Wracała na górę w doskonałym humorze, myśląc jedynie o tym, co z sobą zabrać w podróż.
Nagle naszło ją nieprzyjemne uczucie, że jest obserwowana. Czy to jakiś cień, czy naprawdę dostrzegła jakiś ruch?
Zamarła na kilka sekund, po czym nie namyślając się wiele, zbiegła po schodach w dół i poprosiła Ellinor, by pozwoliła jej u siebie przenocować.
Arve wspaniałomyślnie zadeklarował się, że będzie popołudniami sprawdzał dokładnie cały dom, więc następnego wieczoru Gerd stała w oknie o wiele spokojniejsza. Co prawda była sama w budynku, bo Ellinor wyszła do znajomych, a Arve pobiegł na zebranie, ale nie bała się. Wiedziała, że wcześniej Arve sprawdził wszystkie kąty, każdy zakamarek, a wychodząc zamknął za sobą drzwi na klucz.
Gerd zdziwiła się. Co to tak świeci tam daleko? Dziwne, przecież to odludzie. Ciągnące się kilometrami torfowiska, poprzecinane gdzieniegdzie zagajnikami. Nic poza tym… Wśród drzew migotało jednak jakieś światełko, słabe, przyjazne, jakby światło w oknie. Czy możliwe, by tam na bagnach stał jakiś dom?
Uświadomiła sobie, że w całym miasteczku nikt prócz niej nie widzi tego światełka w mroku, gdyż z innych domów nie rozciągała się tak rozległa panorama. Poczuła nić wspólnoty i cieplej jej się zrobiło na sercu.
Nagle zadzwonił telefon.
– Gerd Hansen? – usłyszała w słuchawce przyjazny głos. – Słyszysz mnie? To, co ci powiem, jest naprawdę ważne. Opuść natychmiast dom! Biegnij czym prędzej gdzieś między ludzi: do kawiarni, cukierni, gdziekolwiek. Przez kilka godzin nie wracaj do swojego mieszkania!
– Ale… dlaczego?
– Ktoś chce ciebie skrzywdzić, Gerd. Myślę, że dobrze wiesz, o co chodzi.
– Tak – wyjąkała. – Ale przecież dom został dokładnie sprawdzony, przeszukany i zamknięty.
– To nie człowiek ci zagraża. Wyjdź z domu, a nic ci się nie stanie! Zaufaj mi, pragnę twego dobra. Biegnij już!
– Dobrze. Ale kim jesteś?
Na moment zaległa cisza.
– Powiedzmy, że dobrze cię rozumiem.
A potem rozmówca odłożył słuchawkę.
ROZDZIAŁ II
Cichy gwar cukierni niczym ochronny mur otoczył dziewczynę. Gerd rozpaczliwie usiłowała pozbierać rozbiegane myśli. Co teraz zrobi? Czy z tego miasteczka także ma uciec, zmienić tożsamość, by znów w jakimś odległym miejscu kolejny raz zaczynać wszystko od nowa?
Poza tym pozostawał do rozwiązania najbardziej palący problem: gdzie spędzić dzisiejszą noc? Kanapa w mieszkaniu Ellinor była rozwiązaniem doraźnym.
Przyjaciółka i tak się często dziwiła.
„Dlaczego tak bardzo obawiasz się poznać bliżej jakiegoś mężczyznę?” zapytała kiedyś. „Odnoszę wrażenie, że nie masz odwagi się zakochać. Wydajesz się taka samotna”. „Miłość to luksus, na który nie mogę sobie pozwolić”, odpowiedziała jej wówczas ze śmiechem. „Nie, nie, to nie dla mnie”.
W tym zimnym, bezdusznym świecie znalazł się jednak ktoś, kto pragnął jej dobra, kto ją rozumiał… Dziewczynie zrobiło się cieplej na sercu, gdy przypomniała sobie głos w słuchawce. Kim był człowiek, który do niej zadzwonił?
Siedziała przez pół godziny, targana niepokojem, gdy nagle okolicą wstrząsnął huk. Wszyscy zamarli na moment, ale już po chwili w cukierni znów słychać było śmiechy i zwykły gwar. Gerd wybiegła na dwór. Tylko ona wiedziała, co się stało.
Ze starego budynku szkoły buchały kłęby dymu. Gerd poczekała, aż wóz straży pożarnej wjedzie na podwórko, a potem podeszła bliżej. Spotkała wybiegającego z korytarza strażaka.
– Ktoś podłożył petardę na schodach w piwnicy – zawołał, krztusząc się i kaszląc. – Głupi kawał!
To ostrzeżenie, pomyślała Gerd. Chcą mnie nastraszyć.
Komendant straży podszedł do niej i zapytał:
– Czy ktoś był w domu?
– Nie, dwoje pozostałych lokatorów ma wrócić późnym wieczorem.
– Szkody nie są duże, zaledwie kilka połamanych desek, ale radziłbym pani przenocować w hotelu, bo w całym domu jest pełno dymu. Będziemy tu czuwać do jutra.
Pokiwała głową na znak zgody i weszła pośpiesznie na górę, by ze swego mieszkania zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Zapakowała szybko przybory toaletowe i piżamę i otworzyła okno, by wpuścić trochę świeżego powietrza, bo dym drapał ją w gardle. Letni wieczór pachniał deszczem, a torfowisko odcinało się szaro na tle nieba.
Mała chata stojąca samotnie w oddali pobudziła wyobraźnię dziewczyny. Pomyślała sobie, że mieszka tam para staruszków, szczęśliwych, że mają siebie. A ona? Czy miała kogoś bliskiego? Jedyną przyjaciółką była Ellinor, która jednak nie wiedziała o Gerd prawie nic. We wspomnieniach zaś pojawiał się bohater z dziecięcych lat, którego nigdy już nie zobaczy.
A poza tym tylko lęk, na nowo rozbudzony przez Gorgone.
Światełko w oddali wydało się Gerd takie przyjazne. Nagle przyszedł jej do głowy szalony pomysł. Podeszła do kontaktu, zapaliła i zgasiła trzy razy lampę u sufitu. Potem wróciła do okna.
Z daleka dostrzegła trzy krótkie błyski. To niesamowite! Ktoś odpowiedział na jej sygnał!
Może jakiś mały chłopiec, który leży już w łóżku i boi się ciemności? Ciekawe, czy mignie raz jeszcze? Nie, powinna już przecież pójść do hotelu. A może… może raczej udać się na policję i opowiedzieć o wszystkim, co przydarzyło jej się w ostatnich dniach?
O, nie! Zbyt dobrze pamiętała swój ostatni kontakt z policją, a konkretnie z młodym inspektorem Johannesem Hallarem. Jeszcze nikt nigdy tak jej nie upokorzył! Jego nieprzyjemne słowa na trwałe wryły jej się w pamięć: „I co zamierzałaś osiągnąć?” pytał ją lodowatym tonem. „Chodziło ci o darmową reklamę?”
Jak odeprzeć taki zarzut, jak się bronić?
Nagle rozległ się dzwonek telefonu. W słuchawce, mimo późnej pory, Gerd usłyszała głos Goggo, na dźwięk którego zesztywniała z niechęci.
– Wróciłaś wreszcie do domu – stwierdziła z przekąsem dziennikarka. Między wierszami zawisło pytanie: „Gdzie byłaś tak długo? U Arva na dole?”
Gerd najchętniej od razu odłożyłaby słuchawkę. Zraziła się do Goggo po publikacji artykułu, który rozdrapał nigdy nie zaleczone rany.
„Co artystka zobaczyła w piwnicy?”
Piwnica. Kilka krótkich sekund, podczas których jej życie rozpadło się na drobne kawałeczki.
Dobitny głos Goggo przerwał jej rozmyślania.
– W hotelu zatrzymał się twój stary znajomy, który koniecznie chce się z tobą spotkać. Nazywa się Olaf Brink.
– Słucham?
– Zaskoczyłam cię, co? – roześmiała się perliście Goggo. – Ależ on przystojny! Co prawda twierdzi, że nie pamięta żadnej Gerd Hansen.
No tak, nic dziwnego. Kolana się pod nią ugięły. Olaf, tutaj! Poczuła, jak rozpala się w niej iskierka nadziei.
Goggo nie przestawała trajkotać:
– Ale za to zapamiętał doskonale smarkulę, która podarowała mu utkany przez siebie gobelin. Dał go od razu dziewczynie, w której się wówczas kochał.
Gerd mimowolnie skuliła się w sobie, Goggo zaś ciągnęła dalej:
– Ale wiesz, on twierdzi, że ta mała, która obdarowała go makatką, nazywała się zupełnie inaczej. Powiedzieć mu, że przyjdziesz? On czeka w pokoju sto dwadzieścia dwa.
Bardzo ją zabolały te słowa. Przez ostatnie lata wspomnienie Olafa stanowiło jedyne światełko w mroku. Świadomość, że żyje sobie gdzieś, nawet jeśli daleko, dodawała jej pewności, że istnieją jeszcze na świecie pozytywne, dobre siły.
A teraz i to światełko zgasło.
Czego właściwie się spodziewała? Chyba zbyt wiele oczekiwała od Olafa.
– Przyjdę – rzekła zmęczonym głosem. – Albo przyjadę na rowerze, będzie szybciej.