— Dlaczego ma obsesję na punkcie każdego szczegółu tego projektu? — zareplikowałem. — Zanim mnie przydzieliła do strusiej nogi biskupa, robiłem nagrobki. Chciała mieć kopię każdej inskrypcji na każdym nagrobku w katedrze, włącznie z grobowcem kapitana Gervase Scrope’a, gdzie był istny tasiemiec. Carruthers współczująco pokiwał głową.
— Piszczałki organowe — mruknął, — Kazała mi ganiać po całym średniowieczu, żeby mierzyć piszczałki organowe.
— Oczywiście podstawowe pytanie brzmi: dlaczego ona ma obsesję na punkcie odbudowy katedry w Coventry? — rzuciłem.
— Jej pra-pra-prababka pojechała do Coventry i…
— Wiem, wiem, to doświadczenie zmieniło całe życie owej pra-pra-prababki, a kiedy lady Schrapnell znalazła jej pamiętnik, to zmieniło z kolei jej życie, dlatego postanowiła odbudować katedrę dokładnie taką, jak przed pożarem, na cześć… i tak dalej. Słyszałem ten tekst kilka razy. Również o Bogu…
— …który jest w szczegółach — dokończył Carruthers. — Nie cierpię tego przemówienia.
— Najbardziej nie znoszę tego: „Trzeba zajrzeć pod każdy kamień”. Pomóż mi.
Wskazałem krawędź wielkiej kamiennej płyty. Carruthers pochylił się i chwycił za drugi brzeg.
— Raz, dwa, trzy — zakomenderowałem — do góry! Dźwignęliśmy głaz i przetoczyliśmy na drugą stronę przejścia, gdzie uderzył w kikut kolumny i przewrócił ją.
Strusiej nogi biskupa nie było pod głazem, ale znaleźliśmy tam postument z kutego żelaza, na którym zwykle stała, oraz jedną poprzeczkę z ażurowej przegrody, a pod odłamkiem czerwonego piaskowca odkryliśmy na wpół zwęgloną łodygę kwiatu. Nie wiadomo jakiego kwiatu, nie zostało nawet listka, wyglądałby jak patyk lub żelazny drążek, gdyby nie cal zieleni na jednym końcu.
— To stało przed przegrodą? — upewnił się Carruthers, rozgniatając stopami chrzęszczące szkło.
— Przed tą przegrodą. Na tym postumencie — potwierdziłem, wskazując postument z kutego żelaza. — Aha, dziewiąty listopada, Modły za Służbę RAF i Kiermasz Wypieków. Dwie szydełkowe serwetki na oparcia foteli, wycieraczka do piór w kształcie bratka i pół tuzina pierników brukowców. Bardzo stosowna nazwa.
Carruthers patrzył na szkło.
— Czy podmuch nie mógł tego rzucić w inną część nawy?
— To nie bomby burzące zniszczyły katedrę, tylko bomby zapalające.
— Och — mruknął. Obejrzał się na kościelnego, który zbliżał się do nas. — Biblia królowej Wiktorii, mówiłeś?
— Tak. Z datami zgonów, urodzin i załamań nerwowych tych wszystkich Jerzych — powiedziałem. — Dowiedz się, czy czegoś nie zabrano na przechowanie gdzie indziej niż na probostwo Lucy Hampton przed pożarem.
Kiwnął głową i podszedł do kościelnego, a ja patrzyłem na postument z kutego żelaza i zastanawiałem się, co dalej.
Bomby, które spadły na katedrę, to były głównie bomby zapalające, ale Carruthers miał rację. Wstrząsy wywołują niekiedy dziwne skutki, a w sąsiedztwie nastąpiło kilka wybuchów, od bomb burzących po zbiorniki z gazem. Podmuch mógł cisnąć strusią nogę biskupa na środkowe przejście nawy albo na chór.
Usunąłem więcej gruzu, próbując ocenić, w którą stronę poleciało szkło z Kaplicy Sukienników. Większość odłamków wymiotło chyba na południe i zachód. Powinienem szukać po drugiej stronie, na końcu nawy.
Wróciłem do przegrody i zacząłem kopać na południowy zachód. Trzeba zajrzeć pod każdy kamień.
Dzwony zaczęły wybijać godzinę i wszyscy, nawet Pan Spivens, przerwaliśmy nasze czynności, żeby podnieść wzrok na wieżę. Dach zniknął, więc widzieliśmy iglicę, nietkniętą, wznoszącą się ponad dymem i kurzem. Dzwony brzmiały pięknie, jakby nie dosięgło ich zniszczenie.
— Patrz, tam jest gwiazda — powiedział Carruthers.
— Gdzie? — zapytałem.
— Tam — pokazał. Widziałem tylko dym.
— O tam — powiedział. — Nad iglicą. Nad dymiącymi zgliszczami wojny, nad ruinami świata. Spogląda z góry na nieludzkie czyny człowieka, jasny herold piękna i nadziei, zapowiedź lepszej przyszłości. Świetlisty symbol odrodzenia, które rychło nadejdzie.
— Które rychło nadejdzie? — Spojrzałem na niego z niepokojem. — Jasny herold piękna i nadziei?
Jednym z pierwszych symptomów dyschronii jest skłonność do sentymentalnego bełkotu, niczym pijany Irlandczyk lub całkiem trzeźwy wiktoriański poeta. Carruthers wykonał ostatnio co najmniej cztery skoki, dwa w ledwie kilkugodzinnych odstępach, a kto wie, ile więcej musiał zrobić przy mierzeniu piszczałek organowych. Sam mówił, że od dawna nie spał.
Zmarszczyłem brwi i próbowałem przywołać z pamięci listę symptomów dyschronii. Sentymentalny bełkot, trudności z rozróżnianiem dźwięków, zmęczenie — ale przecież usłyszał dzwony, a każdy nieszczęśnik związany z projektem lady Schrapnell cierpiał na brak snu. Przez cały zeszły tydzień udało mi się zasnąć tylko podczas Bazaru Wysiłku Wojennego w dniu Św. Kryspina. Zasnąłem przy „Witamy” i przespałem połowę wstępnej mowy komitetu organizacyjnego.
Jakie były inne symptomy? Skłonność do roztargnienia. Spowolnienie reakcji. Zaburzenia wzroku.
— Gwiazda — powiedziałem. — Jak wygląda?
— Co to znaczy, jak wygląda? — zdziwił się Carruthers, wcale nie reagując powoli. — Wygląda jak gwiazda.
Dzwony umilkły i tylko echo rozbrzmiewało w zadymionym powietrzu.
— Myślisz, że jak wygląda gwiazda? — fuknął Carruthers i zamaszystym krokiem ruszył na spotkanie kościelnego.
Rozdrażnienie stanowiło oczywisty symptom. A przewodniki sieciowe wyraźnie ostrzegały, że osoby cierpiące na dyschronię należy natychmiast „usunąć ze środowiska” i odsunąć od obowiązków, ale gdybym to zrobił, musiałbym wytłumaczyć lady Schrapnell, co robimy w Oksfordzie zamiast w Coventry.
Przecież głównie dlatego grzebałem tutaj w gruzach, ponieważ wolałem nie tłumaczyć, dlaczego nie wylądowałem czternastego o ósmej przed frontem katedry, jak planowano; zresztą daremnie próbowałbym wyjaśniać, że przyczyną był poślizg, ponieważ lady Schrapnell nie wierzyła w poślizgi. Ani w dyschronię.
Nie, dopóki Carruthers całkiem się nie rozsypał, lepiej było zostać tutaj, znaleźć strusią nogę biskupa, a potem wrócić i powiedzieć lady Schrapnell, tak, ona była w katedrze podczas nalotu, a potem złapać trochę snu. Sen, który ceruje podarte rękawy niepeespowskich mundurów, który wygładza usmolone czoło i odpędza smutki, który zsyła na znużoną duszę błogosławiony, kojący spoczy…
Carruthers podszedł bliżej i nie wyglądał ani na zmęczonego, ani na roztargnionego. Dobrze.
— Ned! — powiedział. — Nie słyszałeś, że cię wołałem?
— Przepraszam — mruknąłem. — Zamyśliłem się.
— No chyba. Wołam od pięciu minut — oświadczył. — Czy ona miała ze sobą Dookie?
Widocznie znowu się przesłyszałem albo dyschronia Carruthersa pogłębiła się jeszcze bardziej.
— Dookie? — powtórzyłem ostrożnie.
— Tak, Dookie! — warknął. — Czy miała ze sobą Dookie?
O nie, będę musiał odstawić go do Oksfordu, nie budząc podejrzeń w kościelnym, zabrać go do infirmerii, a potem wrócić tutaj, żeby dokończyć przeszukiwania katedry, chociaż prawdopodobnie wyląduję na polu z dyniami w połowie drogi do Liverpoolu.
— Ned, słyszysz mnie? — pytał z niepokojem Carruthers. — Mówiłem: „Czy ona miała ze sobą Dookie?”
— Kto? — spytałem, zastanawiając się, jak go przekonać, że powinien stąd zniknąć. Ofiary dyschronii nigdy nie wiedziały, że cierpią na dyschronię. — Lady Schrapnell?