— Sprawdzę jeszcze raz wszystkie obliczenia i przeprowadzę kilka testów logicznych na modelu — mówił T.J. — Nie martw się. Pewnie się okaże, że to zwykły błąd w symie Waterloo, nic więcej. To tylko prymitywny model.
Dotknął kilku klawiszy i szarość znikła. Zaczął składać ekran.
— T.J. — powiedziałem. — Jak myślisz, co przesądziło o wyniku bitwy pod Waterloo? Charakter pisma Napoleona czy jego hemoroidy?
— Ani jedno, ani drugie — odparł. — I myślę, że nie zadecydował żaden z czynników, których symulację robiliśmy… odwrót Gneisenau do Wavre czy zabłąkany posłaniec, czy pożar w La Sainte Haye.
— Więc co to było według ciebie? — zapytałem z ciekawością.
— Kot — odpowiedział.
— Kot?
— Albo koło, albo wóz, albo…
— …kierowniczka komitetu kościelnego — mruknąłem.
— Właśnie — potwierdził. — Coś tak nieistotnego, że nikt tego nawet nie zauważył. W tym cały kłopot z modelami… zawierają tylko te szczegóły, które ludzie uznali za istotne, a Waterloo stanowiło chaotyczny system. Wszystko było istotne.
— A my wszyscy jesteśmy chorążym Kleppermanem — podchwyciłem — który nagle obejmuje stanowisko o kluczowym znaczeniu.
— No — wyszczerzył zęby — i wszyscy wiemy, co się stało z chorążym Kleppermanem. I co się stanie ze mną, jeśli nie wrócę do zakrystii. Lady Schrapnell chce, żebym zapalił świece w kaplicach. — Pospiesznie chwycił ekran i zestaw komputerowy. — Lepiej wezmę się do zapalania. Oni chyba zaraz zaczną.
Rzeczywiście na to wyglądało. Chłopcy z chóru i donowie ustawili się mniej więcej w szeregach, kobieta w zielonym fartuchu zbierała nożyce, wiadra i bibułkę do zawijania kwiatów, chłopiec z laserem wylazł spod ławki. „Czy rejestr trąbki już działa?”, zawołał jakiś głos z galerii, a organista odkrzyknął: „Tak”. Carruthers i Warder stali przy południowych drzwiach, ściskając w objęciach stosy programów i siebie nawzajem. Wyszedłem do nawy, rozglądając się za Verity.
— Gdzież pan był? — natarła na mnie lady Schrapnell. — Wszędzie pana szukałam. — Ujęła się pod boki. — No, podobno pan znalazł strusią nogę biskupa. Gdzie ona jest? Czyżby znowu pan ją zgubił?
— Nie — zapewniłem. — Stoi na swoim miejscu, przed ażurową przegrodą Kaplicy Kowali.
— Chcę ją zobaczyć — oświadczyła i ruszyła przez nawę. Zabrzmiała fanfara i organista rozpoczął z rozmachem: „O Boże, który stwarzasz rzeczy wielkie i niepojęte”. Chórzyści otworzyli śpiewniki. Carruthers i Warder rozdzielili się i zajęli stanowiska przy południowych drzwiach.
— Chyba już nie ma czasu — powiedziałem. — Konsekracja zaraz się zacznie.
— Nonsens — odparła, rozpychając chórzystów. — Mamy mnóstwo czasu. Słońce jeszcze nie zaszło.
Przepchnęła się przez donów, którzy rozstąpili się przed nią jak Morze Czerwone, i pospieszyła północnym przejściem do Kaplicy Kowali.
Szedłem za nią pełen nadziei, że strusia noga biskupa nie zniknęła znowu w tajemniczy sposób. Nie zniknęła. Ciągle tam stała, na postumencie z kutego żelaza. Kobieta w zielonym fartuchu wstawiła do niej piękny bukiet białych wielkanocnych lilii.
— Oto ona — zaprezentowałem ją dumnie. — Po niewysłowionych trudach i cierpieniach. Strusia noga biskupa. Co pani myśli?
— Ojej — westchnęła i przycisnęła ręce do łona. — Naprawdę jest ohydna, nie?
— Cooo? — zakrztusiłem się.
— Wiem, że jakoby spodobała się mojej pra-pra-praprababce, ale mój Boże! Co to ma być? — wskazała na podstawę. — Jakiś gatunek dinozaura?
— Podpisanie Magna Carta — wyjaśniłem.
— Prawie żałuję, że zmarnował pan tyle czasu na szukanie tego przedmiotu — wyznała. Popatrzyła na urnę w zamyśleniu. — Pewnie jest nietłukąca? — zapytała bez większej nadziei.
— Owszem — potwierdziłem.
— No, chyba musimy ją zatrzymać ze względu na autentyczność. Oby tylko w innych kościołach nie było takiej szkarady.
— W innych kościołach? — powtórzyłem.
— Tak, nie słyszał pan? — ożywiła się. — Teraz, kiedy możemy przenosić przedmioty do przodu przez sieć, mam rozlegle plany. Trzęsienie ziemi w San Francisco, magazyny MGM, Rzym, zanim go spalił Juliusz Cezar…
— Neron — sprostowałem.
— Tak, oczywiście. Musi pan przenieść flet Nerona.
— Ale on się nie spalił — zaprotestowałem. — Tylko przedmioty zredukowane do cząstek składowych…
Lekceważąco machnęła ręką.
— Prawa są po to, żeby je łamać. Zaczniemy od czternastu kościołów Christophera Wrena, które spłonęły podczas wojny, a potem…
— My? — zapytałem słabym głosem.
— Tak, oczywiście. Już wystąpiłam specjalnie o pana. — Umilkła i spojrzała karcąco na strusią nogę biskupa. — Dlaczego tam są lilie? Przecież miały być żółte chryzantemy.
— Uważam, że lilie są bardzo stosowne — powiedziałem. — Skoro katedra i wszystkie jej skarby powstała z martwych. Symbolizm…
Nie zainteresowała się symbolizmem.
— Program nabożeństwa wymienia żółte chryzantemy — oznajmiła. — „Bóg jest w szczegółach”.
Odpłynęła niczym groźny okręt wojenny, żeby znaleźć nieszczęsną kobietę w zielonym fartuchu.
Zostałem sam na sam ze strusią nogą biskupa. Czternaście kościołów Christophera Wrena. I magazyn MGM. Nie licząc innych rzeczy, których niewątpliwie zażąda lady Schrapnell, kiedy w pełni zrozumie, Co To Znaczy.
Podeszła do mnie Verity.
— Co się stało, Ned? — zapytała.
— Z woli przeznaczenia mam spędzić całe życie na kiermaszach staroci, służąc lady Schrapnell.
— Banialuki! — oświadczyła. — Z woli przeznaczenia masz spędzić całe życie ze mną. — Podała mi kociaka. — I z Piórkiem.
Kociak prawie nic nie ważył.
— Piórko — szepnąłem, a on podniósł na mnie szarozielone oczy.
— Mrau — powiedział i zaczął mruczeć, bardzo cichutkie mruczenie. Mruczątko.
— Skąd masz tego kociaka? — zapytałem Verity.
— Ukradłam go — oznajmiła. — Nie patrz tak. Zamierzam go zwrócić. Finch wcale nie zauważy braku.
— Kocham cię — powiedziałem i potrząsnąłem głową. — Jeśli mam spędzić z tobą całe życie, czy to znaczy, że postanowiłaś mnie poślubić?
— Muszę — wyjaśniła. — Właśnie wpadłam na lady Schrapnell. Doszła do wniosku, że katedra potrzebuje…
— Ślubu? — podpowiedziałem.
— Nie, chrztu. Żeby mogli użyć marmurowej chrzcielnicy Purbecka.
— Nie chcę, żebyś robiła coś wbrew własnej woli — powiedziałem. — Mogę napuścić lady Schrapnell na Carruthersa i Warder, a ty uciekniesz do jakiegoś bezpiecznego miejsca. Na przykład bitwa pod Waterloo.
Zagrzmiała fanfara, organy zaintonowały „Niebiosa głoszą chwałę Boga” i wyszło słońce. Wschodnie okna zapłonęły błękitem, czerwienią i purpurą. Podniosłem wzrok. Arkada zmieniła się w jedno długie pasmo złota, jak sieć tuż przed otwarciem. Wypełniło katedrę światłem, opromieniło srebrne świeczniki i dziecięcy krzyż, i ławki na chórze, chórzystów, robotników i ekscentrycznych donów, posąg św. Michała, Taniec Śmierci i programy nabożeństwa. Opromieniło samą katedrę — Wielki Plan stworzony z tysiąca tysięcy szczegółów.
Spojrzałem na strusią nogę biskupa, tuląc kotka w zgięciu ramienia. Witrażowe okno z tyłu obrysowało urnę wspaniałymi barwami, a witraże w Kaplicy Farbiarzy naprzeciwko rzucały szmaragdowe, szafirowe i rubinowe blaski na wielbłądy, cherubiny i egzekucję Marii, królowej Szkocji.