Выбрать главу

— Wiedziałem — zawołał uszczęśliwiony Terence. — Zawsze można rozpoznać kogoś z Balliol. To wpływ Jowetta. Kto jest twoim tutorem?

Kto wykładał w Balliol w 1888 roku? Jowett, ale on nie przyjmował żadnych uczniów. Ruskin? Nie, on był w Christ Church. Ellis?

— Byłem chory w tym roku — odparłem, decydując się na bezpieczne rozwiązanie. — Wracam znowu na jesieni.

— A w międzyczasie lekarz doradził ci wycieczkę po rzece dla zdrowia. Świeże powietrze, ćwiczenia fizyczne, spokój i te wszystkie brednie. I reszta, która „zwikłane węzły trosk rozplata”.

— Tak, właśnie — potwierdziłem, zastanawiając się, skąd o tym wiedział. Może jednak był moim kontaktem. — Lekarz wysłał mnie dzisiaj rano — dodałem na wypadek, gdyby był i czekał na mój znak. — Z Coventry.

— Coventry? Tam jest pochowany św. Tomasz Becket, prawda? „Kto mnie uwolni od tego buntowniczego kapłana?”

— Nie — zaprzeczyłem. — On jest w Canterbury.

— Więc co jest w Coventry? — Rozpromienił się. — Lady Godiva — oznajmił. — I Tom Podglądacz.

Nie, on nie był moim kontaktem. A jednak przyjemnie żyć w czasach, kiedy ludzie mieli takie skojarzenia z Coventry, zamiast zburzonej katedry i lady Schrapnell.

— Sprawa jest taka — zaczął Terence, siadając obok mnie na ławce. — Cyryl i ja planowaliśmy wypłynąć dzisiaj rano, wynająłem łódź, dałem dziewiątaka zadatku i wszystkie rzeczy spakowałem, aż tu profesor pyta mnie, czy mogę odebrać z dworca jego wiekowe krewne, ponieważ on musi pisać o bitwie pod Salaminą. No, nie odmawia się własnemu tutorowi, nawet kiedy człowiek diabelnie się spieszy, zwłaszcza że tak byczo postąpił w tej historii ze Świętem Męczenników, nic je powiedział mojemu ojcu i w ogóle, więc zostawiłem Cyryla przy moście Folly, żeby pilnował rzeczy, na wszelki wypadek, żeby Jabez nie wynajął nikomu naszej łodzi, co już zrobił przy kilku okazjach, na przykład wtedy, kiedy siostra Rushforta przyjechała na regaty, nawet pomimo depozytu, i musiała iść piechotą do St. Aldate’s. Wiedziałem, że się spóźnię, więc kiedy dotarłem do Pembroke, wziąłem dorożkę. Miałem tylko tyle co na łódź, ale liczyłem, że starożytne relikty dołożą się do puli. Tylko że on pomylił pociągi, a ja nie mogę podjąć ani grosza z pensji na przyszły kwartał, bo postawiłem wszystko na Befsztyka w Derby, a Jabez z niewiadomych powodów nie chce udzielać kredytu studentom. I tak utknąłem tutaj niczym Mariana na Południu, a Cyryl tam siedzi „uśmiech śląc swemu cierpieniu, jak Cierpliwości posąg na cokole”.

Spojrzał na mnie wyczekująco.

Co najdziwniejsze, chociaż to było znacznie gorsze od kiermaszów i nie zrozumiałem dwóch trzecich jego przemowy ani żadnych literackich aluzji, dotarła do mnie główna treść: zabrakło mu pieniędzy na łódź.

A zatem jedno wiedziałem na pewno: on nie był moim kontaktem. Był zwykłym studenciną bez grosza. Albo jednym z „rozbójników” cioci, którzy kręcą się na stacjach kolejowych, wciągają ludzi w rozmowę i próbują wyłudzić pieniądze. Albo gorzej.

— Cyryl nie ma pieniędzy? — zapytałem.

— Boże wielki, nie — odparł, wyciągając nogi przed siebie. — On nigdy nie miał ani szylinga. Więc tak sobie pomyślałem, skoro planujesz wycieczkę po rzece i skoro się spotkaliśmy, moglibyśmy połączyć nasze zasoby, jak Speke i Burton, tylko że oczywiście źródła Tamizy już zostały odkryte, a zresztą i tak nie popłyniemy w górę rzeki. I nie zagrażają nam żadne dzikusy ani muchy tse-tse. Cyryl i ja zastanawiamy się czy zechciałbyś popłynąć z nami.

— Trzech panów w łódce — wymamrotałem, żałując, że on nie jest moim kontaktem. „Trzech panów w łódce” zawsze należała do moich ulubionych książek, zwłaszcza ten rozdział, kiedy Harris zabłądził w labiryncie w Hampton Court.

— Cyryl i ja płyniemy w dół rzeki — ciągnął Terence. — Myśleliśmy, żeby zrobić przyjemną wycieczkę do Muchings End, ale możemy zaczyniać się wszędzie, gdzie zechcesz. W Abingdon są ładne ruiny. Cyryl uwielbia ruiny. Albo jest opactwo Bisham, gdzie Anna of Cleves[3] czekała na rozwód. Albo jeśli wolisz po prostu dryfować po rzece, ciesząc się „prądem, co szemrze łagodnie”, możemy po prostu dryfować.

Nie słuchałem. Muchings End, powiedział i jak tylko usłyszałem tę nazwę, od razu ją rozpoznałem. Miałem nawiązać z kimś kontakt i na pewno to był on. Jego aluzje do rzeki i zaleceń mojego lekarza, jego krzywy wąsik i identyczny blezer nie mogły stanowić zwykłego zbiegu okoliczności.

Chociaż nie rozumiałem, dlaczego po prostu nie powiedział mi, kim jest. Na peronie poza nami nikogo nie było. Spojrzałem w okno budynku, żeby sprawdzić, czy zawiadowca nie podsłuchuje, ale nic nie zobaczyłem. Chyba że on zachowywał ostrożność na wypadek, gdybym to ja nie był właściwą osobą.

— Ja… — zacząłem, nagle jednak drzwi budynku otwarły się i na peron wyszedł tęgi jegomość w średnim wieku, w meloniku, z podkręconym wąsem. Uchylił melonika, mruknął coś niezrozumiałego i podszedł do tablicy informacyjnej. — Bardzo chciałbym popłynąć z wami do Muchings End — dokończyłem, kładąc nacisk na ostatnie słowa. — I wycieczka po rzece będzie przyjemną odmianą po Coventry.

Sięgnąłem do kieszeni spodni, próbując sobie przypomnieć, co Finch zrobił z portfelem pełnym pieniędzy.

— Ile potrzebujesz na wynajęcie łodzi?

— Trzydzieści i szóstkę — odparł. — To za cały tydzień. Wyłożyłem już dziewiątaka.

Portfel znajdował się w kieszeni blezera.

— Nie jestem pewien, czy zabrałem dosyć pieniędzy — powiedziałem, wysypując na dłoń banknot i monety.

— To wystarczy, żeby kupić całą łódź — stwierdził Terence. — Albo Koh-i-noora. To twoje manatki? — zapytał, pokazując stertę bagażu.

— Tak — przyznałem i sięgnąłem po walizę, ale on już chwycił ją i pudło obwiązane sznurkiem do jednej ręki, a do drugiej torbę i prostokątny kosz. Złapałem drugie pudło, okrągły kosz i sakwojaż i ruszyłem za nim.

— Kazałem dorożkarzowi zaczekać — oznajmił Terence, schodząc po stopniach, ale przed stacją nie było nikogo oprócz łaciatego kundla, który leniwie drapał się w ucho tylną łapą. Nie zwrócił uwagi na Terence’a, a ja znowu poczułem przypływ radości na myśl, że znalazłem się o całe łata od złych psów i zestrzelonych pilotów Luftwaffe, spokojniejszej, powolniejszej, bardziej przyzwoitej epoce. — Nieokrzesany prostak — fuknął Terence. — Kazałem mu zaczekać. Będziemy musieli znaleźć keb na Cornmarket.

Kundel zmienił pozycję i zaczął sobie wylizywać intymne części ciała. No dobrze. Nie całkiem przyzwoitej.

I nie takiej powolnej.

— No więc chodźmy — rzucił Terence. — Nie ma czasu do stracenia — i ruszył niemal galopem po Hythe Bridge Street.

Podążałem za nim najszybciej, jak mogłem, biorąc pod uwagę bagaż oraz Hythe Bridge Street, która była niebrukowana i pełna wybojów. Musiałem bardzo uważać, żeby się nie potknąć i nie upuścić rzeczy.

— No chodź — ponaglił mnie Terence, zatrzymując się na szczycie wzgórza. — Już prawie południe.

— Idę — wysapałem, poprawiłem przekrzywiony kosz i wdrapałem się na wzgórze.

Na szczycie przystanąłem i zagapiłem się z otwartą gębą, niczym nowy rekrut na kota. Znajdowałem się w Cornmarket, na przecięciu St. Aldate i High, pod średniowieczną wieżą.

Stałem tutaj setki razy, czekając na przerwę w ruchu. Ale wtedy byłem w Oksfordzie dwudziestego pierwszego wieku, z turystycznymi centrami handlowymi i stacjami metra.

вернуться

3

Anna of Cleves (1515–1557) — czwarta żona Henryka VIII.