Выбрать главу

— Chodź, Maud — rozkazała ciocia, podnosząc się z kręgu krynoliny.

— A jeśli wujek przyjedzie? — zaoponowała Maud. — Miniemy się z nim.

— To go nauczy punktualności — prychnęła ciocia i majestatycznie wytoczyła się z peronu.

Maud pospieszyła za nią, obdarzywszy mnie przepraszającym uśmiechem.

Pociąg nabierał szybkości, wielkie koła lokomotywy obracały się najpierw powoli, potem coraz szybciej. Spojrzałem niespokojnie na drzwi stacji, ale nigdzie nie dostrzegłem bagażowego. Obok peronu przesunęły się powoli wagony osobowe, a potem pomalowany na zielono wagon towarowy. Zdąży czy nie zdąży? Następny był wagon kierownika pociągu. Bagażowy wypadł z budynku, popędził za ostatnim wagonem na sam koniec peronu i skoczył. Wstałem.

Bagażowy chwycił poręcz jedną ręką, wciągnął się na dolny stopień i dysząc przywarł do wagonu. Później pogroził stacji pięścią, zanim znikł.

Niewątpliwie w przyszłości ten człowiek został socjalistą, pomyślałem, i przyczynił się do założenia Labour Party.

A ciocia? Na pewno przeżyła wszystkich swoich krewnych i nie zapisała służącym niczego w testamencie. Miałem nadzieję, że żyła jeszcze w latach dwudziestych, kiedy musiała tolerować charlestona i papierosy. Co do Maud, miałem nadzieję, że spotkała kogoś odpowiedniego do małżeństwa, chociaż sokole oko cioci nie dawało jej dużych szans.

Siedziałem przez kilka minut, rozmyślając nad ich przyszłością i swoją własną, znacznie trudniejszą do przewidzenia. Następny pociąg przychodził dopiero o dwunastej trzydzieści z Birmingham. Czy miałem nawiązać kontakt na stacji? Czy też powinienem pojechać do Oksfordu i tam szukać kontaktu? Pamiętałem niejasno, że pan Dunworthy mówił coś o dorożce. Czy powinienem wziąć keb[1] do miasta? „Kontakt”, powiedział pan Dunworthy.

Drzwi budynku otwarły się gwałtownie i jakiś młody człowiek wyskoczył na peron z taką samą szybkością jak wcześniej bagażowy. Ubrany był podobnie do mnie, w białe flanelowe spodnie, miał również trochę krzywy wąsik i trzymał w ręku słomkowy kapelusz. Wybiegł na peron i szybkim krokiem przeszedł na sam koniec, wyraźnie kogoś szukając.

Mój kontakt, pomyślałem z nadzieją. Spóźnił się, dlatego go nie spotkałem. Jakby na potwierdzenie moich domysłów młodzieniec zatrzymał się, wyjął kieszonkowy zegarek i otworzył go jednym ruchem, z imponującą wprawą.

— Spóźniłem się — powiedział i zatrzasnął kopertę.

Jeśli był moim kontaktem, czy przedstawiłby się w ten sposób, czy raczej ja powinienem szepnąć: „Psst, przysłał mnie Dunworthy”? A może istniało hasło, na które powinienem znać odzew: „Rekin przypływa o północy”, a ja odpowiadam: „Wróbel siedzi na świerku”?

Porównywałem właśnie zalety zdania: „Księżyc zachodzi we wtorek” z bardziej bezpośrednim: „Przepraszam, czy pan jest z przyszłości?”, kiedy młodzieniec zawrócił, przeszedł obok, ledwie zaszczyciwszy mnie spojrzeniem, dotarł na drugi koniec peronu i popatrzył na tory.

— Powiadam — odezwał się wracając — czy dziesiąta pięćdziesiąt pięć z Londynu już przyjechał?

— Tak — potwierdziłem. — Odszedł pięć minut temu. Odszedł? Czy to był anachronizm? Może powinienem powiedzieć „odjechał”?

Chyba nie, ponieważ młodzieniec mruknął: „Wiedziałem”, nasadził kapelusz na głowę i wszedł do budynku.

Po chwili wrócił.

— Powiadam — zaczął — nie widziałeś pan przypadkiem dwóch starożytnych reliktów?

— Starożytnych reliktów? — powtórzyłem i poczułem się znowu jak na kiermaszu.

— Para antyków, co „żółtym, zwarzonym pokryły się liściem” — oznajmił. — Przygarbione i gderliwe ze starości. „Jesteś stary, mój ojcze, syn Williama rzekł” i tak dalej. Miały przyjechać tym pociągiem z Londynu. W bombazynie i dżetach, wyobrażam sobie. — Spostrzegł, że nie rozumiem. — Dwie damy w podeszłym wieku. Miałem na nie czekać. Nie przypuszczam, żeby przyjechały i odjechały, prawda? — zakończył, rozglądając się niepewnie.

Widocznie pytał o dwie damy, które dopiero co odjechały, chociaż był za młody na brata cioci, a Maud bynajmniej nie wyglądała na osobę w podeszłym wieku.

— Obie były starsze? — zapytałem.

— Zabytkowe. Raz już musiałem spotkać się z nimi, w trymestrze św. Michała. Widziałeś je pan? Jedna na pewno nosiła broszę i fichu. Druga to okropna stara panna, z ostrym nosem, nic, tylko sine pończochy i kwestia socjalna. Amelia Bloomer i Betsy Trotwood.[2]

Więc to nie one. Imiona się nie zgadzały, a pończochy wysiadające z pociągu były białe, nie sine.

— Nie — odparłem. — Nie widziałem ich. Widziałem młodą dziewczynę i…

Pokręcił głową.

— Nie moje panie. Moje są absolutnie przedpotopowe, o ile ktoś jeszcze wierzy w potop, rzecz jasna. Jak by je nazwał Darwin, pana zdaniem? Pre-pelazgijskie? Albo przed-trylobitowe? Pewnie znowu pomylił pociągi.

Podszedł do tablicy, sprawdził rozkład i zrobił minę pełną niesmaku.

— Do licha! — zawołał, kolejne wyrażenie, które napotkałem tylko w książkach. — Następny pociąg z Londynu przyjeżdża dopiero o trzeciej osiemnaście, a wtedy będzie za późno.

Trzepnął kapeluszem o nogawkę spodni.

— A więc to koniec — oświadczył. — Chyba że wyciągnę coś od Mags w Mitrze. Ona zawsze się połaszczy na koronę lub dwie. Wielka szkoda, że nie ma Cyryla. Ona lubi Cyryla.

Wsadził kapelusz z powrotem na głowę i wszedł do budynku.

Tyle z mojego kontaktu, pomyślałem. Do licha!

A następny pociąg przychodził dopiero o dwunastej trzydzieści sześć. Może miałem spotkać swój kontakt tam, gdzie przeskoczyłem, może powinienem zabrać bagaże i wrócić do tamtego miejsca na torach. Jeśli je znajdę. Powinienem był zaznaczyć miejsce szalikiem.

A może miałem spotkać się z nim nad rzeką? Albo wypłynąć mu na spotkanie? Mocno zacisnąłem powieki. Pan Dunworthy mówił coś o Kolegium Jezusa. Nie, rozmawiał z Finchem o zapasach. Powiedział: „To są twoje instrukcje”, a potem coś o rzece, coś o krokiecie i Disraelim i… Zaciskałem powieki, starając się pobudzić pamięć.

— Powiadam — odezwał się głos — przepraszam, że przeszkadzam. Otworzyłem oczy. Zobaczyłem młodego człowieka, który spóźnił się na spotkanie ze starożytnymi reliktami.

— Powiadam — powtórzył — pan przypadkiem nie wybierasz się na rzekę? No, rzecz jasna, to znaczy, panama, blezer, flanelowe spodnie, nie ubrałeś się pan tak na egzekucję, nieprawdaż, a o tej porze roku w Oksfordzie nie ma nic innego do roboty. Brzytwa Ockhama, jakby powiedział profesor Peddick. Chodziło mi o to, czy zamierzasz pan popłynąć z przyjaciółmi albo z jakimś towarzystwem, czy też płyniesz Pan sam?

— No… — zacząłem, zastanawiając się, czy on jednak nie jest moim kontaktem, a cała rozmowa nie stanowi jakiegoś skomplikowanego szyfru.

— Powiadam — zaczai znowu — źle się do tego zabrałem. Nawet nie byliśmy sobie należycie przedstawieni. — Przełożył kapelusz do lewej ręki i wyciągnął prawą. — Terence St. Trewes.

Uścisnąłem mu dłoń.

— Ned Henry — powiedziałem.

— W jakim jesteś kolegium?

Właśnie próbowałem sobie przypomnieć, czy pan Dunworthy wymienił nazwisko Terence St. Trewes, toteż pytanie całkowicie mnie zaskoczyło.

— Balliol — odpowiedziałem na chybił trafił w nadziei, że on uczęszczał do Brasenose albo do Keble.

вернуться

1

keb — dwukołowy pojazd.

вернуться

2

Amelia Jenks Bloomer (1818–94) — amer. reformatorka, walczyła o prawa kobiet.

Betsy Trotwood — energiczna i przebojowa ciotka dickensowskiego Dawida Copperfielda.