Выбрать главу

— Mój perłowy ryunkin! — jęknął pułkownik, podrywając się z krzesła. — Co z nim?

— „Zjadła rybkę. Och, drogi papo, czy potrafisz przebaczyć jej w swoim sercu tak jak mnie?”

— Musimy ją wydziedziczyć — oświadczyła pani Mering.

— Koniecznie musimy — zgodził się pułkownik. — Ten ryunkin kosztował dwieście funtów!

— Colleen! — zawołała pani Mering. — To znaczy Jane! Przestań chlipać i przynieś mi pulpit do pisania. Zamierzam napisać do niej że od dzisiejszego dnia nie mamy córki.

— Tak, psze pani — chlipnęła Jane i wytarła nos w fartuszek. Spojrzałem na nią, myśląc o podwójnym imieniu Colleen/Jane i o pani Chattisbourne, która nazywała wszystkie swoje służące Gladys. Próbowałem przypomnieć sobie, co pani Mering powiedziała o Bainie. „Używałem go, kiedy pracowałem u lorda Dunsany’ego”. A co powiedziała pani Chattisbourne tamtego dnia, kiedy zbieraliśmy dary na kiermasz staroci? „Zawsze uważałam, że nie nazwisko tworzy kamerdynera, tylko szkolenie”.

Colleen/Jane wróciła z pulpitem, pociągając nosem.

— W tym domu nikt już nigdy nie wymówi imienia Tocelyn — oznajmiła pani Mering, siadając przy biurku. — Od tej chwili jej imię nigdy nie przejdzie mi przez usta. Wszystkie listy Tocelyn odeślemy nie otwarte. — Wzięła pióro i atrament.

— Jak się dowiemy, dokąd wysłać list z wiadomością o wydziedziczeniu, jeśli nie będziemy otwierać jej listów? — zapytał pułkownik Mering.

— Już za późno, prawda? — powiedziała do mnie Verity. — Nie możemy nic zrobić.

Nie słuchałem. Złożyłem stroniczki listu i spojrzałem na ostatnią kartkę.

— Od dzisiaj będę nosić żałobę — mówiła pani Mering. — Jane, idź na górę i wyprasuj moją czarną bombazynę. Mesiel, kiedy ktoś cię zapyta, musisz powiedzieć, że nasza córka umarła.

Znalazłem zakończenie listu. Tossie podpisała się: „Wasza skruszona córka Tocelyn”, a potem przekreśliła „Tocelyn” i napisała swoje nowe nazwisko.

— Posłuchaj — zwróciłem się do Verity i zacząłem czytać:

— „Proszę, powiedzcie Terence’owi, iż wiem, że nigdy mnie nie zapomni, ale niech się stara i niech nie zazdrości nam szczęścia, ponieważ Baine i ja byliśmy sobie przeznaczeni”.

— Jeśli ona naprawdę wyjechała i poślubiła tego człowieka — odezwał się Terence, któremu zaświtała nadzieja — to moje zaręczyny są zerwane.

Zignorowałem go.

— „Mój kochany William nie wierzy w Przeznaczenie — brnąłem dalej — i mówi, że jesteśmy istotami obdarzonymi Wolną Wolą, ale według niego żona ma prawo do własnych opinii, a cóż to było innego, jeśli nie Przeznaczenie? Bo gdyby Księżniczka Ardżumand nie zginęła, nigdy nie pojechalibyśmy do Coventry…”

— Przestań — jęknęła Verity — proszę.

— Musisz wysłuchać reszty — nalegałem. — „…do Coventry. I gdybym nie zobaczyła tej żelaznej figuralnej urny, nigdy nie bylibyśmy razem. Napiszę, kiedy osiedlimy się w Ameryce. Wasza skruszona córka — zakończyłem, kładąc nacisk na każde słowo — pani Williamowa Patrickowa Callahan”.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY SZÓSTY

Popatrz tylko! Nie maiłem pojęcia, że podchodzimy do tego od niewłaściwej strony.

Lord Peter Wimsey
Rozczarowanie — Jak się kończą powieści kryminalne — Pani Mering obwinia pułkownika — Co To Znaczy — Szczęśliwe zakończenie dla Cyryla — Pani Mering obwinia Verity — Propozycja seansu spirytystycznego — Pakowanie — Przeczucia — Pani Mering obwinia mnie — Finchowi nadal nie wolno powiedzieć — Czekając na pociąg — Zniknięcie strusiej nogi biskupa — Co To Znaczy

No, to nie było takie zakończenie jak w powieściach Agathy Christie, kiedy Herkules Poirot zbiera wszystkich w salonie, żeby ujawnić mordercę i olśnić wszystkich swoimi zdumiewającymi zdolnościami dedukcji.

I stanowczo nie przypominało to książki Dorothy Sayers, z bohaterem detektywem mówiącym do swojej asystentki: „Kapitalna z nas para detektywów, że tak powiem. Co ty na to, żebyśmy założyli stały zespół, hę?”, a potem oświadcza się po łacinie.

Nie byliśmy nawet drugorzędną parą detektywów. Nie rozwiązaliśmy sprawy. Sprawa rozwiązała się sama bez naszej pomocy. Gorzej, stanowiliśmy przeszkodę, którą trzeba było usunąć z drogi, zanim historia mogła skorygować swój bieg. Oto jak kończy się świat, nie z hukiem, a z mezaliansem.

Chociaż nie zabrakło również skowytu. Pani Mering wydawała go co chwilę, a ponadto jęczała, szlochała i przyciskała list do łona.

— O, moja najdroższa córko! — łkała. — Mesiel, nie stój tak. Zrób coś!

Pułkownik rozejrzał się niepewnie.

— Co mogę zrobić, moja droga? Według listu Tossie oni już odpłynęli.

— Nie wiem. Zatrzymaj ich. Anuluj małżeństwo. Wyślij telegram do Królewskiej Marynarki! — Urwała, chwyciła się za serce i wykrzyknęła: — Madame Iritosky próbowała mnie ostrzec! Powiedziała: „Strzeż się C!”

— Phi! Mnie się zdaje, że gdyby naprawdę miała kontakt z tamtym światem, wymyśliłaby lepsze ostrzeżenie — uznał pułkownik.

Ale pani Mering nie słuchała.

— Tamtego dnia w Coventry. Miałam przeczucie… och, gdybym tylko wtedy zrozumiała, co to znaczy, mogłam ją ocalić!

Upuściła trzepoczący list na podłogę. Verity schyliła się i podniosła go.

— „Napiszę, kiedy osiedlimy się w Ameryce — przeczytała cicho. — Wasza skruszona córka, pani Williamowa Patrickowa Callahan”. William Patrick Callahan. — Potrząsnęła głową. — I co ty na to? — szepnęła. — Sprawcą był kamerdyner.

Kiedy to powiedziała, doznałem przedziwnego uczucia, zupełnie jakbym przeżył proroczą wizję pani Mering albo jakby podłoga zachwiała mi się pod nogami. Nagle przypomniałem sobie tłumek protestujący przeciwko katedrze i furtkę dla pieszych w Merton.

„Sprawcą był kamerdyner”. A potem coś jeszcze. Coś ważnego. Kto tak powiedział? Verity, wyjaśniająca kryminały? „To był zawsze ktoś najmniej podejrzany”, mówiła w mojej sypialni tej pierwszej nocy. „W pierwszej setce kryminałów sprawcą był kamerdyner, a później on był najbardziej podejrzany, więc musieli się przerzucić na innych nieprawdopodobnych zbrodniarzy, no wiesz, nieszkodliwa starsza pani albo kochająca żona pastora, te rzeczy, ale czytelnicy szybko się połapali i autor musiał zrobić mordercę z detektywa albo narratora, chociaż…”

Ale nie o to chodziło. Ktoś inny powiedział: „Sprawcą był kamerdyner”. Ale kto? Nikt stąd. Tutaj jeszcze nie wymyślono kryminałów, z wyjątkiem „Księżycowego kamienia”. „Księżycowy kamień”. Tossie coś powiedziała o „Księżycowym kamieniu”, o nieświadomym popełnieniu przestępstwa. I coś jeszcze. Coś o rozpływaniu się w powietrzu.

— A sąsiedzi! — zawodziła pani Mering. — Co powie pani Chattisbourne, kiedy się dowie? A wielebny pan Arbitage?

Nastąpiła długa chwila ciszy, którą mąciły tylko szlochy pani Mering, a potem Terence odwrócił się do mnie i powiedział:

— Czy wiesz, co to znaczy?

— Och, Terence, biedny, biedny chłopcze! — zajęczała pani Mering. — Miałbyś pięć tysięcy funtów rocznie!

Zapłakana pozwoliła, żeby pułkownik wyprowadził ją z salonu. Patrzyliśmy, jak wchodzą po schodach. W połowie drogi pani Mering zachwiała się na mężowskim ramieniu.

— Będziemy musieli nająć nowego kamerdynera! — zawołała z rozpaczą. — Gdzie ja teraz znajdę nowego kamerdynera? To wyłącznie twoja wina, Mesiel. Gdybyś mi pozwolił nająć angielskich służących zamiast irlandzkich… — zapłakała rzewnie.