— Przepraszam, Ned. To wszystko moja wina.
— Wcale nie utknęliśmy — zaprotestowałem. — No dobrze. Zagrajmy w Harriet i lorda Petera i zbadajmy wszystkie możliwości.
— Już sprawdziłam wszystkie możliwości — odparła sztywno. — I tylko jedna pasuje: że wszystko się wali, tak jak uprzedzał T.J.
— Nonsens — oświadczyłem. — Miną lata, zanim niekongruencja zniszczy kontinuum. Widziałaś modele. Może się załamać w 1940 roku, ale nie w tydzień po niekongruencji.
Wyglądała tak, jakby chciała mi uwierzyć.
— No dobrze — rzuciłem, udając pewność siebie. — Wracaj do domu i ubierz się, zanim skompromitujesz nas oboje i będę musiał ożenić się z tobą.
Przynajmniej wywołałem uśmiech na jej twarzy.
— A potem zejdź na śniadanie, żeby pani Mering nie pomyślała, że zaginęłaś, i nie wysłała oddziału na poszukiwania. Po śniadaniu powiedz, że idziesz rysować, wróć tutaj i czekaj na mnie. Znajdę Fincha i zasięgnę jego opinii.
Kiwnęła głową.
— Pewnie to drobiazg, jakaś usterka, której Warder jeszcze nie zauważyła. Albo zamknęła wszystkie powrotne skoki, dopóki nie ściągnie Carruthersa. Cokolwiek to jest, znajdziemy przyczynę.
Ponownie kiwnęła głową, trochę pocieszona, a ja wyruszyłem do Chattisbourne’ów, żałując tylko, że nie wierzyłem w ani jedno swoje słowo i że wiktorianie mieszkali tak daleko od siebie.
Otworzyła mi pokojówka w fartuszku z falbankami i czepeczku.
— Gladys, muszę pomówić z panem Finchem, kamerdynerem — oznajmiłem, kiedy złapałem oddech. Czułem się jak ten żołnierz spod Maratonu opisywany przez profesora Peddicka, który biegł przez całą drogę do Aten i zmarł po dostarczeniu wiadomości. — Zastałem go.
— Bardzo mi przykro, sir — powiedziała pokojówka, dygając jeszcze gorzej niż Jane. — Państwa Chattisbourne nie ma w domu. Zechce pan zostawić wizytówkę?
— Nie — odparłem. — Chciałbym mówić z panem Finchem. Czy jest w domu?
Pokojówki wyraźnie nie przeszkolono na tę okoliczność.
— Może pan zostawić wizytówkę — powiedziała i wyciągnęła do mnie małą srebrną tackę ozdobioną zakrętasami.
— Dokąd pojechali państwo Chattisbourne? — nalegałem. — Czy pan Finch ich zawiózł?
Pokojówka wyglądała na kompletnie zagubioną.
— Państwa Chattisbourne nie ma w domu — powtórzyła i zamknęła mi drzwi przed nosem.
Obszedłem dom i zastukałem do kuchennych drzwi. Otworzyła mi druga pokojówka. Ta nosiła chustkę i płócienny fartuch i była uzbrojona w skrobaczkę do ziemniaków.
— Muszę pomówić z kamerdynerem, panem Finchem, Gladys — powiedziałem.
— Państwa Chattisbourne nie ma w domu — odparła i już nabrałem obawy, że okaże się równie nieprzystępna jak pierwsza, ona jednak dodała: — Pojechali do Donnington. Na wentę robótek św. Marka.
— Chciałbym pomówić z panem Finchem. Czy on im towarzyszy?
— Nie — odpowiedziała. — Jest w Little Rushlade, kupuje kapustę. Wyszedł dzisiaj rano z wielkim koszem.
— Kiedy? — zapytałem z nadzieją, że jeszcze go dogonię.
— Przed śniadaniem. Ledwie świtało. Ja tam nie wiem, co jest złego w kapuście od farmera Gamma przy drodze, ale on mówi, na stół pani Chattisbourne tylko to, co najlepsze. Ja tam mówię, każda kapusta jest taka sama. — Skrzywiła się. — Najmniej trzy godziny na piechotę.
Trzy godziny na piechotę. Nie warto było za nim gonić ani czekać, ponieważ nie wróci tak szybko.
— Jak wróci, bądź tak dobra i powiedz mu, że był pan Henry od Meringów i żeby zaraz tam przyszedł.
Kiwnęła głową.
— Chociaż pewnie on będzie całkiem zmordowany, kiedy wróci. Ja tam nie wiem, czemu poszedł akurat dzisiaj, po takiej nocy. Pani Marmolada okociła się wczoraj wieczorem i dobrze się namęczyliśmy zanim znaleźliśmy kociaki.
Zaciekawiło mnie, czy zasady zakazujące wzmianek o seksie nie dotyczą służby, czy też odkąd kociaki przyszły na świat, stały się dopuszczalnym tematem rozmowy.
— Zeszłym razem schowała je w piwnicy — ciągnęła pokojówka — a jak już otworzą oczy, nigdy nie można wszystkich znaleźć, żeby je utopić. A jeszcze przedtem wcale ich nie znaleźliśmy. Nasza Pani Marmolada to chytra kocica.
— Tak, dobrze, proszę mu przekazać moją wiadomość, jak tylko wróci — powiedziałem, nakładając kapelusz.
— A jeszcze wcześniej w pudełku z szyciem panienki Hortensji. A przedtem w szufladzie z pościelą w kredensie na górze. Ta chytra kocica wie; że chcemy jej zabrać kociaki, więc je chowa w różnych wymyślnych miejscach. Jak kotka państwa Mering okociła się zeszłej zimy, schowała kociaki w piwnicy z winami i nie mogli ich znaleźć prawie trzy tygodnie! Dopiero w Boże Narodzenie je znaleźli i dobrze się namęczyli, zanim wszystkie złapali. Jak służyłam u wdowy Wallace, kotka okociła się w piecu!
Po kilku następnych anegdotach o pomysłowych kocich matkach wreszcie się wymknąłem i popędziłem z powrotem do belwederku.
Początkowo nie zauważyłem Verity i pomyślałem, że spróbowała jeszcze raz pod moją nieobecność, tym razem z powodzeniem, ale ona siedziała pod drzewem po drugiej stronie belwederku. Miała na sobie białą suknię, w której ją zobaczyłem pierwszy raz, i wdzięcznie pochylała głowę nad szkicownikiem.
— Udało się? — zagadnąłem.
— Nie. — Wstała. — Gdzie jest Finch?
— Poszedł do sąsiedniej wioski kupować kapustę — wyjaśniłem. — Zostawiłem mu wiadomość, żeby przyszedł do Muchings End, jak tylko wróci.
— Wiadomość — powtórzyła. — Dobry pomysł. Możemy przesłać wiadomość. — Popatrzyła z namysłem na szkicownik. — Nie przeniosłeś czasem ze sobą papieru?
Pokręciłem głową.
— Wszystko, co przeniosłem, wpadło do rzeki, kiedy łódź się przewróciła. Nie, czekaj. Mam banknot. — Wyjąłem go z kieszeni. — Ale czym napiszemy wiadomość?
— Zaryzykujemy, że milimetr węgla jest nieistotny. — Podała mi swój ołówek.
— Za gruby — oceniłem. — Pójdę do domu po pióro i atrament. Kiedy następny styk?
— Teraz — odparła Verity i pokazała migotanie w powietrzu. Nie miałem czasu, żeby pobiec do domu i wrócić, i jeszcze napisać: „Nie możemy przeskoczyć” i podać nasze koordynaty.
— Musimy zaczekać do następnego razu — powiedziałem. Verity ledwie mnie słuchała. Patrzyła, jak coraz mocniej lśni światło na trawie. Weszła na środek i podała mi szkicownik z ołówkiem.
— Widzisz? — powiedziała. Światło natychmiast przygasło. — Ciągle nie chce się otworzyć.
I znikła w migotaniu kondensacji.
A więc tak. Kontinuum jeszcze się nie załamało, przynajmniej na razie, i nie utknęliśmy w przeszłości. Ach, to nawet lepiej. Naprawdę nie znosiłem kedgeree, a mecze krokietowe były śmiertelnie groźne. A jeśli sądzić po kościele św. Michała, na lato zapowiadały się niezliczone festyny i kiermasze staroci.
Spojrzałem na kieszonkowy zegarek. Wpół do X. Musiałem wrócić do domu, zanim ktoś mnie zobaczy i zapyta, dlaczego wałęsam się tutaj. Przy odrobinie szczęścia może jeszcze dostanę cynaderki na ostro albo wędzonego śledzia z półmiska pod Osaczonym Rogaczem.
Ruszyłem w stronę skalnego ogródka i prawie wpadłem na Baine’a. Stał spoglądając ponuro na Tamizę. Poszukałem wzrokiem Księżniczki Ardżumand, która na środku rzeki powinna młócić wodę białymi łapkami.
Nie zobaczyłem jej, ale Baine w każdej chwili mógł mnie zauważyć. Znowu wycofałem się w krzaki bzu, starając się nie szeleścić, i prawie nadepnąłem na Księżniczkę Ardżumand.