Выбрать главу

Pułkownik Mering podał jej chusteczkę.

— No, no, moja droga — zamruczał — nie przejmuj się tak bardzo. Jak tylko znikli nam z oczu, Terence powtórzył:

— Czy wiesz, Co To Znaczy? Nie jestem zaręczony. Jestem wolny i mogę poślubić Maud. „O, wielny dniu! Kalej! Kalu!”

Cyryl wyraźnie zrozumiał, Co To Znaczy. Usiadł prosto i zaczął merdać całym ciałem.

— Ty już wiesz, prawda, mój stary? — zagadnął go Terence. — Koniec sypiania w stajni.

I koniec dziecinnego gaworzenia, pomyślałem. Koniec kłopotów z Księżniczką Ardżumand.

— Odtąd będziesz miał jedwabne życie — ciągnął Terence. — Sypianie w domu i jazda pociągiem, i tyle kości od rzeźnika, ile zmieścisz! Maud uwielbia buldogi!

Cyryl rozdziawił mordę w szerokim, zaślinionym uśmiechu czystego szczęścia.

— Muszę natychmiast wracać do Oksfordu. Kiedy odchodzi następny pociąg? Szkoda, że Baine’a nie ma. On by wiedział.

Popędził po schodach. Na szczycie zatrzymał się i przechylił przez poręcz.

— Ona chyba mi wybaczy, jak myślisz?

— Że byłeś zaręczony z niewłaściwą dziewczyną? Drobna pomyłka — zapewniłem. — Każdemu może się zdarzyć. Popatrz na Romea. Kochał się w niejakiej Rozalinie. Julii nigdy to nie przeszkadzało.

— „Kochałżem dotąd? — zacytował Terence, wyciągając dramatycznie rękę w stronę Verity. — O, zaprzecz, mój wzroku! Boś jeszcze nie znał równego uroku!”

Znikł w korytarzu na górze.

Spojrzałem na Verity. Stała z rękami opartymi na słupku poręczy i odprowadzała Terence’a smutnym wzrokiem.

Ona jutro wróci do tysiąc dziewięćset trzydziestego któregoś roku, pomyślałem i zrozumiałem, Co To Znaczy. Wróci do depresji gospodarczej i czytania powieści kryminalnych, obetnie na pazia swoje piękne rude włosy i naciągnie jedwabne pończochy ze szwem na długie nogi, których nigdy nie widziałem. I już nigdy jej nie zobaczę.

Nie, pewnie zobaczę ją na konsekracji. Jeśli pozwolą mi przyjść. Jeśli lady Schrapnell nie przydzieli mnie na stałe do kiermaszów staroci, kiedy jej powiem, że strusiej nogi biskupa nie było w katedrze.

A jeśli zobaczę Verity na konsekracji, co właściwie mam jej powiedzieć? Terence musiał przeprosić tylko za to, iż myślał, że jest zakochany. Ja musiałem przeprosić za to, że tak bardzo namieszałem w porządku rzeczy, że trzeba było zamknąć mnie w lochu na okres naprawy. Żaden powód do dumy. Lepiej już niech mnie wsadzą za stragan z robótkami ręcznymi.

— Będę tęskniła za tym wszystkim — powiedziała Verity, wciąż patrząc na schody. — Powinnam się cieszyć, że wszystko dobrze się skończyło i kontinuum się nie załamie… — Zwróciła na mnie swoje piękne oczy najady. — Chyba niekongruencja została naprawiona, jak myślisz?

— Jest pociąg o dziewiątej czterdzieści trzy — zawołał Terence, zbiegając ze schodów z neseserem w jednej ręce i kapeluszem w drugiej. — Baine przezornie zostawił rozkład jazdy w moim pokoju. Przyjazd o jedenastej dwie. Chodź, Cyrylu, jedziemy się zaręczyć. Gdzie on się podział? Cyryl! — Znikł w salonie.

— Tak — powiedziałem do Verity. — Całkowicie naprawiona.

— Ned, załatwisz, żeby odesłali łódź Jabezowi, dobrze? — poprosił Terence, zjawiając się z Cyrylem. — I żeby odesłano resztę moich rzeczy do Oksfordu?

— Tak — obiecałem. — Jedź. Uścisnął mi dłoń.

— Żegnaj. „Ahoj, mój druhu! To rozstania czas!” Zobaczymy się w przyszłym trymestrze.

— No… nie jestem pewien — mruknąłem i zrozumiałem, jak bardzo będzie mi go brakowało. — Do widzenia, Cyrylu. — Nachyliłem się, żeby poklepać psa po łbie.

— Nonsens. Wyglądasz znacznie lepiej, odkąd jesteśmy w Muchings End. Przed trymestrem św. Michała całkiem dojdziesz do zdrowia. Byczo się zabawimy na rzece — oznajmił Terence i wybiegł, a Cyryl radośnie podreptał za nim.

— Chcę, żeby natychmiast opuścili mój dom — odezwał się znękany głos pani Mering.

Oboje podnieśliśmy wzrok na schody. Gdzieś na górze trzasnęły drzwi.

— Absolutnie wykluczone! — oświadczyła pani Mering, po czym usłyszeliśmy mamrotanie ściszonych głosów. — I powiedz im…

Więcej mamrotania.

— Masz natychmiast zejść na dół i powiedzieć im. To wszystko przez nich!

Więcej mamrotania, a potem:

— Gdyby była odpowiednią przyzwoitką, do niczego by nie do… Trzaśniecie drzwi odcięło dalsze słowa, a za chwilę pułkownik Mering zszedł po schodach z zakłopotaną miną.

— Za dużo tego wszystkiego dla mojej biednej drogiej żony — oznajmił, wpatrując się w dywan. — Nerwy. Bardzo delikatne. Potrzebuje wypoczynku i absolutnego spokoju. Najlepiej będzie, jeśli wrócisz do ciotki w Londynie, Verity, a pan do… — zabrakło mu konceptu.

— Do Oksfordu — podpowiedziałem.

— Ach tak, na studia. Bardzo mi przykro — powiedział pułkownik Mering do dywanu. — Chętnie służę powozem.

— Nie, nie trzeba — podziękowałem.

— Żaden kłopot — zapewnił. — Każę powiedzieć Baine’owi… — urwał skrępowany.

— Dopilnuję, żeby panna Brown dotarła na stację — obiecałem. Kiwnął głową.

— Muszę wracać do mojej biednej żony — mruknął i wszedł na schody.

Verity ruszyła za nim.

— Panie pułkowniku — zawołała, zatrzymując go w połowie drogi — uważam, że nie powinien pan wydziedziczyć córki.

Pułkownik miał zakłopotaną minę.

— Niestety Malwinia jest całkiem zdecydowana. Okropny wstrząs, rozumiecie. Kamerdyner i tak dalej.

— Baine… to znaczy pan Callahan nie dopuścił, żeby kotka Tossie zjadła pańskiego Czarnego Maura — przypomniałem.

Błąd.

— Ale pozwolił, żeby zjadła mojego wyłupiastookiego perłowego ryunkina — odparł gniewnie pułkownik. — Kosztował dwieście funtów.

— Ale zabrał Księżniczkę Ardżumand ze sobą i nie będzie więcej zjadała pańskich rybek — perswadowała mu Verity — i nie dopuścił, żeby madame Iritosky ukradła naszyjnik z rubinów cioci Malwinii. I on czyta Gibbona. — Oparła dłoń na słupku balustrady i spojrzała na pułkownika. — I to wasza jedyna córka.

Pułkownik Mering wzrokiem poszukał u mnie oparcia.

— Jak pan myśli, panie Henry? Czy ten kamerdyner będzie dla niej dobrym mężem?

— On ma na sercu tylko jej dobro — zapewniłem stanowczo. Pułkownik potrząsnął głową.

— Niestety moja żona postanowiła nigdy więcej nie odzywać się do córki. Powiedziała, że od tej chwili Tossie dla niej umarła.

Smutny ruszył po schodach.

— Ale ona jest spirytystką — zawołała Verity, biegnąc za pułkownikiem. — Ona może kontaktować się ze zmarłymi.

Twarz mu się rozjaśniła.

— Kapitalny pomysł! Urządzimy seans. — Radośnie poczłapał po schodach. — Uwielbia seanse. Może wystukać: „Wybaczam”. Musi się udać. Nigdy nie myślałem, że te spirytualne brednie na coś się zdadzą.

Stuknął głośno trzy razy w poręcz schodów.

— Kapitalny pomysł!

Ruszył korytarzem, potem zawrócił i położył dłoń na ramieniu Verity.

— Powinnaś się spakować i jak najszybciej pojechać na stację. Mam na sercu tylko twoje dobro. Nerwy, rozumiesz.

— Doskonale rozumiem — przyświadczyła Verity i otworzyła drzwi do swojego pokoju. — Pan Henry i ja zaraz wyjeżdżamy. — Zamknęła za sobą drzwi.

Pułkownik Mering znikł w korytarzu. Drzwi otwarły się i natychmiast zamknęły, lecz głos pani Mering zdążył wyrwać się na zewnątrz niczym wrzask Czerwonej Królowej: