— Krótko — odparłem, zastanawiając się, czy następnie zapyta o skalpowanie, ale ona nie o tym myślała.
— Czy będąc na Zachodzie, miał pan okazję uczestniczyć w jednym z seansów baronessy Eusapii w San Francisco? — zapytała.
— Niestety nie — odparłem.
— Szkoda — uznała i widocznie doszła do wniosku, że straciłem wszystkie największe turystyczne atrakcje. — Eusapia słynie ze swoich aportów.
— Aporty? — powtórzył Terence.
— Przenoszenie przedmiotów w powietrzu z odległych miejsc — wyjaśniła.
No właśnie, pomyślałem. Już wiem, co się stało ze strusią nogą Biskupa. Została aportowana na seans spirytystyczny w San Francisco.
— …kwiaty i fotografie — mówiła pani Mering — a raz aportowała jaskółcze gniazdo aż z Chin! Z jaskółką w środku!
— Skąd wiadomo, że to była chińska jaskółka? — zapytał Terence powątpiewaniem. — Przecież nie świergotała po chińsku, prawda? Skąd wiadomo, że to nie była kalifornijska jaskółka?
— Czy to prawda, że służba w Ameryce nie zna swojego miejsca — odezwała się Tossie, spoglądając na Baine’a — i że państwo pozwalają im wypowiadać opinie o sztuce i wykształceniu, jak równym sobie?
Wyglądało na to, że wszechświat rozpadnie się tutaj, w tym przedziale.
— Ee… yhym… — wyjąkałem.
— Czy widziałaś ducha, ciociu Malwinio — wtrąciła Verity, żeby zmienić temat — kiedy doznałaś przeczucia?
— Nie, ja… — pani Mering znowu miała to nieobecne spojrzenie skierowane do wewnątrz. — Baine, ile jeszcze przystanków ma ten okropny pociąg?
— Osiem, jaśnie pani — odpowiedział Baine.
— Zamarzniemy na śmierć, zanim dojedziemy do domu. Idźcie powiedzieć konduktorowi, żeby przyniósł piecyk. I przynieście mi pled na kolana.
I tak dalej. Baine przyniósł pled i gorącą cegłę pod stopy dla pani Mering, i proszki od bólu głowy, które pani Mering zaproponowała wszystkim, ale sama zażyła.
— Mam szczerą nadzieję, że po ślubie nie zamierza pan trzymać psów — zwróciła się do Terence’a i kazała mu przykręcić lampy, boją raziły w oczy.
Na następnej stacji wysłała Baine’a po gazetę.
— Moje przeczucie mówi, że stanie się coś strasznego. Może był napad. Albo pożar.
— Mówiłaś, że przeczucie miało coś wspólnego z wodą — wytknęła jej Tossie.
— Ogień gasi się wodą — odparła pani Mering z godnością. Wszedł Baine, znowu zdyszany, jakby zdążył w ostatniej chwili.
— Pani gazeta, jaśnie pani.
— Nie chciałam „Oxford Chronicie”, tylko „Timesa”. — Pani Mering odepchnęła gazetę.
— Gazeciarz nie miał „Timesa” — wyjaśnił Baine. — Spróbuję zdobyć egzemplarz w palarni.
Pani Mering osunęła się na oparcie ławki. Terence podniósł porzuconą „Oxford Chronicie” i zaczął czytać. Tossie znowu wyglądała przez okno bez żadnego zainteresowania.
— Tutaj jest duszno — oznajmiła pani Mering. — Verity, przynieś mój wachlarz.
— Tak, ciociu Malwinio — powiedziała Verity i wymknęła się z wdzięcznością.
— Dlaczego oni muszą tak przegrzewać te wagony? — zapytała pani Mering, wachlując się chusteczką. — Doprawdy to skandal, że musimy podróżować w takich barbarzyńskich warunkach. — Spojrzała na gazetę Terence’a. — Po prostu nie rozumiem…
Urwała, wpatrując się nieprzytomnie w Terence’a.
Tossie podniosła wzrok.
— O co chodzi, mama?
Pani Mering wstała i chwiejnie zrobiła krok w stronę drzwi.
— Tego wieczoru na seansie… — powiedziała i padła zemdlona.
— Mama! — pisnęła Tossie, zrywając się z miejsca. Terence wyjrzał zza gazety i upuścił szeleszczące płachty.
Pani Mering leżała ukośnie pod drzwiami, z rozrzuconymi ramionami, z głową opartą na pluszowym siedzeniu ławki. Terence i ja dźwignęliśmy ją i umieściliśmy mniej więcej na ławce, podczas gdy Tossie trzepotała wokół nas.
— O, mama! — zawołała, pochylając się nad bezwładną postacią pani Mering. — Obudź się!
Zdjęła matce kapelusz, co nie wydawało się szczególnie potrzebne, i zaczęła ją klepać po policzkach.
— O, zbudź się, mama! Nie było odpowiedzi.
— Przemów do mnie, mama! — prosiła Tossie, delikatnie poklepując matczyny policzek. Terence podniósł upuszczoną gazetę i zaczął wachlować przyszłą teściową.
Wciąż żadnej reakcji.
— Lepiej sprowadź Baine’a — poradziłem Terence’owi.
— Tak, Baine — poparła mnie Tossie. — On będzie wiedział, co robić.
— Racja — przyznał Terence, podał Tossie gazetę i pobiegł korytarzem.
— Mama! — jęknęła Tossie, podejmując wachlowanie przerwane przez Terence’a. — Przemów do mnie!
Powieki pani Mering zatrzepotały.
— Gdzie jestem? — zapytała słabym głosem.
— Pomiędzy Górnym Elmscott a Oldham Junction — poinformowała ją Tossie.
— W pociągu z Coventry — przetłumaczyłem. — Jak się pani czuje?
— O mama, tak nas przestraszyłaś! — powiedziała Tossie. — Co się stało?
— Stało? — powtórzyła pani Mering i usiadła. Pomacała się po głowie. — Gdzie mój kapelusz?
— Tutaj, mama. — Tossie podała mi gazetę i podniosła kapelusz — Zemdlałaś. Miałaś następne przeczucie?
— Przeczucie? — rzuciła z roztargnieniem pani Mering, przypinając szpilką kapelusz. — Ja nie…
— Spojrzałaś na Terence’a i przestałaś mówić, jakbyś zobaczyła ducha, a potem upadłaś na podłogę nieprzytomna. Czy widziałaś lady Godivę?
— Lady Godivę? — prychnęła pani Mering, wyraźnie dochodząc do siebie. — Na litość, co lady Godiva… — urwała.
— Mama? — spytała zaniepokojona Tossie.
— Pamiętam — powiedziała pani Mering. — Zapytaliśmy duchy o Księżniczkę Ardżumand i drzwi się otworzyły… — jej głos wznosił się coraz wyżej — …to musiało być właśnie wtedy… zapytałam, czy utonęła…
I znowu zgasła jak świeczka. Głowa jej opadła na pluszowy podłokietnik, kapelusz zsunął się na nos.
— Mama! — zapiszczała Tossie.
— Czy macie sole trzeźwiące? — zapytałem, posadziwszy prosto panią Mering.
— Jane ma — odparła Tossie. — Przyniosę je. Pobiegła korytarzem.
— Pani Mering — powiedziałem, wachlując ją jedną ręką i przytrzymując drugą. Wykazywała tendencję do osuwania się na boki. — Pani Mering!
Przyszło mi na myśl, że powinienem rozluźnić jej gorset albo przynajmniej kołnierzyk, ale postanowiłem zaczekać na Tossie. Albo na Verity. Gdzie one się podziały?
Drzwi rozwarły się z hukiem i wpadł zdyszany Terence.
— Nigdzie nie mogłem znaleźć Baine’a. „Znikł z oczu śmiertelników”. Może został aportowany. — Zerknął z zaciekawieniem na panią Mering. — Wciąż nieprzytomna?
— Znowu zemdlała — wyjaśniłem wachlując. — Nie domyślasz się z jakiego powodu?
— Nie mam pojęcia — odparł i usiadł naprzeciwko. — Czytałem gazetę, a ona nagle spojrzała na mnie jak na ducha Banka.,Jest li to sztylet, co przed sobą widzę, z zwróconą ku mej dłoni rękojeścią?” Tylko że trzymałem „Oxford Chronicie”, a ona padła jak ścięta. Myślisz, że chodziło o mój dobór lektury?
Pokręciłem głową.
— Mówiła coś o Księżniczce Ardżumand i o duchach.
Weszła Verity niosąc wachlarz.
— Co… — zaczęła ze zdumieniem.