Выбрать главу

Spotkałem swój kontakt, który okazał się bardzo dobry — perfekcyjnie grał rolę oksfordzkiego studenta — i zbliżaliśmy się do Muchings End. Błonia Christ Church wyglądały jak zwykła łąka, a lady Schrapnell znajdowała się w odległości stu sześćdziesięciu lat.

Nadal nie mogłem sobie przypomnieć, co takiego miałem zrobić w Muchings End, ale fragmenty stopniowo powracały. Pamiętałem wyraźnie, że pan Dunworthy powiedział: Jak tylko go zwrócisz i mówił do Fincha: „Zadanie jest bardzo łatwe”, i coś o nieistotnych obiektach. Nadal nie pamiętałem, jaki nieistotny obiekt mam zwrócić, ale z pewnością znajdował się gdzieś w tej kupie bagażu na dziobie i gdyby inne środki zawiodły, mogłem zostawić to wszystko w Muchings End. A Terence pewnie wiedział. Zapytam go, jak tylko oddalimy się na bezpieczną odległość od Oksfordu. Najwyraźniej płynęliśmy na umówione spotkanie do Iffley, gdzie zapewne poznam szczegóły naszego planu.

Pomyślałem, że tymczasem powinienem wypocząć i wrócić do zdrowia po perypetiach z dyschronią, lady Schrapnell i tymi wszystkimi kiermaszami, oprzeć się wygodnie i przestrzegać zaleceń doktora oraz naśladować przykład Cyryla. Buldog przetoczył się na bok i chrapał zadowolony.

Jeżeli epoka wiktoriańska stanowiła idealny szpital, rzeka była idealnym oddziałem szpitalnym. Uzdrowicielskie ciepło słońca na karku, kojący chlupot wioseł, pogodna sceneria, mnóstwo zieleni, senne brzęczenie pszczół, chrapanie Cyryla i głos Terence’a.

— Weźmy Lancelota — perorował, wróciwszy do tematu Pani na Shalott. — Jedzie sobie na koniu w pełnej zbroi, w hełmie, z tarczą i lancą, i wyśpiewuje „Tirra-lirra”. Tirra-lirra! Cóż to za piosenka dla rycerza? Tirra-lirra! A jednak — przyznał, przerywając wiosłowanie — dobrze opisał tę część o zakochaniu, chociaż trochę za bardzo dramatycznie, ten kawałek, jak „Szatę wiatr porwał do rzeki wprost, zwierciadło pękło w odłamków stos”. Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia, Ned?

Wizerunek najady, wyżymającej mokry rękaw na dywan pana Dunworthy’ego, spontanicznie pojawił się przed moimi oczami, ale to był oczywisty efekt uboczny dyschronii, skutek zakłócenia równowagi hormonalnej.

— Nie — odpowiedziałem.

— Ja też do wczoraj nie wierzyłem — oświadczył Terence. — Ani w przeznaczenie. Profesor Overforce mówi, że nie ma czegoś takiego, że wszystko jest kwestią przypadku i ślepej szansy, ale skoro tak, to dlaczego wyszła nad rzekę akurat w tamtym miejscu? I dlaczego postanowiliśmy z Cyrylem popływać łódką, zamiast czytać Appiusza Klaudiusza? Tłumaczyliśmy Negotium populo romano melius quam otium committi, no wiesz, „Rzymianie rozumieją pracę lepiej niż lenistwo”, i pomyślałem sobie, że właśnie dlatego upadło Imperium Rzymskie, rozumieli pracę lepiej niż lenistwo, a ja bynajmniej nie życzę sobie, żeby to samo spotkało kochane stare Imperium Brytyjskie, więc Cyryl i ja poszliśmy wynająć łódź i popłynęliśmy w stronę Godstow, i kiedy mijaliśmy ten zadrzewiony kawałek, usłyszałem głos słodki jak głos wróżki, wołający: „Księżniczko Ardżumand! Księżniczko Ardżumand!”, więc spojrzałem na brzeg i tam ją ujrzałem, najpiękniejszą istotę pod słońcem.

— Księżniczkę Ardżumand? — upewniłem się.

— Nie, nie, dziewczynę, całą ubraną na różowo, ze złotymi lokami i cudną, słodką, śliczną buzią. Różane policzki i usta jak pączek róży, a jej nos! To znaczy, „Ona ma cudną twarz” po prostu nie wystarcza, chociaż czego można się spodziewać po kimś, kto jadąc na koniu wyśpiewuje „Tirra-lirra”? Siedziałem tam wsparty na wiosłach, lękając się poruszyć czy przemówić, żeby nie spłoszyć tego ducha lub anioła, a wtedy ona podniosła wzrok, ujrzała mnie i zapytała: „O panie, czyś nie widział przypadkiem kota?”

I było zupełnie tak samo jak w „Pani na Shalott”, tylko bez klątwy i bez pękających zwierciadeł. W tym cały kłopot z poezją, ta skłonność do przesady. Wcale nie miałem ochoty położyć się na dnie łodzi i umrzeć, bo serce mi pękło. Szybko powiosłowałem do brzegu, wyskoczyłem na ląd i zapytałem ją, o jakiego kota chodzi i gdzie go widziała ostatnio. Ona mówi, czarny z białym pyszczkiem i najśliczniejszymi białymi łapkami, i że zginął dwa dni temu, więc boi się, że coś mu się stało, a ja na to, bez obawy, koty mają dziewięć żywotów. I właśnie wtedy przyzwoitka, która okazała się jej kuzynką, nadeszła i skarciła ją za rozmawianie z obcymi, a ona powiedziała: „O, ale ten młodzieniec uprzejmie zaofiarował się z pomocą”, a kuzynka powiedziała: „To bardzo ładnie z pana strony, panie…” a ja powiedziałem St. Trewes, a ona powiedziała: „Jak się pan ma? Jestem panna Brown, a to jest panna Mering”, a potem odwróciła się do niej i powiedziała: „Tossie, niestety musimy już iść, bo spóźnimy się na herbatę”. Tossie! Słyszałeś kiedyś równie piękne imię? „O drogie imię! Niechże cię już święcie wiążą ust moich wieczyste pieczęcie!” Tossie! — wykrzyknął z zachwytem.

Tossie?

— Więc kto to jest Księżniczka Ardżumand? — zapytałem.

— Jej kotka. Nazwała ją po indyjskiej maharani, której imieniem nazwano Tadż Mahal, chociaż w takim razie powinien chyba nazywać się Tadż Ardżumand. Jej ojciec był w Indiach, bunt i radżowie, i „dwa światy nigdy się nie spotkają”, i tak dalej. Ciągle nie mogłem się połapać.

— Ojciec Księżniczki Ardżumand?

— Nie. Ojciec panny Mering, pułkownik Mering. Był pułkownikiem w dominium, ale teraz kolekcjonuje ryby.

Nawet nie pytałem, co to znaczy „kolekcjonuje ryby”.

— W każdym razie kuzynka powiedziała, że muszą iść, i Toss… panna Mering powiedziała: „O, mam nadzieję, że spotkamy się znowu, panie St. Trewes. Jutro po południu o drugiej jedziemy obejrzeć normański kościół w Iffley”, a kuzynka powiedziała: „Tossie!”, a panna Mering wyjaśniła, że powiedziała mi tylko na wypadek, gdybym znalazł Księżniczkę Ardżumand, a ja przyrzekłem pilnie szukać i dotrzymałem słowa, bo przez cały wczorajszy wieczór i dzisiaj rano pływałem z Cyrylem po rzece i wołałem: „Kici, kici!”

— Z Cyrylem? — zdziwiłem się, bo buldog chyba nie najlepiej nadawał się do poszukiwań w danych okolicznościach.

— Jest prawie równie dobry jak ogar — odparł Terence. — Tym się właśnie zajmowaliśmy, kiedy wpadliśmy na profesora Peddicka, a on wysłał nas na spotkanie z sędziwymi krewnymi.

— Ale nie znalazłeś kota?

— Nie, i niewielkie miałem szanse tak daleko od Muchings End. Zakładałem, że panna Mering mieszka w pobliżu Oksfordu, ale okazało się, że tylko przyjechała z wizytą.

— Muchings End? — powtórzyłem.

— W dole rzeki. Obok Henley. Matka przywiozła ją do Oksfordu na konsultację z medium…

— Medium? — zapytałem słabym głosem.

— Tak, no wiesz, taka osoba, która przechyla stoliki, ubiera się w gazę i pudruje twarz mąką, by ci powiedzieć, że twój wujek jest bardzo szczęśliwy w zaświatach, a testament leży w górnej lewej szufladzie kredensu. Nigdy w to nie wierzyłem, no, ale nie wierzyłem także w Przeznaczenie. A przecież tak musiało być. Że spotkam pannę Mering i że będziesz na peronie, i że ona mi powie, że wybierają się z kuzynką do Iffley dziś po południu. Tylko że nie miałem dość pieniędzy na łódź, dlatego to musiało być Przeznaczenie. No bo gdybyś nie chciał pływać po rzece i nie zapłacił Jabezowi? Nie popłynęlibyśmy do Iffley na spotkanie z panną Mering i mógłbym już nigdy jej nie zobaczyć. W każdym razie takie medium widocznie potrafi znajdować nie tylko testamenty, ale także zaginione koty, dlatego te panie przyjechały do Oksfordu na seans spirytystyczny. Ale duchy też nie wiedziały, gdzie jest Księżniczka Ardżumand, a panna Mering myślała, że kotka biegła za nią od Muchings End, chociaż to mało prawdopodobne. No, pies czasami pobiegnie za panem, ale kot…