— Ja go raczej nie rozwiążę — odparłem.
— Widzi pan, prawie zakończyłem swoją misję i mogę wrócić nawet jutro rano, ale pani Chattisbourne wydaje jutro herbatę, żeby zaplanować kiermasz w dniu św. Anny. To dla niej bardzo ważne, więc postanowiłem zostać i dopilnować, żeby wszystko poszło gładko. Ta jej podkuchenna Gladys ma kurzy móżdżek i…
— I boi się pan, że nie zdąży na konsekrację, jeśli pan zostanie kilka dni dłużej? — dokończyłem.
— Nie. Zapytałem pana Dunworthy’ego, a on powiedział, że nic nie szkodzi, mogą mnie ściągnąć w tym samym czasie. Nie, mój dylemat jest inny. — Wyciągnął do mnie małą kopertę ze złotymi wytłaczanymi inicjałami M.M. — To oferta zatrudnienia od pani Mering. Chce, żebym został jej kamerdynerem.
Więc dlatego Colleen/Jane miała na sobie płaszcz. Córka pani Mering uciekła z kamerdynerem i złamała jej serce, więc zbolała matka czym prędzej wysłała Colleen/Jane do Chattisbourne’ów, żeby podkupić Fincha.
— To bardzo dobra oferta, sir — oznajmił Finch. — Wiele przemawia za jej przyjęciem.
— I chce pan zostać na stałe w epoce wiktoriańskiej?
— Ależ skąd, sir! Chociaż — wyznał tęsknie — są chwile, kiedy czuję, że właśnie tutaj odnalazłem swoje prawdziwe metier. Nie, mój dylemat polega na tym, że Muchings End znacznie lepiej nadaje się dla mojej misji niż dom Chattisbourne’ów. Jeśli prawidłowo rozpoznałem oznaki, zakończę misję dzisiaj wieczorem i to nie będzie miało znaczenia, ale może się okazać, że potrzeba jeszcze kilku dni. A w takim wypadku moja misja…
— Co to za misja, panie Finch? — zapytałem zirytowany. Przybrał pełen ubolewania wyraz twarzy.
— Niestety nie wolno mi powiedzieć. Pan Lewis zobowiązał mnie do dochowania tajemnicy, a ponadto byłem świadkiem wydarzeń, o których pan nie wie, i mam dostęp do informacji, których pan nie posiada, i nie ośmielę się narażać naszych misji przez niepotrzebne gadanie. „Jest to cnota nad cnotami trzymać język za zębami”, jak pan wie.
Ponownie doznałem tego dziwnego poczucia dezorientacji, wrażenia, że wszystko przesuwa się i zmienia miejsce. Próbowałem to uchwycić tak, jak chwyciłem furtkę dla pieszych.
„Jest to cnota nad cnotami trzymać język za zębami”. Wiedziałem, kto to powiedział. Sam tak powiedziałem, mając na myśli Ultrę, Coventry i tajemnice jako punkty krytyczne. Chodziło o Ultrę i co by było, gdyby naziści odkryli, że złamaliśmy ich kod… nie, to bez sensu. Ledwie coś zaczęło się układać, kiedy znowu znikło.
— Jeśli misja zabierze kilka dni — mówił Finch — Muchings End leży znacznie bliżej plebanii i miejsca skoku. I wcale nie porzucam pani Chattisbourne na pastwę losu. Znalazłem już dla niej doskonałego kamerdynera przez agencję w Londynie. Wyślę do niego telegram o wolnej posadzie, zanim odejdę. Ale chyba nie postąpię uczciwie, jeśli przyjmę posadę u pani Mering, skoro nie zamierzam zostać. Mogę poszukać dla niej zastępcy, ale…
— Nie — przerwałem mu. — Niech pan weźmie tę posadę. I proszę nie zawiadamiać o swoim odejściu. Tylko zniknąć. Pani Mering powinna trochę pocierpieć z powodu niesolidnej służby, żeby nauczyła się doceniać swojego nowego zięcia. No i dostanie nauczkę, żeby nie podkradać służby przyjaciołom.
— Och, doskonale, sir — rozpromienił się Finch. — Dziękuję panu. Powiem jej, że przyjmę tę posadę po herbacie u pani Chattisbourne — Znowu ruszył w stronę drzwi. — I proszę się nie martwić, sir. Zawsze najciemniej jest przed świtem.
Uniósł kołatkę, a ja pospieszyłem w stronę belwederku. W ostatniej chwili przypomniałem sobie kombinezon i płaszcz burberry, więc zbiegłem do piwnicy na wino, zabrałem tłumoczek i schowałem do sakwojażu. Kombinezon miał naszywki COP, a Burberry zaczął wytwarzać płaszcze przeciwdeszczowe dopiero w 1903 roku, za piętnaście lat. Ostatnie, czego potrzebowaliśmy, to spowodowanie następnej niekongruencji.
Zamknąłem sakwojaż i znowu poszedłem na miejsce skoku. Zastanawiałem się, czy Verity tam będzie, czy może już przeskoczyła do Oksfordu, żeby uniknąć niezręcznych pożegnań.
Ale była tam, w białym kapeluszu, z torbami po obu stronach, jakby stała na peronie kolejowym. Podszedłem do niej.
— No więc — zacząłem, stawiając sakwojaż.
Spojrzała na mnie spoza białej woalki, a ja pomyślałem sobie, jaka szkoda, że w pojedynkę nie uratowałem wszechświata. Skoro jednak nie uratowałem, popatrzyłem na peonie za belwederkiem i zapytałem:
— Kiedy następny pociąg?
— Za pięć minut — powiedziała. — Jeśli się otworzy.
— Otworzy się — zapewniłem. — Tossie poślubiła pana C, Terence zaręczy się z Maud, ich wnuk poprowadzi nocny nalot na Berlin, Luftwaffe przestanie bombardować lotniska i zacznie bombardować Londyn, i wszystko będzie dobrze.
— Pomimo naszych wysiłków.
— Pomimo naszych wysiłków — przyznałem. Zapatrzyliśmy się na peonie.
— Pewnie się cieszysz, że już po wszystkim — mruknęła Verity. — No bo w końcu dostaniesz, czego chciałeś.
Spojrzałem na nią. Odwróciła wzrok.
— To znaczy wyśpisz się.
— Już tak bardzo mi nie zależy — powiedziałem. — Nauczyłem się obywać bez snu.
Jeszcze trochę popatrzyliśmy na peonie.
— Ty pewnie wrócisz do swoich kryminałów — odezwałem się po następnej chwili milczenia.
Potrząsnęła głową.
— Są takie nieżyciowe. Zawsze kończą się rozwiązaniem zagadki i naprawieniem błędów. Panna Marple nigdy nie uciekała do Coventry, żeby inni sprzątali po niej bałagan. — Próbowała się uśmiechnąć. — Co teraz będziesz robił?
— Pewnie kiermasze staroci. Podejrzewam, że lady Schrapnell wyznaczy mnie na stałe do kokosowych rzutków, kiedy się dowie, że strusiej nogi biskupa jednak tam nie było.
— Gdzie nie było?
— W katedrze — wyjaśniłem. — Widziałem wyraźnie północne przejście, kiedy wychodziliśmy. Postument tam był, ale nie było strusiej nogi biskupa. Wolałbym jej nie mówić, tak bardzo jej na tym zależało. Dziwne, ale ktoś musiał zabrać urnę na przechowanie.
Verity zmarszczyła brwi.
— Na pewno patrzyłeś we właściwą stronę? Przytaknąłem.
— Przed przegrodą Kaplicy Kowali, pomiędzy trzecią a czwartą kolumną.
— Ale to niemożliwe — zaprotestowała. — Ona tam była. Widziałam ją.
— Kiedy? — zapytałem. — Kiedy ją widziałaś?
— Zaraz po przeskoku — wyjaśniła.
— Gdzie?
— W północnym przejściu. W tym samym miejscu, gdzie stała, kiedy wczoraj tam byliśmy.
Powietrze lekko zaszeptało i sieć zaczęła migotać. Verity pochyliła się, podniosła swoje torby i weszła na trawę.
— Czekaj — chwyciłem ją za ramię. — Powiedz mi dokładnie, kiedy i gdzie ją widziałaś.
Spojrzała niespokojnie na migoczącą sieć.
— Powinniśmy chyba…
— Złapiemy następny — obiecałem. — Powiedz mi dokładnie, co się stało. Przeskoczyłaś w sanktuarium…
Przytaknęła.
— Syreny wyły, ale nie słyszałam samolotów i w kościele było ciemno. Nad ołtarzem paliła się lampka i druga na tęczy. Pomyślałam, ze lepiej zostanę w pobliżu skoku na wypadek, gdyby sieć zaraz się otwarła. Więc schowałam się w zakrystii i czekałam, i po chwili zobaczyłam pochodnie przez drzwi zakrystii, i służba pożarowa poszła na dach, i usłyszałam, jak jeden z nich mówi: „Może lepiej zaczniemy wynosić rzeczy z zakrystii?”, więc przekradłam się do Kaplicy Bławatników. Stamtąd widziałam miejsce skoku.
— A potem Kaplica Bławatników zaczęła się palić? Verity przytaknęła.