Rozległo się pukanie do frontowych drzwi. Verity poderwała się z fotela i upuściła haft, ale to był tylko Terence, wracający po wysłaniu telegramu.
— Pomyślałem, że najlepiej zaczekać na odpowiedź od pańskiej siostry — powiedział, podając Baine’owi mokry płaszcz i parasol. Wręczył profesorowi dwie żółte koperty.
Profesor wygrzebał z kieszeni pince-nez, rozdarł telegramy i przystąpił do ich odczytywania na głos.
— „Wujku. Ucieszyła mnie wiadomość od ciebie. Wiedziałam, że jesteś cały i zdrowy. Całuję. Bratanica”.
— Kochana Maudie — powiedział. — Wiedziałem, że nie straci głowy. To dowodzi, jak inteligentnym stworzeniem może być kobieta, jeśli jest odpowiednio wykształcona.
— Wykształcona? — wtrąciła Tossie. — Czy ona jest estetycznie wykształcona?
Profesor Peddick kiwnął głową.
— Retoryka, sztuki piękne, filologia klasyczna, matematyka. — Rozdarł drugą kopertę. — Żadnej niemądrej muzyki czy haftowania.
Odczytał głośno drugi telegram.
— „Horacy. Jak mogłeś? Nabożeństwo zamówione. Kwiaty i grabarze opłaceni. Przyjedź pociągiem o dziewiątej trzydzieści dwie. Profesor Overforce zamierza wygłosić mowę pogrzebową”. Profesor Overforce! — Wstał. — Muszę natychmiast wracać do Oksfordu. Kiedy jest następny pociąg?
— Dzisiaj już nie ma pociągów do Oksfordu — odpowiedział Baine, chodzący rozkład jazdy. — Pierwszy pociąg odchodzi jutro o siódmej czternaście z Henley.
— Muszę nim jechać — oświadczył profesor Peddick. — Spakujcie natychmiast moje bagaże. Profesor Overforce! On nie zamierza wygłosić mowy pogrzebowej. On chce zdyskredytować moją teorię historii i rozpropagować własną. Poluje na fotel Havilanda. Naturalne siły! Populacja! Morderca!
— Morderca? — pisnęła pani Mering i już myślałem, że znowu zacznie od początku całą kołomyję z żywym-martwym, ale profesor nie pozwolił jej nawet zażądać soli trzeźwiących.
— Chociaż morderstwo wcale się nie liczy w jego teorii historii — ciągnął, gniotąc telegram. — Morderstwo Marata, dwóch książątek w Tower, morderstwo Darnleya, żadne z nich nie miało wpływu na bieg historii, według Overforce’a. Indywidualne działanie nie wpływa na bieg historii. Honor nie ma znaczenia w teorii Overforce’a, ani zazdrość, ani głupota, ani szczęście. Te rzeczy nie kształtują biegu wydarzeń. Ani sir Tomasz Morus, ani Ryszard Lwie Serce, ani Marcin Luter. — I tak dalej.
Pani Mering raz czy dwa próbowała mu przerwać, a potem opadła bezsilnie na kanapę. Pułkownik Mering sięgnął po gazetę (nie „Oxford Chronicie”). Tossie, wsparłszy brodę na ręku, bawiła się bezmyślnie wielką wycieraczką do piór w kształcie goździka. Terence wyciągnął nogi do ognia. Księżniczka Ardżumand zwinęła się w kłębek na moich kolanach i zasnęła.
Deszcz bębnił o szyby, ogień trzaskał, Cyryl chrapał. Verity z determinacją dziobała igłą swój haft i ciągle zerkała na pozłacany zegar z brązu na kominku, który chyba stanął.
— W bitwie pod Hastings — mówił profesor Peddick — król Harold zginął trafiony strzałą w oko. Celny strzał, który przesądził o wyniku bitwy. Jak to pasuje do teorii Overforce’a?
Kołatka na frontowych drzwiach zastukała głośno i Verity ukłuła się w palec. Terence usiadł prosto i zamrugał. Baine, który dokłada do kominka, wstał i poszedł otworzyć.
— Kto to może być o tej godzinie? — zastanawiała się pani Mering.
Proszę, pomyślałem, niech to będzie pan C.
— Siły natury! Populacje! — pienił się profesor Peddick. — Jak do tej teorii pasuje oblężenie Chartumu?
Usłyszałem stłumione głosy w westybulu, Baine’a i drugiego mężczyzny Spojrzałem na Verity, która ssała ukłuty palec, po czym znowu wbiłem wzrok w drzwi salonu.
W drzwiach pojawił się Baine.
— Wielebny pan Arbitage — oznajmił i wikary wszedł pospiesznie, strząsając krople deszczu z kapelusza o płaskim rondzie.
— Absolutnie niewybaczalne składać wizytę tak późno, wiem — zaczął, podając kapelusz Baine’owi — ale po prostu musiałem wpaść, żeby powiedzieć państwu, jak wspaniale udał się festyn. Byłem w Lower Hedgebury na zebraniu Komitetu Dobroczynnego Slumsów i wszyscy dosłownie emocjonowali się naszym sukcesem. Sukcesem — uśmiechnął się sztucznie — który moim zdaniem całkowicie zawdzięczamy pani pomysłowi urządzenia kiermaszu staroci, pani Mering. Wielebny Chichester chce taki zorganizować na swojej letniej wencie na Misję dla Upadłych Dziewcząt.
— Wielebny Chichester? — zapytałem, wychylając się do przodu.
— Tak — przyświadczył z zapałem wikary. — Pyta, czy pani zechce służyć mu radą w tym przedsięwzięciu, pani Mering. Oczywiście również panna Mering i panna Brown.
— Wielebny Chichester — powtórzyłem. — Zdaje mi się, że o nim słyszałem. Młody, nieżonaty, ciemny wąs?
— Wielebny Chichester? — zdziwił się wielebny Arbitage. — Wielkie nieba, skądże. Dziewięćdziesiątka jak obszył. Niestety dotknięty paraliżem, ale wciąż działa w dobrej sprawie. I bardzo interesuje się życiem pozagrobowym.
— Nic dziwnego — mruknął pułkownik Mering zza gazety. — Już jest jedną nogą na tamtym świecie.
— Każdy z nas stanie kiedyś przed Sądem Ostatecznym — oznajmił wielebny Arbitage, sznurując usta. — „Bójcie się Boga i chwałę mu dajcie, gdyż przyszła godzina sądu jego”. Apokalipsa rozdział czternasty, Wers siódmy.
Rzeczywiście wstrętny typ. Nadęty, pruderyjny, bez poczucia humoru. Idealny partner dla Tossie. A zresztą nie było innych kandydatów.
— Arbitage — powiedziałem. — To pańskie pełne nazwisko?
— Słucham?
— Tylu ludzi nosi podwójne nazwiska w naszych czasach — wyjaśniam. — Edward Burne-Jones, Elizabeth Barrett Browning, Edward Bulwer-Lytton. Myślałem, że Arbitage to skrót od Arbitage-Culpepper albo Arbitage-Chutney.
— Arbitage to moje pełne nazwisko — odparł, prostując się sztywno. — Eustace Hieronymous Arbitage.
— I pewnie żadnych przezwisk, nie dla człowieka na pańskim stanowisku — powiedziałem. — Więc w dzieciństwie? Moja siostra nazywała mnie Cherubinek, bo jako dziecko miałem loczki. Czy pan miał kędzierzawe włosy?
— Podobno — odparł wielebny Arbitage — byłem całkiem łysy aż do trzeciego roku życia.
— Ach — powiedziałem. — Więc Ciapuś? Albo Cukiereczek?
— Panie Henry — przywołała mnie do porządku pani Mering. — Pan Arbitage próbuje nam opowiedzieć o rezultatach festynu.
— Tak, właśnie — wielebny Arbitage wyjął skórzany notes z kieszeni. — Po odliczeniu wydatków wpływy wyniosły osiemnaście funtów, cztery szylingi i osiem pensów, więcej niż trzeba, żeby zamalować ścienne freski i wstawić nową kazalnicę. Może nawet wystarczy na zakupienie olejnego obrazu do kaplicy mariackiej. Najlepiej Holmana-Hunta.
— Jaki jest cel sztuki pańskim zdaniem, panie Arbitage? — zapytała nagle Tossie.
— Pouczać i wychowywać — odpowiedział natychmiast. — Wszelka sztuka powinna zawierać morał.
— Jak „Światło świata” — powiedziała.
— Istotnie — potwierdził wikary. — „Oto stoję u drzwi i kołaczę” Apokalipsa, rozdział trzeci, wers dwudziesty. — Odwrócił się do pani Mering. — Więc mogę powiedzieć wielebnemu Chichesterowi, że może liczyć na pani pomoc?