— Są tak rozkosznie rustykalne — oznajmiła Tossie i wpłynęła w pole widzenia, powiewając flagami. — Wcale nie jak nasze okropne nowoczesne cmentarze. — Pochyliła się, by podziwiać nagrobek, który dosłownie się przewracał. — Baine mówi, że cmentarze są niehigieniczne, że zanieczyszczają wodę do picia, ale ja uważam, że są cudownie niezepsute. Całkiem jak poemat. Nie uważa pan, panie St. Trewes?
— „Tu u szorstkich stóp wiązów, gdzie cis rzuca cienie, gdzie butwiejąca wznosi się darń, pod tą ziemią…” — zacytował posłusznie Terence.
Kawałek o „butwiejącej darni” potwierdzał teorię Baine’a, lecz ani Tossie, ani Terence tego nie zauważyli, zwłaszcza Terence, który deklamował dalej:
— „W wąskich celach zamknięci na wieczne milczenie, prości Przodkowie wioski po lat trudach drzemią”.
— Ja tak kocham Tennysona, a ty, kuzynko? — zagadnęła Tossie.
— Thomas Gray — powiedziała Verity. — „Elegia napisana na wiejskim cmentarzu”.
— Och, panie Henry, musi pan obejrzeć wnętrze kościoła — posiedziała Tossie, ignorując jej uwagę. — Tam jest taka śliczna ozdobna waza. Prawda, panie St. Trewes?
Przytaknął z roztargnieniem, wpatrzony w Tossie, a ja zobaczyłem jak Verity pochmurnieje.
— Musimy ją obejrzeć, koniecznie — oznajmiła i zebrała spódnice dłonią w rękawiczce. — Panie Henry?
— Koniecznie — powtórzyłem i podałem jej ramię. Wszyscy weszliśmy do kościoła, mijając dużą tablicę z napisem: WSTĘP WZBRONIONY POD KARĄ.
W kościele panował wilgotny chłód, pachniało starym drewnem i spleśniałymi śpiewnikami. Na wystrój wnętrza składały się solidne normańskie kolumny, sklepione wczesnoangielskie sanktuarium, wiktoriańskie okno rozetowe oraz duża tablica z napisem DO PREZBITERIUM WSTĘP WZBRONIONY na balustradzie ołtarza.
Tossie nie zwróciła żadnej uwagi na tablicę ani na normańską chrzcielnicę z łupku, tylko podbiegła do niszy w ścianie, naprzeciwko kazalnicy.
— Czyż to nie najcudniejsza rzecz pod słońcem?
Nie ulegało wątpliwości, że była spokrewniona z lady Schrapnell, jak również nie ulegało wątpliwości, po kim lady Schrapnell odziedziczyła swój gust, chociaż Tossie miała przynajmniej jedno na swoje usprawiedliwienie: że należała do epoki wiktoriańskiej, epoki, która zbudowała nie tylko dworzec kolejowy St. Pancras, ale także Albert Memoriał.
Waza ustawiona w niszy przypominała oba te dzieła, chociaż na mniej monumentalną skalę. Nie miała kopuły ani korynckich kolumn. Posiadała natomiast ornament z wijącego się bluszczu oraz płaskorzeźby wyobrażające albo arkę Noego, albo bitwę pod murami Jerycha.
— Co to ma przedstawiać? — zapytałem.
— Rzeź niewiniątek — mruknęła Verity.
— To córki faraona kąpiące się w Nilu — wyjaśniła Tossie. — Patrzcie, tam koszyk Mojżesza wystaje z sitowia. Tak żałuję, że nie mamy tego w naszym kościele — westchnęła. — W kościele w Muchings End nie ma nic, tylko kupa staroci. Całkiem jak w tym poemacie Tennysona „Wiersz do greckiej wazy”. — Tossie załamała ręce.
Ostatnie, czego nam było trzeba, to Terence’a cytującego Keatsa „Odę do greckiej urny”. Spojrzałem z rozpaczą na Verity, próbując wymyślić jakiś pretekst, żeby stąd wyjść i znaleźć spokojne miejsce na rozmowę. Gotyckie ornamenty? Cyryl? Verity spokojnie oglądała kamienne łuki sklepienia, jakby miała do dyspozycji mnóstwo czasu.
— „Piękno jest prawdą, prawda — pięknem — zaczął Terence. A oto wszystko, co wiesz, co ci potrzeba wiedzieć…”
— Myślicie, że jest nawiedzony? — odezwała się Verity. Terence przestał cytować.
— Nawiedzony?
— Nawiedzony? — ucieszyła się Tossie i wydała maleńki okrzyk, taki miniaturowy okrzyczek. — Oczywiście, że tak. Madame Iritosky mówi że pewne miejsca działają jak bramy pomiędzy naszym i tamtym światem.
Zerknąłem na Verity, lecz ona zachowała pogodny wyraz twarzy, chociaż Tossie właśnie opisała sieć.
— Madame Iritosky mówi, że duchy często krążą wokół bramy, przez którą ich dusze przeszły na drugą stronę — wyjaśniła Tossie Terence’owi. — Dlatego seanse spirytystyczne tak często się nie udają, bo odbywają się za daleko od bramy. I dlatego madame Iritosky zawsze urządza seanse w swoim domu, zamiast jeździć do ludzi. A cmentarz logicznie powinien być bramą. — Podniosła wzrok na żebrowe sklepienie i wydała następny okrzyczek. — Może one są teraz z nami!
— Kierownik komitetu parafialnego na pewno wiedziałby o duchach — podsunęła uczynnie Verity.
Tak, i powiesiłby tabliczkę z napisem: MANIFESTACJE WZBRONIONE, pomyślałem. ABSOLUTNY ZAKAZ EKTOPLAZMY.
— O tak! — przyświadczyła Tossie i wydała kolejny ze swoich okrzyczków. — Panie St. Trewes, musimy zapytać kierownika!
Wyszli z kościoła, sprawdzili informacje na tablicy i ruszyli w stronę Harwood House oraz kierownika komitetu parafialnego, który niewątpliwie przyjmie ich z radością.
— Pan Dunworthy powiedział mi tylko, że wysyła mnie z powrotem dwie godziny po uratowaniu kota — podjęła Verity przerwany wątek — i mam się zameldować, gdyby wystąpił zwiększony poślizg albo zbiegi okoliczności, więc założyłam, że to znaczy, iż Księżniczka Ardżumand już wróciła do Muchings End. Ale kiedy przeskoczyłam, nie było jej. Tossie odkryła, że kot zginął, i postawiła cały dom na nogi, a ja zaczęłam się martwić, że coś poszło źle. Ale zanim zdążyłam zameldować się u pana Dunworthy’ego i sprawdzić, co się stało, pani Mering zaciągnęła nas wszystkich do Oksfordu i Tossie poznała księcia de Vecchio.
— Księcia de Vecchio?
— Młody człowiek na jednym z seansów spirytystycznych. Bogaty, Przystojny, czarujący. Właściwie doskonały, tylko że jego nazwisko zaczyna się na „V”, nie na „C”. Interesuje się teozofią — ciągnęła — a także interesuje się Tossie. Nalegał, żeby siedzieć obok niej przy stoliku, zęby trzymać ją za rękę, i powiedział, żeby się nie bała, jeśli coś dotknie jej stopy, że to tylko duchy. Właśnie wtedy zaproponowałam spacer nad Tamizą, żeby uciec przed nim, a potem przypłynął łódką Terence i jego nazwisko też nie zaczyna się na „C”. I zaraz się w niej zadurzył. Zresztą to nic niezwykłego. Każdy młody człowiek, który pozna Tossie, traci dla niej głowę. — Spojrzała na mnie spod woalki. — A skoro o tym mowa, dlaczego ty nie straciłeś?
— Ona uważa, że Henryk VIII miał osiem żon — wyjaśniłem.
— Wiem, ale myślałam, że przez tę dyschronię jesteś jak biedna Tytania, wędrujesz po świecie, gotowy zakochać się w pierwszej dziewczynie, którą zobaczysz.
— Czyli w tobie — wyznałem.
Gdyby była nieskalaną angielską różą, na jaką wyglądała, spłonęłaby twarzowym rumieńcem pod woalką, ale ona pochodziła z dwudziestego pierwszego wieku.
— Przejdzie ci — stwierdziła tonem pielęgniarki z infirmerii — jak tylko porządnie się wyśpisz. Szkoda, że nie można powiedzieć tego samego o wielbicielach Tossie. Zwłaszcza o Terensie. Zdaje się, że oczarował Tossie. Koniecznie chciała jechać do Iffley dzisiaj po południu, chociaż madame Iritosky zorganizowała specjalny seans spirytystyczny, żeby znaleźć Księżniczkę Ardżumand. A po drodze w powozie zapytała mnie, co sądzę o placku ze śliwkami na tort weselny. Wtedy naprawdę się przestraszyłam, że zabierając kota wywołałam niekongruencję i że książę de Vecchio ani Terence nigdy nie poznaliby Tossie, gdyby nie pojechała do Oksfordu, a żaden z nich nie zaczyna się na C.
Znowu się pogubiłem.
— Dlaczego ich nazwiska muszą zaczynać się na C?
— Ponieważ tamtego lata… tego lata… Tossie poślubiła kogoś, czyje nazwisko zaczyna się na C.