wyjęła z rąk dziennikarki kartony i odłożyła je na miejsce. Potem wyprowadziła Goggo z pracowni, wyjaśniając:
– Te projekty dostałam. O ile mi wiadomo, nie powstały według nich gobeliny.
– Doprawdy szkoda. Są piękne, chyba najpiękniejsze, jakie kiedykolwiek oglądałam. Zastanawiam się, gdzie ja je widziałam. Czy mogłabym je sfotografować?
– Nie, absolutnie nie! Przecież nie są moje!
Goggo posłała jej przeciągłe spojrzenie.
– Coś mi się zdaje, że z ciebie niezłe ziółko, choć twój niewinny uśmiech może niejednego zmylić.
Gerd, zdenerwowana, wymamrotała pod nosem:
– Mówisz jak Johannes Hallar.
– Johannes? – zaśmiała się Goggo. – Czy tak miał na imię ten chłopak, w którym się kochałaś? No, nie! Nigdy bym się nie mogła zakochać w chłopaku o takim imieniu. Wyobraź sobie, w samym środku czułej sceny szepczesz naraz: „Johannes!” Chyba bym pękła ze śmiechu!
Gerd nie wierzyła własnym uszom. Jakie to dziecinne! Kpić z imienia, żeby ośmieszyć czyjąś miłość!
– Daruj sobie! – powiedziała. – Chłopak nazywał się Olaf Brink. Johannes Hallar pojawił się w moim życiu dużo później i trudno mi sobie nawet wyobrazić czułą scenę z nim. Jedyne, co mi się w nim podobało, to właśnie imię. Zbyt piękne jak dla takiego potwora.
Goggo uśmiechnęła się chytrze i wówczas dopiero Gerd zorientowała się, że była nazbyt szczera. Jak zwykle w zdenerwowaniu powiedziała więcej niż należało, wyjawiła sekrety, które powinna zachować dla siebie.
Kiedy Goggo w końcu poszła, Gerd uświadomiła sobie, że śmiertelnie boi się tej kobiety.
Okazało się, że przeczucie jej nie myliło. W dwa dni później, podczas lektury porannej prasy, przeżyła prawdziwy szok.
„Zaginione projekty gobelinów odnalezione w Vanningshavn?” uderzył ją krzykliwy tytuł.
„Nasza współpracownica, Goggo, dokonała być może sensacyjnego odkrycia. Zastanawiamy się: Co robią projekty dekoracji wnętrz ratusza w Siljar w naszym mieście? Goggo nie ma żadnych wątpliwości, że widziała wczoraj w pewnym prywatnym mieszkaniu kartony, które zniknęły w tajemniczych okolicznościach. Jak się tutaj znalazły, właścicielka nie potrafiła, a może nie chciała, wyjaśnić. Przypomnijmy pokrótce sprawę:
Przed trzema laty po głośnym procesie zaginęła świetnie się zapowiadająca artystka rękodzieła. Szczegóły procesu nie są w tym miejscu istotne, wspomnieć jedynie wypada, że zeznania dziewczyny w sądzie były – łagodnie mówiąc – osobliwe. Razem z nią zniknęły nagrodzone projekty gobelinów, które miały ozdobić aulę ratusza w Siljar. Młoda artystka, która pobierała pierwsze nauki u swej równie sławnej matki, została uznana za wybitny talent w swej dziedzinie. Nikt nie potrafił równie pięknie wydobywać delikatnych niuansów kolorystycznych, tak ciekawej faktury. Nie wykluczano, że dziewczyna targnęła się na swe życie na skutek gwałtownego konfliktu moralnego, jaki wywołały w niej zeznania świadków podczas rozprawy. Dlatego odkrycie Goggo wydaje się sensacyjne. Co robią zaginione projekty gobelinów w Vanningshavn? Na nowo nasuwa się pytanie postawione w trakcie wspomnianego procesu: Co artystka zobaczyła w piwnicy?”
Artykuł był obrzydliwie napastliwy. Gerd wiedziała, że to do niej zostały skierowane wszystkie pytania. Zdawała sobie sprawę, że jeśli się nie wytłumaczy, Goggo wykona następny ruch.
Ågot Lien wyszła z redakcji późnym wieczorem. Zasiedziała się, ale chciała skończyć swój najnowszy artykuł. Była z siebie bardzo zadowolona. Pozornie tekst wydawał się niewinny, ale żona burmistrza, która obraziła Goggo przerywając rozmowę w pół zdania, z całą pewnością zauważy ukryte w nim szpilki.
Goggo karała każdego, kto jej się naraził. Mściła się bezwzględnie, wykorzystując swą władzę. Niech wiedzą na przyszłość, że tak się nie traktuje Ågot Lien! brzmiało motto dziennikarki.
Jej życie było pasmem intryg i zła. Wydawało jej się, że niezadowolenie, jakie odczuwa, jest spowodowane nieodpowiednim zachowaniem innych, których musiała ukarać. Nie przyszło jej do głowy, że to zaklęty krąg, bo zemsta wywoływała kolejne negatywne reakcje, za które znów trzeba było karać, i tak dalej, i tak dalej. Podejrzliwość i wrogość są na dłuższą metę nie do zniesienia, a triumf wywołany zniszczeniem wroga przypomina Pyrrusowe zwycięstwo. Gdyby ktoś jednak powiedział Ågot, że jest nieszczęśliwą istotą, nigdy by mu tego nie wybaczyła. We własnych oczach uchodziła bowiem za silną i niezwyciężoną. Wręcz nieśmiertelną!
Goggo szła właśnie przez ciemny zaułek pomiędzy redakcją a ulicą Główną, gdy nieoczekiwanie ktoś zagrodził jej drogę. Krzyknęła przestraszona.
– Pani Goggo? – zapytał cicho wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o jasnych włosach, ubrany z wyszukaną elegancją. Miał na sobie garnitur z kamizelką, zaś elegancki parasol stanowił przysłowiową kropkę nad i. Prawdziwy dżentelmen! Interesująca powierzchowność, przystojny… Tak, tacy mężczyźni imponowali Goggo.
– Nie przypominam sobie, byśmy zostali sobie przedstawieni – odparła chłodno, ale w jej głosie pobrzmiewała nuta flirtu. – Nazywam się Ågot Lien, Goggo to mój pseudonim dziennikarski, a równocześnie zdrobnienie używane wyłącznie przez moich przyjaciół.
– Czy to pani napisała artykuł o kartonach z projektami gobelinów?
– Jeżeli nawet, to co? – zmarszczyła brwi.
– Gdzie je pani znalazła?
– No nie, dziennikarz nie ma obowiązku podawać źródeł swych informacji. Poza tym, z kim mam przyjemność?
– Przepraszam, wyraziłem się chyba trochę niejasno. Źle mnie pani zrozumiała. Zależy mi na współpracy, która… może okazać się bardzo opłacalna. Pani pozwoli, że się przedstawię…
Napotkany mężczyzna zasięgnął wcześniej języka na temat dziennikarki i znał jej czułą strunę. Na dźwięk słów „opłacalna współpraca” oczy Goggo rozbłysły.
Tego wieczoru Gerd przeraziła się po raz pierwszy. Kiedy wyjrzała na dwór, zauważyła pod czereśnią mężczyznę wpatrującego się w jej okno.
Odległość była zbyt duża, a letni wieczór zbyt ciemny, by mogła się przyjrzeć intruzowi. Zaniepokoiła się nie na żarty, bo w tym miejscu zwykle było pusto. Lęk wypierał powoli z jej serca odwagę. Zaczęło się! pomyślała.
Starannie zamknęła drzwi i położyła się. Nie mogła jednak zasnąć. Leżała z otwartymi oczami zapatrzona w obrazy ze swej przeszłości, przed którą nie było ucieczki.
Następnego dnia przeżyła kolejny wstrząs. Poszła ze swą klasą do muzeum i tam właśnie poczuła ten sam dobrze znany jej strach. Krążyła z dzieciakami po salach wystawowych, a za sobą przez cały czas słyszała czyjeś kroki. Bała się jednak odwrócić i sprawdzić, kto za nią idzie.
A może to chora wyobraźnia, mania prześladowcza wywołana długimi latami ukrywania się?
Wieczorem poszła do Ellinor, żeby omówić wspólne plany urlopowe. Postanowiły razem pojechać na Islandię i Gerd ogromnie się na to cieszyła.