Выбрать главу

— Wymagany kurs dziewiętnastego wieku to trzy semestry historii politycznej, dwa…

— Finch — przerwał jej pan Dunworthy — niech pan pójdzie do kolegium Jezusa i przyniesie hipnofon i taśmy. Ned może zrobić przyspieszony kurs podprogowy, a pani tymczasem — znowu odwrócił się do serafina — może go ubrać i ustawić przeskok. Będą mu potrzebne letnie stroje, białe flanelowe spodnie, płócienna koszula, wioślarski blezer. Do bagażu należałoby…

— Bagaż! — wykrzyknęła serafinica, tocząc wokoło oczami. — Nie mam czasu, żeby zbierać bagaż! Dziewiętnaście skoków…

— Dobrze — uciął pan Dunworthy. — Sami zajmiemy się bagażem. Finch, niech pan pójdzie do Jezusa i przyniesie jakieś wiktoriańskie bagaże. Skontaktował się pan z Chiswickiem?

— Nie, proszę pana. Nie było go. Zostawiłem wiadomość. Wyszedł, po drodze zderzając się z chudym, wysokim czarnym chłopcem. Chłopiec niósł arkusz papieru i wyglądał najwyżej na osiemnaście lat, więc wziąłem go za jednego z pikietujących i wyciągnąłem rękę po ulotkę, ale on podszedł do pana Dunworthy’ego i powiedział nerwowo:

— Pan Dunworthy? Jestem TJ. Lewis. Ze Służby Czasowej. Pan szukał pana Chiswicka?

— Tak — potwierdził pan Dunworthy. — Gdzie on jest?

— W Cambridge, proszę pana — odpowiedział chłopiec.

— W Cambridge? Co on tam robi, do cholery?

— Szu-szuka posady, proszę pana — wyjąkał chłopiec. — On zło-zlożył wymówienie.

— Kiedy?

— Właśnie teraz. Powiedział, że nie wytrzyma pracy u lady Schrapnell ani chwili dłużej.

— No cóż. — Pan Dunworthy zdjął okulary i zerknął przez szkła. — No cóż. Więc dobrze. Pan Lewis, tak?

— T.J., proszę pana.

— T.J., zechcesz przekazać zastępcy kierownika… jak on się nazywa? Ranniford… że muszę z nim porozmawiać. To pilne.

TJ. zrobił nieszczęśliwą minę.

— Nie mów mi, że on też złożył wymówienie.

— Nie, proszę pana. On jest w 1655 i ogląda dachówki.

— Oczywiście — mruknął pan Dunworthy z niesmakiem. — No więc zawiadom tego, kto tam jest szefem.

TJ. zrobił jeszcze bardziej nieszczęśliwą minę.

— Ee, to chyba ja, proszę pana.

— Ty? — zdziwił się pan Dunworthy. — Ale ty jesteś dopiero studentem. Nie wmawiaj mi, że zostałeś sam jeden.

— Tak, proszę pana — odparł TJ. — Lady Schrapnell przyszła i zabrała wszystkich innych. Mnie też chciała zabrać, ale pierwsze dwie trzecie dwudziestego wieku i cały dziewiętnasty mają dziesiątkę dla czarnych i dlatego są zabronione.

— Dziwne, że to ją powstrzymało — burknął pan Dunworthy.

— Wcale nie powstrzymało — zaprzeczył TJ. — Chciała mnie przebrać za Maura i wysłać do 1935 roku, żebym sprawdził konstrukcję wieży. Twierdziła, że wezmą mnie za jeńca przywiezionego z krucjaty.

— Krucjaty zakończyły się w 1272 — zauważył pan Dunworthy.

— Wiem, proszę pana. Powiedziałem jej o tym i przypomniałem, że cała przeszłość ma dziesiątkę dla czarnych. — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Chyba pierwszy raz pomogła mi moja czarna skóra.

— No tak, dobrze, zobaczymy — zamyślił się pan Dunworthy. — Słyszałeś kiedyś o chorążym Johnie Kleppermanie?

— Nie, proszę pana.

— Druga wojna światowa. Bitwa o Midway. Wszyscy oficerowie na jego statku zginęli i musiał przejąć dowodzenie jako kapitan. To właśnie robią wojny i katastrofy, stawiają u steru ludzi, którzy nigdy niczym nie sterowali. Na przykład Służbą Czasową. Innymi słowy, to jest twoja wielka szansa, Lewis. Zakładam, że robisz dyplom z fizyki temporalnej?

— Nie, proszę pana. Z informatyki, proszę pana. Pan Dunworthy westchnął.

— Nie szkodzi. Chorąży Klepperman też nigdy nie odpalał torpedy. Zatopił dwa niszczyciele i krążownik. Twoje pierwsze zadanie to powiedzieć mi, co by się stało, gdybyśmy mieli parachronistyczną niekongruencję, w jaki sposób by się objawiała. I nie mów mi, że to nie może się zdarzyć.

— Para-chronistyczna nie-kon-gru-encja — przesylabizował TJ, zapisując te słowa na pierwszej kartce swojego pliku papierów. — Na kiedy pan tego potrzebuje?

— Na wczoraj — odparł pan Dunworthy, podając mu bibliografię z Biblioteki Bodleiańskiej.

TJ. zrobił zakłopotaną minę.

— Chce pan, żebym cofnął się w czasie i…

— Nie będę ustawiać następnego przeskoku — wtrąciła panna Warder.

Pan Dunworthy ze znużeniem potrząsnął głową.

— To znaczy, że potrzebuję tej informacji jak najszybciej — wyjaśnił chłopcu.

— Och — połapał się TJ. — Tak, proszę pana. Natychmiast. Ruszył do drzwi. W połowie drogi zatrzymał się i zapytał:

— Co się stało z chorążym Kleppermanem?

— Poległ w boju.

TJ. kiwnął głową.

— Tak myślałem.

Wyszedł, a zamiast niego zjawił się Finch, niosąc hipnofon.

— Niech pan zadzwoni do Ernesta Hasselmeyera w Berlinie i zapyta go, czy wie coś o parachronistycznych niekongruencjach, a jeśli nie, to kto może wiedzieć — polecił mu pan Dunworthy. — A potem niech pan pójdzie do katedry.

— Do katedry? — przestraszył się Finch. — A jeśli tam jest lady Schrapnell?

— Schowa się pan w Kaplicy Sukienników — odparł pan Dunworthy. — Niech pan sprawdzi, czy tam nie ma kogoś ze Służby Czasowej, kogokolwiek. Musimy znaleźć kogoś z większym doświadczeniem niż ten student.

— Natychmiast, proszę pana — powiedział Finch i podszedł do mnie. Wetknął mi hipnofon w ucho. — Podprogowe taśmy, proszę pana.

Zacząłem podwijać rękaw do zastrzyku hipnotycznego.

— Narkotyki w pańskim stanie to chyba nie najlepszy pomysł — stwierdził Finch. — Będzie pan musiał ich wysłuchać przy normalnej szybkości.

— Finch — rzucił pan Dunworthy, podchodząc do nas. — Gdzie jest Kindle?

— Odesłał ją pan do jej pokoju, proszę pana — odparł Finch. Dotknął hipnofonu.

— Królowa Wiktoria rządziła Anglią od 1837 do 1901 roku — powiedział głos w moim uchu.

— Niech pan pójdzie i zapytają, jaki miała poślizg przy przeskoku — polecił pan Dunworthy. — Tym, gdzie…

— …przyniosła Anglii pokój i niespotykany dobrobyt.

— Tak — mówił pan Dunworthy. — I proszę sprawdzić, jak duży poślizg był przy innych…

— …zapamiętane jako stateczne, przyzwoite społeczeństwo…

— …i zadzwoni do świętego Tomasza. Niech pan im powie, żeby pod żadnym pozorem nie wypuszczali lady Schrapnell.

— Tak, proszę pana — powiedział Finch i wyszedł.

— Więc Lizzie Bittner dalej mieszka w Coventry? — zagadnął pan Dunworthy.

— Tak — potwierdziłem. — Przeprowadziła się z Salisbury po śmierci męża. — Potem, ponieważ chyba oczekiwał czegoś więcej, dodałem: — Opowiedziała mi wszystko o nowej katedrze i jak biskup Bittner próbował ją ocalić. Wznowił moralitetowe przedstawienia, żeby przyciągnąć publiczność, i wystawiał wojenne pamiątki w ruinach. Pani Bittner oprowadziła mnie po miejscu, gdzie dawniej były ruiny i nowa katedra. Wie pan, teraz tam jest centrum handlowe.

— Tak — przyznał. — Zawsze uważałem, że lepiej tam pasuje centrum handlowe niż katedra. Architektura połowy dwudziestego wieku była prawie równie okropna jak wiktoriańska. Ale to był miły gest. Bitty’emu się podobała. Początkowo sprzedano ją Kościołowi Przyszłego Życia czy tak jakoś, prawda? Pewnie pan sprawdził, czy oni tego nie mają?