Выбрать главу

— On jest dyschronowany — uznała Verity. — Ned, ten słoń niesie howdah pełen bananów i ananasów dla orła z widelcem.

— To nie jest widelec — zaprzeczyłem. — To płonący miecz. I to nie orzeł, tylko archanioł strzegący bramy do Edenu. Albo do zoo.

— Naprawdę jest ohydna — stwierdziła pani Bittner. — Nie wiem, co sobie myślałam. Pewnie po tych wszystkich podróżach sama miałam lekką dyschronię. I tam było mnóstwo dymu.

Verity obejrzała się i popatrzyła na nią, a potem na mnie.

— Ile podróży pani zrobiła? — zapytała wreszcie.

— Cztery — odpowiedziała pani Bittner. — Nie, pięć. Pierwsza się nie liczy. Przeszłam za późno. Cała nawa się paliła i prawie się dusiłam od dymu. Wciąż jeszcze mam kłopoty z płucami.

Verity wciąż patrzyła na nią i próbowała zrozumieć.

— Pięć razy skakała pani do katedry? Pani Bittner przytaknęła.

— Miałam tylko parę minut po wyjściu służby pożarowej, zanim pożar się rozprzestrzenił, a poślizg ciągle przerzucał mnie później, niż chciałam. Zdążyłam zrobić tylko pięć.

Verity rzuciła mi niedowierzające spojrzenie.

— Proszę mi podać to okrągłe pudło — zwróciła się do niej pani Bittner. — Za drugim razem mało mnie nie przyłapali.

— To byłem ja — wyznałem. — Widziałem, jak pani biegnie w stronę sanktuarium.

— To był pan? — zaśmiała się, przykładając rękę do piersi. — Myślałam, że to rektor Howard i że mnie aresztują za szaber.

Verity podała jej pudło, a ona zdjęła pokrywę i zaczęła szperać wśród bibułki.

— Zabrałam strusią nogę biskupa za ostatnim razem. Próbowałam dotrzeć do Kaplicy Kowali, ale tam się paliło. Przebiegłam na drugą stronę do Kaplicy Farbiarzy i zdjęłam z ołtarza świeczniki z brązu, ale były za gorące. Upuściłam jeden, który potoczył się pod ławkę. A ja go znalazłem i pomyślałem, że podmuch go tam rzucił, przypomniałem sobie.

— Pobiegłam po niego — ciągnęła rzeczowo pani Bittner, rozkładając bibułkę — ale krokwie już się waliły, więc zawróciłam na początek nawy i zobaczyłam, że organy się palą, wszystko się pali… drewniane rzeźby, chór i sanktuarium… cała piękna, piękna katedra… i nie mogłam niczego uratować. Nie myślałam, po prostu chwyciłam pierwsze, co mi wpadło w rękę, i pobiegłam do sieci, rozsypując chryzantemy i rozlewając wodę. — Wyjęła kłąb bibułki i rozwinęła świecznik z brązu. — Dlatego mam tylko jeden.

Pan Dunworthy mówił, że ona nie zna strachu, i chyba naprawdę nie znała, skoro tak biegała wśród płonących krokwi i spadających bomb, z siecią otwartą Bóg wie gdzie i bez żadnej gwarancji, że pozostanie otwarta, bez żadnej gwarancji, że dach się nie zawali. Spojrzałem na nią z podziwem.

— Ned — rozkazała — przynieś mi ten obraz. Ten zasłonięty kołdrą.

Przyniosłem, a ona ściągnęła kołdrę z wizerunku Chrystusa ze zbłąkaną owieczką w ramionach. Verity, która stała za mną, chwyciła mnie za rękę.

— Reszta jest tutaj — oznajmiła pani Bittner. — Pod plastikiem.

I była. Haftowany obrus na ołtarz z Kaplicy Kowali. Grawerowany cynowy kielich. Drewniana skrzynia z szesnastego wieku. Mały posążek św. Michała. Średniowieczne emaliowane cyborium. Srebrny kandelabr, w którym jeszcze tkwiły świece. Mizerykordia, na której wyrzeźbiono jeden z Siedmiu Miłosiernych Uczynków. Paliusz czapnika. Georgiańska płyta ołtarzowa. I drewniany krzyż z Kaplicy Pasamoników, z dzieckiem klęczącym u jego stóp.

Wszystkie skarby katedry Coventry.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY ÓSMY

Harris zapewnił mnie, że to przepiękny labirynt i że nieźle go poznał. Postanowiliśmy w drodze powrotnej namówić Jerzego, by tam wszedł.

Jerome K. Jerome, „Trzech panów w łódce”
Dostawy — Finch gra na zwlokę — Lady Schrapnell znika — Co To Znaczy — List — Tajemnica Księżniczki Ardżumand rozwiązana — Oświadczyny po angielsku — Powody skłaniające do małżeństwa — Tajemnica misji Fincha rozwiązana — Nowa tajemnica — Lady Schrapnell widzi strusią nogę biskupa — Trzęsienie ziemi w San Francisco — Los — Szczęśliwe zakończenie

Verity pierwsza odzyskała równowagę.

— Do konsekracji zostało czterdzieści pięć minut — zawołała, spoglądając na zegarek. — Za nic nie zdążymy.

— Zdążymy — obiecałem i chwyciłem komunikator. Zadzwoniłem do pana Dunworthy’ego.

— Mamy ją — oświadczyłem. — Potrzebujemy transportu z powrotem do Oksfordu. Może pan przysłać helikopter?

— Księżniczka Wiktoria bierze udział w konsekracji — poinformował mnie, zamiast odpowiedzieć na pytanie.

— Środki bezpieczeństwa — wyjaśniła Verity. — Nie dopuszczają żadnych helikopterów, samolotów czy innych śmigłowców.

— Wobec tego czy może pan załatwić naziemny transport? — zapytałem pana Dunworthy’ego.

— Metro jest szybsze od wszelkich naziemnych środków transportu — zauważył. — Dlaczego nie przywieziecie jej metrem?

— Nie możemy — odparłem. — Potrzebujemy co najmniej… — spojrzałem na skarby, które Verity już znosiła ze strychu — …dwieście siedemdziesiąt do trzystu stóp kubicznych przestrzeni transportowej.

— Na strusią nogę biskupa? — zdziwił się. — Chyba nie urosła?

— Wytłumaczę wszystko na miejscu — obiecałem i podałem mu adres pani Bittner. — Niech robotnicy czekają na nasz przyjazd. Nie pozwólcie zaczynać konsekracji bez nas. Jest tam Finch?

— Nie, poszedł do katedry — odpowiedział pan Dunworthy.

— Niech pan mu każe zwlekać — poprosiłem. — I nie pozwólcie, żeby lady Schrapnell się dowiedziała. Proszę do mnie zadzwonić, jak tylko pan załatwi transport.

Wetknąłem komunikator do kieszeni blezera, podniosłem strusią nogę biskupa i ruszyłem w dół po schodach. Komunikator zabrzęczał.

— Ned — powiedziała lady Schrapnell. — Gdzie pan był? Konsekracja zaczyna się za niecałe trzy kwadranse!

— Wiem — przyznałem. — Przyjedziemy jak najszybciej, ale potrzebujemy transportu. Może pani załatwić ciężarówkę? Albo transport metrem?

— Transport metrem jest tylko dla towarów — odparła. — Nie chcę, żeby pan chociaż na sekundę spuścił z oka strusią nogę biskupa. Raz już zginęła. Nie chcę, żeby znowu zginęła.

— Ani ja — zapewniłem i przerwałem połączenie. Znowu podniosłem strusią nogę biskupa. Komunikator zabrzęczał.

Tym razem dzwonił pan Dunworthy.

— Nie uwierzysz, czego ta kobieta od nas żąda! Chce, żebyś zabrał strusią nogę biskupa do najbliższej sieci i cofnął ją o dwa dni, żeby zdążyli ją wyczyścić i wypolerować na konsekrację.

— Mówił jej pan, że to niemożliwe, że żaden przedmiot nie może być w dwóch miejscach jednocześnie?

— Oczywiście, że jej mówiłem, a ona na to…

— „Prawa są po to, żeby je łamać” — zacytowałem. — Wiem. Wysłał pan do nas ciężarówkę?

— Nie ma ani jednej ciężarówki w Coventry. Lady Schrapnell zarekwirowała wszystkie w czterech okręgach na konsekrację. Carruthers dzwoni do agencji wynajmu samochodów i solarów.

— Ale potrzebujemy trzystu stóp kubicznych — przypomniałem. — Nie może pan wysłać ciężarówki z Oksfordu?

— Księżniczka Wiktoria — odpowiedział. — Dojazd zajmie wiele godzin.