Выбрать главу

— Potrzebujemy dowodu, że niekongruencja została naprawiona — odparłem. — Zamierzałem wysłać Carruthersa…

— Ja mogę pojechać — zaofiarowała się Verity. Potrząsnąłem głową.

— Nie ma czasu. Kiedy rozpoczyna się konsekracja? — zapytałem Warder.

— O jedenastej — odpowiedziała.

— A która teraz godzina?

— Kwadrans po dziewiątej. Spojrzałem na TJ.

— Ile jeszcze, zanim dostaniesz sym?

— Jeszcze minuta. — Palce TJ. fruwały po klawiaturze. — Mam. — Stuknął w „return”, kolumny koordynatów znikły i model pojawił się na ekranie.

Sam nie wiem, czego się spodziewałem. Model wyglądał zupełnie tak samo jak inne — bezkształtna, rozmazana plama.

— No, no, popatrz na to — szepnął TJ. Nacisnął jeszcze kilka klawiszy. — To jest nowe ognisko — oznajmił — a to jest nakładka symu kociołka na zupę spod Waterloo.

Przemówił do komputerowego ucha. Oba modele zostały wyświetlone jeden na drugim i nawet ja zobaczyłem, że do siebie pasowały.

— Pasują? — zapytała Warder.

— Aha. — TJ. powoli kiwnął głową. — Jest kilka drobnych różnic. Poślizg w ośrodku nie jest taki duży i widać, że tutaj i tutaj nie pasuje dokładnie — wskazał na prawie niewidoczne odcienie. — I nie wiem, co to jest — pokazał nie wiadomo co — ale wygląda zdecydowanie na wzorzec samokorekty. Spójrzcie, jak poślizg zmniejsza się coraz bliżej 1888 roku, a potem całkowicie zanika w dniu…

— Osiemnastym czerwca — podpowiedziałem. TJ. wstukał kilka cyfr.

— Osiemnasty czerwca. Będę musiał zbadać poślizgi i prawdopodobieństwa, i sprawdzić, co to jest — oznajmił, stukając w nie wiadomo co — ale to chyba była niekongruencja.

— Jaka niekongruencja? — zdenerwował się Carruthers. — I kto ją spowodował?

— Tego właśnie miałeś się dowiedzieć w Coventry — wyjaśniłem, spoglądając na mój bezużyteczny kieszonkowy zegarek. — Ale brakuje nam czasu.

— Przecież mamy mnóstwo czasu — sprzeciwiła się Verity. — To jest laboratorium podróży w czasie. Możemy wysłać Carruthersa w przeszłość, żeby zdobył informacje.

— On nie może wrócić do 1940 roku — powiedziałem. — Już tam był. Przecież nie chcemy spowodować następnej niekongruencji.

— Nie do 1940 roku, Ned. Do zeszłego tygodnia.

— On nie może być w dwóch miejscach jednocześnie — zaprotestowałem i uświadomiłem sobie, że wcale nie będzie. Ostatni tydzień Carruthers spędził w 1940 roku, nie w 2057. — Warder, jak szybko pani może obliczyć skok?

— Skok! Mam już trzy styki…

— Wyprasuję komże — zaofiarowała się Verity.

— Chcę go cofnąć o… ile ci to zajmie? Dzień?

— Dwa — podwyższył Carruthers.

— O dwa dni. Powszednie. Kościelne archiwa są zamknięte w weekendy. To muszą być dwa dni, kiedy był w 1940 roku. A później trzeba go natychmiast sprowadzić z powrotem.

Warder zrobiła upartą minę.

— Skąd mam wiedzieć, że on znowu nie utknie w Coventry?

— Stąd — odparłem, wskazując komputer. — Niekongruencja jest naprawiona.

— W porządku, Peggy — uspokoił ją Carruthers. — Bierz się za obliczenia. — Odwrócił się do mnie. — Masz spis tego, co muszę znaleźć?

Wręczyłem mu listę.

— Nic więcej. Potrzebuję spisu kierowniczek wszystkich kobiecych komitetów kościelnych w 1940 roku.

— Nie muszę sprawdzać Komitetu Kwiatowego — oznajmił. — Wiem, kto nim kierował. Ta megiera panna Sharpe.

— Wszystkie kobiece komitety kościelne, włącznie z Komitetem Kwiatowym — podkreśliłem.

Verity podała mu ołówek i bloczek do notatek.

— Żeby cię nie kusiło przenosić przez sieć jakichś papierów z zeszłego tygodnia.

— Gotowe? — zwrócił się Carruthers do Warder.

— Gotowe — potwierdziła czujnie.

Carruthers zajął miejsce w sieci. Warder podeszła i poprawiła mu kołnierzyk.

— Bądź ostrożny — poprosiła, prostując mu krawat.

— Wrócę za kilka minut — powiedział z głupkowatym uśmiechem — Prawda?

— Jeśli nie wrócisz, sama po ciebie pójdę — uśmiechnęła się Warder.

— Trudno uwierzyć — mruknąłem do Verity.

— Dyschronia — wyjaśniła.

— Nastawiłam na dziesięciominutowe intermisje — zagruchała Warder.

— Nie zostanę ani minuty dłużej, niż trzeba — zapewnił ją Carruthers. — Postaram się wrócić jak najszybciej, żeby zabrać cię na konsekrację.

Wziął ją w ramiona i obdarzył długim pocałunkiem.

— Słuchajcie, nie chcę przerywać tej czułej sceny — wtrąciłem się — ale konsekracja jest za dwie godziny.

— No dobrze — warknęła Warder, po raz ostatni przygładziła kołnierzyk Carruthersa i pomaszerowała do konsoli. Wprawdzie miłość zwycięża wszystko, ale przyzwyczajenie jest drugą naturą. Miałem nadzieję, że Baine w Stanach zamieszka gdzieś nad rzeką.

Warder opuściła zasłony i Carruthers zniknął.

— Jeśli on nie wróci za dziesięć minut, wyślę pana na wojnę stuletnią — zagroziła i zwróciła się do Verity: — Obiecała pani wyprasować komże.

— Za chwilę — rzuciłem i podałem Verity jeden arkusz faksymiliów.

— Czego szukamy? — zapytała Verity.

— Listów do wydawcy. Albo listu otwartego. Nie jestem pewien. Przekartkowałem „Midlands Daily Telegraph”. Artykuł o wizycie króla, lista ofiar, artykuł rozpoczynający się od słów: „Oto pokrzepiający dowód odrodzenia Coventry”.

Wziąłem „Coventry Standard”. Reklama worków z piaskiem COP, Oryginalny Rządowy Rozmiar i Jakość, 36 szylingów 6 pensów za setkę. Zdjęcie ruin katedry.

— Tutaj są jakieś listy — odezwała się Verity i podała mi swój arkusz.

List wychwalający odwagę służby pożarowej. List z pytaniem, czy ktoś widział Molly, „śliczną rudą kotkę, ostatnio widzianą wieczorem 14 listopada na Greyfriars Lane”, list ze skargą na wartowników COP.

Drzwi wejściowe otwarły się. Verity podskoczyła, ale to nie była lady Schrapnell. To był Finch.

Na jego włosach i surducie błyszczały płatki śniegu, prawy rękaw miał przemoczony.

— Gdzie pan był? — zapytałem. — Na Syberii?

— Nie wolno mi powiedzieć — odparł i odwrócił się do TJ. — Panie Lewis, gdzie jest pan Dunworthy?

— W Londynie — odpowiedział TJ., wpatrzony w ekran komputera.

— Och — mruknął rozczarowany Finch. — No więc proszę mu powiedzieć… — zerknął na nas podejrzliwie — …że misja wypełniona — wykręcił mokry rękaw — chociaż sadzawka była zamarznięta, a woda lodowata. Proszę mu powiedzieć, że ilość — znowu zerknął na nas — wynosi sześć.

— Nie zamierzam tracić całego dnia — burknęła Warder i podała mu duży parciany worek. — Masz pan swoją torbę. Nie może pan tak przeskoczyć — oświadczyła z niesmakiem. — Chodźmy, wysuszę pana.

Poprowadziła go do sali szkoleniowej.

— Nawet nie jestem technikiem. Mam tylko zastępstwo. Muszę wyprasować obrusy na ołtarz, prowadzę dziesięciominutowe intermisje… — Drzwi zamknęły się za nimi.

— O co im chodziło? — zapytałem.

— Masz — Verity podała mi arkusz faksymiliów. — Więcej listów do wydawcy.

Trzy listy komentujące wizytę króla w Coventry, jeden ze skargą na jedzenie w obwoźnej kantynie, jeden z ogłoszeniem o kiermaszu staroci w St. Aldate’s na ofiary nalotu.

Finch, wysuszony i uczesany, wszedł razem z Warder, która ciągle narzekała.

— Nie rozumiem, dlaczego musicie je wszystkie przenieść dzisiaj — burczała, maszerując do konsoli. — Mam trzy styki do wprowadzenia, pięćdziesiąt…