— Podeszłam do drzwi zakrystii, ale tam było tyle dymu i widocznie źle skręciłam. Trafiłam na chór. Właśnie wtedy rozcięłam sobie rękę o arkadę. Pamiętałam, że wieża się nie spaliła, więc uklękłam na podłodze i przeczołgałam się wzdłuż poręczy chóru do nawy, a potem czołgałam się nawą, aż dym zrobił się rzadszy i mogłam wstać.
— Kiedy to było?
— Nie wiem — odparła, oglądając się nerwowo na sieć. — A jeśli już się więcej nie otworzy? Może powinniśmy o tym porozmawiać w Oksfordzie.
— Nie — zaprzeczyłem. — Kiedy stanęłaś w nawie?
— Nie wiem! Trochę wcześniej, zanim zaczęli wynosić rzeczy. Migotanie urosło w stały blask. Zignorowałem to.
— No dobrze. Czołgałaś się nawą… — podpowiedziałem.
— Czołgałam się nawą i kiedy dotarłam do połowy, dym zaczął rzednąć i zobaczyłam zachodnie drzwi. Przytrzymałam się kolumny i wstałam, i ona tam była, przed ażurową przegrodą. Na postumencie. Stał w niej duży bukiet żółtych chryzantem.
— Jesteś pewna, że to była strusia noga biskupa?
— Trudno ją pomylić z czym innym. Ned, o co ci chodzi?
— Co wtedy zrobiłaś?
— Pomyślałam, no, przynajmniej do czegoś doszłam. Mogę powiedzieć Nedowi, że urna tam była podczas nalotu. Jeżeli wyjdę stamtąd żywa. I poszłam do drzwi wieży. Przejście blokowała przewrócona ława i musiałam ją obejść, i zanim dotarłam do wieży, weszli ludzie ze służby pożarowej i zaczęli wynosić rzeczy.
— I? — ponagliłem.
— Pobiegłam do Kaplicy Czapników i tam się schowałam.
— Jak długo tam siedziałaś?
— Nie wiem. Jakiś kwadrans. Ktoś ze służby pożarowej wrócił i zabrał księgi z ołtarza. Zaczekałam, aż odejdzie, a potem wyszłam cię poszukać.
— Przez południowe drzwi? — upewniłem się.
— Tak — potwierdziła, patrząc na sieć. Zaczęła przygasać i zanikać.
— Czy przed drzwiami na schodach byli ludzie, kiedy wyszłaś?
— Tak. Jeśli zmarnowaliśmy szansę na powrót do domu…
— Czy ktoś ze służby zbliżył się do strusiej nogi biskupa?
— Nie. Wchodzili do sanktuarium i do zakrystii, a jeden pobiegł i zabrał świeczniki i krzyż z Kaplicy Kowali.
— Niczego więcej nie zabrał?
— Tak.
— Na pewno?
— Na pewno. Musiał wrócić na koniec nawy i wynieść je południowym przejściem, z powodu dymu. Przebiegł tuż obok mnie.
— Widziałaś kogoś z nich w Kaplicy Sukienników?
— Nie.
— A sama nie wchodziłaś do Kaplicy Sukienników?
— Mówiłam ci. Przeskoczyłam w sanktuarium, potem byłam w Kaplicy Bławatników i na chórze. Nigdzie więcej.
— Widziałaś północne drzwi z miejsca, gdzie się schowałaś? Przytaknęła.
— I nikt tamtędy nie wyszedł?
— Były zamknięte na klucz — wyjaśniła. — Słyszałam, jak jeden ze służby pożarowej mówi do drugiego, żeby otworzyć północne drzwi, żeby straż pożarna mogła tamtędy wnieść węże, a tamten odpowiedział, że muszą otworzyć od zewnątrz, bo Kaplica Kowali płonie.
— A zachodnie drzwi? Drzwi wieży?
— Nie. Wszyscy ze służby wyszli przez drzwi zakrystii.
— Widziałaś jeszcze kogoś w katedrze? — zapytałem. — Oprócz służby pożarowej? I strażaków?
— W katedrze? Ned, w katedrze był pożar.
— Jak byli ubrani ci ze służby pożarowej?
— Ubrani? — powtórzyła tępo. — Nie wiem. W mundury. Kombinezony. Ee… kościelny miał blaszany hełm.
— Czy któryś z nich był ubrany na biało?
— Na biało? Nie, skąd. Ned, co…?
— Czy widziałaś zachodnie drzwi… drzwi do wieży… ze swojej kryjówki?
Przytaknęła.
— I nikt nie wyszedł zachodnimi drzwiami, kiedy patrzyłaś? Nie widziałaś nikogo w Kaplicy Sukienników?
— Nie. Ned, o co ci chodzi?
Północne drzwi były zamknięte na klucz, a Verity wyraźnie widziała południowe drzwi, a na zewnątrz przez cały czas byli ludzie — grupka gapiów i dwaj wałkonie pod latarnią.
Służba pożarowa korzystała z drzwi zakrystii, które wkrótce potem zablokował ogień, zaledwie rektor Howard zdążył wynieść księgi z ołtarza. Przy drzwiach zakrystii też byli ludzie. I krępy wartownik COP robił obchód. I herod-baba z Komitetu Kwiatowego pełniła wartę przed zachodnimi drzwiami. Nie było wyjścia z katedry.
Nie było wyjścia z katedry. Nie było wyjścia z laboratorium. I żadnej kryjówki. Oprócz sieci.
Chwyciłem Verity za ramiona. Schowałem się w sieci, za teatralną kurtyną, i słyszałem, jak Lizzie Bittner mówi: „Zrobię dla niego wszystko”. W Oksfordzie, w 2018 roku. Gdzie T.J. wykrył obszar zwiększonego poślizgu.
„Dlatego że nie mamy takich skarbów jak Canterbury i Winchester”, powiedziała Lizzie Bittner. Lizzie Bittner, której mąż pochodził od Botonerów, którzy zbudowali ten kościół w 1395 roku. Lizzie Bittner, która skłamała o otwartych drzwiach laboratorium. Która miała klucz.
„Myślisz, że to pierwsza zbrodnia, a okazuje się, że druga — powiedziała kobieta w futrze. — Pierwszą zbrodnię popełniono dużo wcześniej”. Albo później. Ostatecznie to była podróż w czasie. A w jednym z symów Waterloo kontinuum cofnęło się do 1812 roku, żeby dokonać samokorekty.
A wskazówka, ten drobny fakt, który nie pasował, to był zwiększony poślizg. Zwiększony poślizg, który nie nastąpił przy skoku Verity, który nie powstrzymał jej przed uratowaniem kota, który przede wszystkim nie uchronił jej przed wywołaniem niekongruencji. Pięć minut w każdą stronę wystarczało, ale zamiast tego poślizg wynosił dziewięć minut. Dziewięć minut, które skierowały ją prosto na scenę zbrodni.
„Każda symulowana niekongruencja powoduje zwiększony poślizg w ośrodku”, powiedział T.J. Każda symulacja. Nawet takie, gdzie niekongruencja była za duża, żeby kontinuum ją skorygowało. Każda.
Oprócz naszej.
My mieliśmy tylko trochę poślizgów w 2018 roku, zdaniem TJ. za dużych jak na taką odległość od ośrodka. I Coventry. Które stanowiło punkt krytyczny.
— Ned — powiedziała nagląco Verity. — Co się stało?
— Szsz — uciszyłem ją, ściskając jej ramiona jak wtedy zielone metalowe poręcze furtki dla pieszych w Merton. Prawie to miałem i jeśli tego nie zmącę nagłym ruchem czy rozproszeniem uwagi, zobaczę klarowną całość.
Poślizg występował za daleko od ośrodka, a rozbieżności wykrywano tylko w bezpośrednim otoczeniu niekongruencji. A futrzana dama w księgarni Blackwella powiedziała: „Cieszę się, że za niego wyszła”. Mówiła o jakiejś kobiecie, która poślubiła farmera. „Gdyby nie on, dalej by tkwiła w Oksfordzie, działała w kościelnych komitetach i prowadziła kiermasze…”
— Ned? — odezwała się Verity.
— Szsz.
„Była przekonana, że ktoś ukradł strusią nogę biskupa”, powiedział Carruthers. Miał na myśli tę „zgorzkniałą starą pannę”, pannę Sharpe, która zarządzała Komitetem Kwiatowym.
A wartownik z COP powiedział: „Proszę stąd odejść, panno Sharpe” do siwowłosej kobiety, pilnującej zachodnich drzwi. Siwowłosa kobieta, która kogoś mi przypominała, odpowiedziała: „Nigdzie nie odejdę. Jestem wiceprzewodniczącą Katedralnego Kobiecego Kółka Parafialnego i kierowniczką Komitetu Kwiatowego”.
Panna Sharpe, tak ją nazwał.
Panna Sharpe, która tak się przejęła, że oskarżała wszystkich, iż wiedzieli z góry o nalocie. Wysłała nawet list do wydawcy.
Napisała list do gazety, że ktoś wiedział wcześniej o nalocie.
W Coventry, które wiedziało zawczasu o nalocie. Które, w przeciwieństwie do Muchings End, nie było zapadłym kątem historii. Które było punktem krytycznym. Z powodu Ultry.