Obraz przyjaciela zamazał się, gdy tak wpatrywała się w jego twarz, roniąc łzy wzruszenia.
Olaf wyciągnął ku niej ramiona.
– Chyba nic się nie stanie, jeśli na chwilę usiądziesz! – powiedział miękko. – Tylko ostrożnie. I nie płacz, bo to może ci zaszkodzić!
Przyciągnął ją ku sobie. Gerd oparła mu policzek na ramieniu i przymknęła oczy. Bezwiednie zarejestrowała, że ma na sobie suchą koszulę, a jej przemoknięte ubrania suszą się nad piecem.
– Na szczęście w porę odkryłam, że to oszust, i uciekłam – szepnęła niewyraźnie. – Kiedy położył dłonie na moich ramionach, dostrzegłam pod mankietem koszuli tatuaż. Byłam pewna, że nigdy w życiu nie dałbyś się wytatuować.
– Oczywiście, broń Boże – wstrząsnął się z niesmakiem. – Teraz jesteś bezpieczna, Ellen. Ten facet, który cię gonił, na mój widok uciekł w stronę miasta. Zresztą to nie jest ten, który cię prześladował, to jego kumpel.
Nagle rozległ się dziwny dźwięk: stłumiony i chrapliwy sygnał telefonu.
– Założyliśmy podsłuch w pokoju hotelowym – wyjaśnił Olaf, wstając.
Gerd dziwiła się coraz bardziej.
– My? To znaczy kto?
– No i co? Jak poszło? – usłyszeli głos w aparacie.
– W porządku – odpowiedział ktoś zdyszany. – Napędziłem jej takiego strachu, że zwaliła się w dół z urwiska. Niestety, musiałem się szybko stamtąd zwijać, bo nadbiegł jakiś szalony sportowiec w dresach. Mam nadzieję, że się solidnie potłukła.
– Ten facet w dresach zdążył ci się przyjrzeć?
– Coś ty, zwariowałeś? A co u ciebie, pozbyłeś się tej drugiej?
– Panny Goggo? O tak, dostała, czego chciała.
Rozmowa zakończyła się po chwili całkiem zwyczajnie.
– Podsłuchujesz ludzi? – zapytała Gerd zaszokowana. – I śledzisz?
– Taki dostaliśmy rozkaz od naszych zwierzchników. W niektórych przypadkach zezwala się na tego typu działania. Niestety, mieszkamy dość daleko od miasteczka. Nie udało nam się wynająć nic innego prócz tego domku myśliwskiego. Właśnie dzięki podsłuchowi dowiedzieliśmy się o grożącym ci niebezpieczeństwie. Facet z hotelu zawiadomił swego kompana, że wracasz rowerem do domu. Kazał zastawić na ciebie pułapkę w zaułku na ulicy Fabrycznej. Mój szef pobiegł natychmiast, by mu przeszkodzić. To on… właśnie wraca.
Rozległ się trzask, a po chwili otworzyły się drzwi wewnętrzne i do pomieszczenia wszedł jakiś mężczyzna ubrany w czarną przeciwdeszczową pelerynę. Rozebrał się bez słowa.
Wpatrując się w przybysza, Gerd po raz kolejny zastygła w niemym przerażeniu. Czarne sztywne włosy, silne dłonie i młoda, lecz surowa twarz. Zielone oczy spoglądały lodowato, pozbawione uczuć, aż dziewczynie dreszcz przebiegł po plecach.
Inspektor Hallar we własnej osobie, jej śmiertelny wróg!
– Ach, więc jest tutaj – stwierdził chłodno.
– Czy mogłabym się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? – wyjąkała. Obecność Hallara działała na nią tak jak kiedyś paraliżująco.
– Oczywiście – odpowiedział przyjaźnie Olaf. – Ale najpierw chciałbym usłyszeć historię Ellen Ingesvik. Wprawdzie wiem sporo na ten temat, ale nigdy nie słyszałem twojej wersji przebiegu wydarzeń, Ellen. Proszę, opowiedz teraz, jeśli oczywiście czujesz się na siłach.
Skinęła głową.
– Wychodzę – burknął inspektor.
– Jak to, nie chcesz usłyszeć, co Ellen ma do opowiedzenia, Johannes?
– Dziękuję bardzo, słyszałem już te brednie, zapewne teraz jeszcze bardziej chwytają za serce – mruknął cierpko i ruszył do drzwi.
W tej samej chwili Gerd miała okazję się przekonać, że Olaf Brink wciąż utrzymuje swój niezwykły autorytet.
– Nie, Johannes, powinieneś zostać – powiedział krótko i to wystarczyło.
Hallar cofnął się, nie kryjąc irytacji, i przysiadł na sofie w kącie.
Ellen westchnęła, ciężko przygnębiona pogardą policjanta.
– Od czego mam zacząć? Od momentu kiedy wyjechałeś z naszej wsi? Miałam wówczas piętnaście lat.
Olaf pokiwał głową.
– Słyszałem twoją rozmowę telefoniczną z tą dziennikarką, bo dzwoniła z hotelu. Okropna baba! Uwierz mi, Ellen, twoja makatka wisi ciągle u mnie w domu nad łóżkiem. Ktoś mi kiedyś powiedział, że warta jest majątek, ale ja za nic w świecie bym jej nie sprzedał.
Uśmiechnęła się uszczęśliwiona i oblała rumieńcem, a potem wyjąkała:
– Nie przywiązuj zbytniej wagi do tego, co powiedziała Goggo, że byłam w tobie zakochana i że tygodniami wylewałam łzy po twym wyjeździe…
Olaf uśmiechnął się ze zrozumieniem.
– Tego nie słyszałem, Ellen. Ja słyszę tylko rozmowy prowadzone z aparatu telefonicznego w hotelu. A poza tym nie biorę wszystkiego tak poważnie. Przecież miałaś wtedy zaledwie piętnaście lat.
Szkoda, pomyślała dziewczyna, ale nie wyraziła na głos swoich myśli.
– W Siljar bez ciebie zrobiło się pusto – zaczęła cicho. – Tak pusto, że popełniłam głupstwo.
– A bo to jedno – wtrącił kwaśno policjant ze swego kącika.
– Jakie? – zapytał Olaf, jakby nie zauważając słów przełożonego.
– Do naszej osady przyjechał młody człowiek, który wydał mi się bardzo do ciebie podobny. Ta sama mimika, identyczne włosy w kolorze dojrzałego zboża i to samo otwarte spojrzenie. Wmówiłam sobie, że jestem w nim zakochana. Tymczasem stanowił namiastkę, substytut twojej osoby. Tyle że ja wówczas tego nie rozumiałam.
– Kiedy to było?
– Cztery lata temu. Byłam już więc dorosła i powinnam wiedzieć, co robię. Tym bardziej że miał za sobą nie najlepszą przeszłość.
– Jak to?
– Było mi go żal, zresztą cala osada nie mówiła o nim inaczej, jak „biedny chłopak”, wszyscy mu współczuli. Pochodził z marginesu, właściwie nie miał domu. Odsyłano go najpierw z jednego domu dziecka do drugiego, potem wszedł w kolizję z prawem i trafił do poprawczaka. Później wiele razy próbował stanąć na nogi, ale bez większego powodzenia. Ciągle napotykał przeszkody, ciągle ktoś mu rzucał kłody pod nogi. W każdym razie taką wyciskającą łzy z oczu historię opowiadał wszystkim, którzy chcieli go słuchać. Ja zresztą także słuchałam wstrząśnięta do głębi. Miał w sobie tyle wzruszającego uroku.
Olaf pokiwał głową.
– Człowiek powinien zachować czujność, gdy ktoś narzeka, że wszyscy rzucają mu kłody pod nogi – mruknął. – Bo to oznacza, że coś z nim jest nie tak.
– Teraz już to wiem, ale musiałam doświadczyć tego na własnej skórze. No tak, było mi żal Arilda, który uważał, że należy mu się coś od społeczeństwa. „Gdybym miał takie szanse jak wy, zobaczylibyście”, powtarzał z pretensją ludziom, którzy odnieśli sukces.
– A ty już wtedy byłaś sławna. Nieźle zarabiałaś, prawda? Zresztą twoja mama była bardzo zamożna.
– W każdym razie wróżono mi karierę. Moja przyszłość zapowiadała się obiecująco. Niczego nie podejrzewałam, kiedy mi się oświadczał. Byłam taka szczęśliwa.
– Łowca fortuny i posagu, znam ten typ.
Ellen czuła się upokorzona, opowiadając o swych osobistych sprawach. Najgorsza była świadomość, że w kącie siedzi Johannes Hallar, ponury i nieporuszony niczym posąg.
Wzięła się jednak w garść i ciągnęła dalej:
– Ślub był olśniewający! Duma osady wychodziła za mąż za wychowanka domu dziecka. Kościół wypełniły tłumnie podstarzałe dewotki z chusteczkami. Łzy płynęły strumieniami. Wzrok wszystkich skierowany był na niego, tak się wspaniale prezentował, był taki ujmujący! Potrafił przekonać do siebie każdą niewiastę, wzbudzając w niej instynkt macierzyński. Żeby wzmocnić efekt, utykał lekko na jedną nogę. To był blef, jak odkryłam później, ale wywoływał oczekiwane wrażenie. Och, nikt nie wyglądał równie czarująco. Taki bezradny, smutny i cierpiący!