— Skąd wiesz? Myślałem, że pamiętnik jest nieczytelny.
— Owszem. — Podeszła do ławki i usiadła obok tabliczki z napisem: SIADANIE W ŁAWKACH DOZWOLONE TYLKO PODCZAS NABOŻEŃSTWA.
— Czy to „C” nie oznacza podróży do Coventry, która na zawsze; odmieniła jej życie? — zasugerowałem. — Coventry zaczyna się na C.
Verity pokręciła głową.
— Szóstego maja 1938 roku zapisała w pamiętniku: „Tego lata upłynie pół wieku, odkąd jesteśmy małżeństwem, i jestem szczęśliwa ponad wszelkie wyobrażenie jako żona pana C…”, ale reszta nazwiska jest zamazana.
— Zamazana?
— Kleks. Wiesz, w tamtych czasach pióra przeciekały.
— I jesteś pewna, że to „C”, a nie „G”?
— Tak.
To wykluczało nie tylko księcia de Vecchio i Terence’a, ale także profesora Peddicka i Jabeza. I mnie, na szczęście.
— Kim jest ten pan Chips, Chesterton czy Coleridge, którego poślubiła? — zapytałem.
— Nie wiem. Nigdy o nim nie wspominała i nikogo takiego nigdy nie było w Muchings End. Zapytałam Colleen, pokojówkę, ale nigdy o nim nie słyszała.
Na zewnątrz rozległy się stłumione głosy. Verity wstała.
— Spacerujmy — zaproponowała. — Udawajmy, że oglądamy architekturę.
Podeszła do chrzcielnicy i spojrzała na nią z zainteresowaniem.
— Więc nie wiesz, kim jest ten pan C, ale wiesz, że Tossie jeszcze go nie poznała i że wyjdzie za niego tego lata — podsumowałem, podziwiając tabliczkę z napisem: NIE PRZESUWAĆ KOŚCIELNYCH SPRZĘTÓW. — Myślałem, że wiktorianie woleli długie narzeczeństwa.
— Owszem — przyznała z ponurą miną. — A po zaręczynach ogłaszali zapowiedzi w kościele przez trzy kolejne niedziele, nie mówiąc o poznawaniu rodziców i szyciu wyprawy, a już jest prawie połowa czerwca.
— Kiedy się pobrali?
— Tego też nie wiemy. Kościół w Muchings End spalił się podczas pandemii, a w pamiętnikach Tossie nie podaje daty.
Coś mi przyszło do głowy.
— Ale na pewno wymienia jego imię, prawda? Przez pięćdziesiąt lat chyba często pisała o swoim mężu, nie tylko szóstego maja?
Verity zrobiła nieszczęśliwą minę.
— Zawsze pisała: „mój ukochany mąż” albo „mój najdroższy małżonek”. „Ukochany” i „najdroższy” podkreślone.
Kiwnąłem głową.
— Z wykrzyknikami — dodałem. Musiałem przeczytać kilka pamiętników, kiedy szukałem wzmianek o strusiej nodze biskupa.
Podeszliśmy do bocznego przejścia.
— Po ślubie pamiętnik urywa się na kilka lat — podjęła Verity — Potem zaczyna się znowu w 1904 roku. Wtedy już mieszkali w Ameryce, a on występował w niemych filmach pod scenicznym nazwiskiem Bertram W. Fauntleroy, które zmienił na Reginald Fitzhugh-Smythe w 1927 roku, kiedy wprowadzono udźwiękowienie.
Zatrzymała się przed witrażowym oknem, do połowy przesłoniętym tabliczką z napisem: NIE OTWIERAĆ.
— Miał za sobą długą i wybitną karierę w rolach brytyjskich arystokratów — powiedziała.
— Więc pewnie sam był arystokratą. To dobrze, prawda? Przynajmniej nie wyszła za jakiegoś włóczęgę, który tamtędy przechodził. — Coś mi przyszło do głowy. — A nekrolog?
— Podawał jego sceniczne nazwisko — odparła — podobnie jak jej nekrolog. — Uśmiechnęła się. — Przeżyła dziewięćdziesiąt siedem lat. Pięcioro dzieci, dwadzieścioro troje wnuków i wielkie studio w Hollywood.
— I żadnej wskazówki — stwierdziłem. — A co z Coventry? Może właśnie tam poznała pana C, kiedy oglądała strusią nogę biskupa, i to wydarzenie na zawsze zmieniło jej życie?
— Możliwe — przyznała Verity. — Ale to następny kłopot. Oni wcale nie wybierają się do Coventry. Pani Mering mówiła o wycieczce do Hampton Court, żeby zobaczyć ducha Katarzyny Howard, ale nigdy nie wspominali o Coventry i nie byli tam przed moim przyjazdem. Wiem, bo pytałam…
— Pokojówkę — dokończyłem.
— Tak. I wiemy, że Tossie pojechała tam w czerwcu. Dlatego tak się martwiłam tą wyprawą do Oksfordu, do madame Iritosky. Bałam się, że przez Księżniczkę Ardżumand pojechali do Oksfordu zamiast do Coventry, albo że pan C. przyjedzie do Muchings End pod nieobecność Tossie i wcale się nie spotkają. Ale jeśli pan Dunworthy i T.J. zwrócili Księżniczkę Ardżumand, to znaczy, że kotka po prostu gdzieś zawędrowała. Kto wie? Może właśnie pan C. ją znajdzie i przyniesie z powrotem. Może dlatego tak szybko się zaręczyli, ponieważ Tossie była mu wdzięczna za zwrócenie kota.
— Zresztą wcale nie wyjechaliście na długo z Muchings End — zwróciłem jej uwagę. — Tylko na jeden dzień. Jeśli pan C. przyjechał z wizytą, pokojówka na pewno poprosi go, żeby zaczekał w salonie do waszego powrotu.
— O czym ty mówisz? — Wstała nagle z szelestem spódnicy.
— Tak przypuszczam — powiedziałem ze zdziwieniem. — Przecież wiktorianie mieli salony? I pokojówki prowadziły tam gości?
— Kiedy przeszedłeś? — zapytała. — Dzisiaj rano — odparłem. — Mówiłem ci. Dokładnie o czasie. Dziesiąta rano, siódmego czerwca 1888 roku.
— Dzisiaj jest dziesiąty czerwca — powiedziała. Dziesiąty.
— Ale gazeta…
— …widocznie była stara. Przeskoczyłam wieczorem siódmego. Ósmego wyjechałyśmy do Oksfordu i jesteśmy tutaj od trzech dni.
— Więc musiał być… — zacząłem głucho.
— …zwiększony poślizg — dokończyła — co oznacza, że powstała niekongruencja.
— Niekoniecznie — zaprzeczyłem. — Robiłem skok w pośpiechu. — Opowiedziałem o lady Schrapnell. — Może Warder nie do końca nastawiła koordynaty. Albo pomyliła się w obliczeniach. Tamtego dnia wysłała już siedemnaście skoków.
— Może — powtórzyła Verity z powątpiewaniem. — Gdzie przeszedłeś? Na moście Folly? To tam spotkałeś Terence’a?
— Nie, na stacji kolejowej. Przyszedł odebrać krewne swojego tutora, ale one nie przyjechały. — Opowiedziałem, jak zapytał mnie, czy wybieram się na rzekę, i wyjaśnił swoje kłopoty finansowe. — Więc zapłaciłem resztę należności za łódź.
— I gdyby nie ty, jego by tutaj nie było — stwierdziła, jeszcze bardziej zaniepokojona. — Czy dostałby łódź, gdybyś nie pożyczył mu pieniędzy?
— Wykluczone — zapewniłem przypomniawszy sobie Jabeza, a potem, widząc jej zmartwioną minę, dodałem: — Mówił, że próbował pożyczyć pieniądze od jakiejś Mags w Mitrze. Ale musiał zobaczyć Tossie za wszelką cenę. Myślę, że popędziłby do Iffley na piechotę, gdyby nie zdobył pieniędzy.
— Pewnie masz rację — przyznała. — W systemie istnieje znaczna redundancja. Gdyby tutaj jej nie spotkał, mógł złożyć wizytę w Muchings End. Mówił wczoraj, że chciałby popłynąć w dół rzeki. A trzydniowy poślizg to nie tak dużo. — Zmarszczyła brwi. — A jednak całkiem sporo jak na wycieczkę dla przyjemności. I więcej niż przy innych wiktoriańskich skokach. Powinnam to zgłosić panu Dunworthy’emu, kiedy wrócę…
— …na pewno duchy przekażą nam wiadomość o Księżniczce Ardżumand — zabrzmiał dziewczęcy głos i Tossie wpłynęła do kościoła u boku Terence’a, który trzymał kapelusz w rękach. — Madame Iritosky słynie ze znajdowania zagubionych przedmiotów. Powiedziała księżnej Derby, gdzie jest jej zgubiona brosza, a księżna dała jej tysiąc funtów nagrody. Papa mówi, że ona oczywiście wiedziała, gdzie jest brosza, sama ją tam schowała, ale mama — zaakcentowała ostatnią sylabę — wie, że to była zasługa duchów.
Verity wstała i zebrała dłonią spódnicę.
— Co powiedział kierownik? — zapytała, a ja musiałem podziwiać jej opanowanie. Znowu wyglądała jak spokojna angielska dziewica. — I czy kościół w Iffley jest nawiedzony?