— Nie możesz zerwać zaręczyn? Panna Mering na pewno nie zechce wyjść za ciebie, skoro kochasz pannę Peddick.
— Nie mam prawa nikogo kochać. Ślubowałem miłość pannie Mering, kiedy dałem jej słowo, a panna Peddick nie zechce miłości bez honoru, miłości, którą przyrzekłem już innej. Och, gdybym tylko spotkał pannę Peddick tamtego dnia w Oksfordzie, jakże inaczej…
— Panie Henry, sorr — przerwała nam Jane, nadbiegając w przekrzywionym czepku, z rozwianymi rudymi włosami. — Nie widział pan pułkownika Meringa?
O nie, pomyślałem. Pani Mering przyłapała Verity na schodach.
— Co się stało? — zapytałem.
— Muszę najpierw znaleźć pułkownika — oświadczyła, nie odpowiadając na pytanie. — Mówił, żeby mu to oddać przy śniadaniu, ale go nie ma i poczta przyszła, i w ogóle.
— Widziałem, jak pułkownik szedł nad sadzawkę — powiedziałem. — Co mu oddać? Co się stało?
— Och, sorr, lepiej niech obaj dżentelmeni wrócą do domu — jęknęła Jane. — Oni są w salonie.
— Kto? Jest tam Verity? Co się dzieje? — zawołałem, ale ona już pobiegła nad sadzawkę, trzepocząc spódnicą. — Terence — zapytałem nagląco. — Jaki dzisiaj dzień?
— Co za różnica? — odparł Terence. — „Ciągle to jutro, jutro i znów jutro/Wije się w ciasnym kółku od dnia do dnia,/A wszystkie wczora to były pochodnie,/Które głupocie naszej przyświecały”. Głupota!
— To ważne — zapewniłem, podnosząc go na nogi. — Data, człowieku!
— Poniedziałek — odpowiedział. — Osiemnasty czerwca.
O Boże, nie było nas przez trzy dni!
Ruszyłem w stronę domu z Cyrylem przy nodze.
— „Klątwa się spełnia — zacytował Terence — krzyknęła w głos Pani na Shalott”.
Usłyszałem panią Mering, zanim weszliśmy we frontowe drzwi.
— Twoje zachowanie jest doprawdy niewybaczalne, Verity. Nie spodziewałam się, że córka mojej kuzynki okaże się tak egoistyczna i bezmyślna.
Wiedziała, że zniknęliśmy na trzy dni, a biedna Verity nie wiedziała. Popędziłem korytarzem w stronę salonu, Cyryl deptał mi po piętach. Musiałem ją uprzedzić, zanim coś palnie.
— Na mnie spadł cały ciężar opieki — mówiła pani Mering. — Jestem zupełnie wyczerpana. Trzy dni i trzy noce przy chorej osobie i ani chwili odpoczynku.
Trzymałem już rękę na klamce. Zamarłem. Trzy dni i trzy noce przy chorej osobie? Więc jednak nic nie wiedziała, tylko sztorcowała Verity za brak pomocy. Ale kto zachorował? Tossie? Wyglądała blado i mizernie tamtego wieczoru po wycieczce do Coventry.
Przyłożyłem ucho do drzwi i słuchałem z nadzieją, że podsłuchiwani tym razem dostarczą więcej informacji niż zwykle.
— Mogłaś przynajmniej zaproponować, że posiedzisz z pacjentem przez chwilę — grzmiała pani Mering.
— Bardzo przepraszam, ciociu — powiedziała Verity. — Myślałam, że obawiasz się infekcji.
Dlaczego ludzie nie mogą powiedzieć wyraźnie, o czym mówią, żeby podsłuchujący przynajmniej miał jakąś szansę? Pacjent. Infekcja. Dokładniej proszę!
— I myślałam, że ona woli, żebyś opiekowała się nim razem z Tossie — ciągnęła Verity.
Nim? Czyżby zjawił się pan C. i natychmiast zachorował? I zakochał się w swojej pielęgniarce Tossie?
— Za żadne skarby nie pozwolę Tocelyn wejść do pokoju chorego — oświadczyła pani Mering. — To taka delikatna dziewczyna.
Zobaczyłem, jak na drugim końcu korytarza Terence otwiera frontowe drzwi. Musiałem wejść do salonu, bez względu na informacje. Spojrzałem na Cyryla. Pani Mering niewątpliwie zażąda wyjaśnienia, co pies robi w domu. Z drugiej strony mógł dostarczyć dywersji pożądanej w danych okolicznościach.
— Tocelyn ma zbyt delikatną konstytucję do pielęgnowania chorych — mówiła pani Mering — a widok nieszczęsnego ojca w takim stanie zbytnio nadszarpnąłby jej nerwy.
Nieszczęsny ojciec. Więc to pułkownik Mering chorował. Lecz w takim razie dlaczego poszedł nad sadzawkę? Otworzyłem drzwi.
— Myślałam, że okażesz więcej względów biednemu wujowi, Verity — ciągnęła pani Mering. — Jestem straszliwie rozczarowana twoją…
— Dzień dobry — odezwałem się.
Verity spojrzała na mnie z wdzięcznością.
— Jak się dzisiaj czuje pułkownik? — zagadnąłem. — Ufam, że lepiej. Właśnie widziałem go na dworze.
— Na dworze? — Pani Mering przycisnęła dłoń do łona. — Przecież miał nie wstawać z łóżka. Przeziębi się na śmierć. Panie St. Trewes — zwróciła się do Terence’a, który właśnie wszedł i stał obok drzwi z miną winowajcy — Czy to prawda? Czy mój mąż wyszedł na dwór? Musi pan natychmiast go przyprowadzić.
Terence posłusznie wyszedł.
— Gdzie jest Tossie? — rzuciła z rozdrażnieniem pani Mering. — Czemu jeszcze nie zeszła? Verity, powiedz Jane, żeby ją przyprowadziła.
Terence zjawił się ponownie z pułkownikiem i Jane.
— Mesiel! — wykrzyknęła pani Mering. — Jak mogłeś wyjść na dwór? Jesteś śmiertelnie chory.
— Musiałem zajrzeć do sadzawki — chrząknął pułkownik. — Sprawdzić to i owo. Nie mogę tak zostawić moich japońskich demekinów na pastwę tego kota. Zatrzymała mnie ta głupia dziewczyna… nigdy nie pamiętam jej imienia… pokojówka…
— Colleen — podpowiedziała odruchowo Verity.
— Jane — poprawiła pani Mering i spiorunowała Verity wzrokiem.
— Powiedziała, że mam natychmiast wracać — ciągnął pułkownik.
— Narobiła zamieszania. O co chodzi?
Odwrócił się do Jane, która przełknęła, wzięła głęboki, płaczliwy oddech i wyciągnęła list na srebrnej tacy.
— Hrrump, co to? — zapytał pułkownik.
— Poczta, sorr — odpowiedziała Jane.
— Dlaczego Baine tego nie przyniósł? — zapytała pani Mering. Wzięła list z tacy. — Na pewno od madame Iritosky — stwierdziła otwierając kopertę — z wyjaśnieniem, dlaczego musiała tak nagle wyjechać.
— Odwróciła się do Jane. — Powiedz, żeby pan Baine tu przyszedł. I powiedz Tossie, żeby zeszła na dół. Będzie chciała wysłuchać listu.
— Tak, psze pani — rzuciła Jane i umknęła.
— Mam nadzieję, że załączyła adres — mruknęła pani Mering, rozkładając kilka gęsto zapisanych stroniczek — żebym mogła jej napisać o naszych przejściach z duchami w Coventry. — Zmarszczyła brwi. — Ależ to nie od madame… — urwała i dalej czytała w milczeniu.
— Od kogo jest ten list, moja droga? — zapytał pułkownik.
— O — powiedziała pani Mering i zemdlała.
Tym razem to było prawdziwe omdlenie. Pani Mering uderzyła w kredens, zdekapitowała palmę w doniczce, rozbiła szklany klosz nad dekoracją z piór i wylądowała głową na aksamitnym podnóżku. Kartki listu trzepotały wokół niej.
Terence i ja skoczyliśmy na pomoc.
— Baine! — zagrzmiał pułkownik, szarpiąc za sznur dzwonka. — Baine!
Verity podłożyła pani Mering poduszkę pod głowę i zaczęła ją wachlować listem.
— Baine! — ryknął pułkownik.
Jane pojawiła się w drzwiach z przerażoną miną.
— Każ Baine’owi natychmiast przyjść — polecił jej pułkownik.
— Nie mogę, sorr — odparła, skręcając rąbek fartuszka.
— Dlaczego? — krzyknął tak głośno, aż odskoczyła.
— Wyjechał, sorr.
— Jak to wyjechał? — huknął pułkownik. — Dokąd wyjechał? Jane skręciła fartuszek w ciasny węzeł.
— List — bąknęła, wykręcając końce węzła.