— Wyszedłem, ale ich nie było — wyjaśnił Terence.
— Jesteś pewien? — Profesor wręczył mi trawę. — Maudie w liście dokładnie podała godzinę. — Poklepał się po kieszeniach togi.
— Maudie? — powtórzyłem w nadziei, że się przesłyszałem.
— Otrzymała imię po swojej biednej drogiej matce, Maud — oznajmił, przetrząsając kieszenie. — Byłby z niej dobry przyrodnik, gdyby urodziła się chłopcem. Widocznie zgubiłem list, kiedy Overforce próbował mnie zamordować. Z pewnością to był pociąg o dziesiątej pięćdziesiąt pięć. Chociaż może jutrzejszy. Którego dzisiaj? Ach, jesteśmy na miejscu, wreszcie dotarliśmy do raju, oto „Pola Elizejskie na krańcu ziemi, gdzie Radamantys rządzi jasnowłosy”.
Łódź przybiła do brzegu z lekkim wstrząsem, który nawet nie zbudził Cyryla, lecz ja doznałem znacznie silniejszego wstrząsu. Maud. Z mojej winy Terence rozminął się ze „starożytnymi reliktami”. Gdyby nie ja, siostra i bratanica profesora Peddicka nie odeszłyby z peronu i doczekałyby się Terence’a. I gdybym mu nie powiedział, że nikt odpowiadający temu opisowi nie wysiadł z pociągu, dogoniłby je w drodze do Balliol. Ale przecież powiedział: „starożytne relikty”. Powiedział: „absolutnie przedpotopowe”.
— Możesz mi podać cumę, Ned? — poprosił Terence, wciągając dziób łodzi na brzeg.
Spotkania zawsze miały kluczowe znaczenie w skomplikowanym, chaotycznym biegu historii. Lord Nelson i Emma Hamilton. Henryk VIII i Anna Boleyn. Crick i Watson. John Lennon i Paul McCartney. A Terence miał spotkać Maud na peronie kolejowym w Oksfordzie.
— Ned! — ponaglił mnie Terence. — Możesz podać cumę? Chwyciłem cumę, jednym olbrzymim krokiem przeszedłem na błotnisty brzeg i przywiązałem łódź, myśląc, że powinienem zrobić coś wręcz przeciwnego.
— Chyba powinniśmy wrócić do Oksfordu, żeby odnaleźć bratanicę profesora. I siostrę — dodałem. Nie spotkają się na stacji, ale przytulniej się spotkają. — Możemy zostawić tutaj bagaż i później go zabrać. Dwie damy, podróżujące samotnie. Na pewno potrzebują kogoś, żeby zajął się ich bagażem.
— Nonsens — stwierdził profesor Peddick. — Maud doskonale potrafi załatwić wysianie bagażu i zamówić dorożkę, żeby zawiozła je do hotelu. To wyjątkowo rozsądna dziewczyna, nie taka głupiutka jak inne. Spodobałaby ci się, St. Trewes. Masz może robaki? — zapytał i ruszył w stronę wierzbowych zarośli.
— Potrafisz go przekonać? — zwróciłem się do Terence’a. Pokręcił głową.
— Nie wtedy, kiedy chodzi o ryby. Albo o historię. Najlepiej rozbijmy obóz, zanim się ściemni.
Podszedł do naszych bagaży, spiętrzonych w nieporządny stos pod wielką wierzbą, i zaczął wśród nich grzebać.
— Ale jego bratanica…
— Słyszałeś go. Rozsądna. Inteligentna. Jego bratanica pewnie należy do tych okropnych nowoczesnych dziewcząt, które mają własne poglądy i uważają, że kobiety powinny studiować w Oksfordzie. — Wyciągnął patelnię i kilka puszek. — Wyjątkowo odrażający typ dziewczyny. Nie to, co panna Mering. Taka ładna i niewinna.
I głupiutka, pomyślałem. I Terence nie powinien był jej spotkać. Powinien był spotkać Maud. „Spodobałaby ci się”, powiedział profesor i na pewno miał rację, z tą jej słodką buzią i ciemnymi oczami. Ale ja wyglądałem podejrzanie, a Verity działała bez namysłu i dlatego Terence i Tossie, którzy nigdy nie powinni byli się spotkać, teraz umawiali się na randki i kto wie, jakie komplikacje z tego wynikną?
— Zresztą i tak poznam ją jutro rano — oznajmił Terence, krając mięsną zapiekankę. — Kiedy odwieziemy profesora Peddicka.
Poznają rano. Chaotyczne systemy mają wbudowaną redundancję, interferencję i pętle sprzężenia zwrotnego, dlatego skutki pewnych wydarzeń nie są wielokrotnie wzmacniane, tylko kasowane. „Tutaj się miniemy, a tam się zejdziemy”. Terence nie spotkał Maud dzisiaj, ale spotka ją jutro. Zresztą gdybyśmy dzisiaj odwieźli profesora, byłoby już za późno na przyjmowanie wizyt i znowu nie doszłoby do spotkania. Ale jutro rano Maud nałoży ładną sukienkę, a Terence zupełnie zapomni o Muchings End i zaprosi ją na piknik do Port Meadow. Jeżeli miał ją spotkać. Zresztą nawet gdyby mnie nie było na stacji, siostra profesora Peddicka równie dobrze mogła pomyśleć, że bagażowy wygląda podejrzanie, albo poczuć przeciąg i odjechać dorożką przed przybyciem Terence’a. A Terence, który spieszył się na łódkę, wróciłby na most Folly nie spotkawszy Maud. T.J. mówił, że ten system posiada zdolności samokorekty.
Verity miała rację. Księżniczka Ardżumand została zwrócona, niekongruencja — jeśli takowa istniała — została naprawiona, a ja powinienem odpoczywać i wracać do zdrowia, co oznaczało jedzenie i sen, w wymienionej kolejności.
Terence rozłożył koc i ustawiał na nim blaszane talerze i kubki.
— W czym mogę pomóc? — zapytałem i ślinka napłynęła mi do ust. Kiedy jadłem ostatni raz? Pamiętałem tylko filiżankę herbaty i brukowiec na Kiermaszu Robótek Dla Zwycięstwa Kobiecego Zakładu Naukowego, ale to było co najmniej dwa dni i pięćdziesiąt dwa lata temu.
Terence pogrzebał w kwadratowym koszu, wyciągnął kapustę i dużego melona.
— Możesz rozłożyć dywaniki. Dwaj będą spali w łodzi, trzeci na brzegu. A jeśli znajdziesz sztućce i lemoniadę imbirową, przynieś je tutaj.
Przyniosłem dywaniki i zacząłem je rozkładać. Wyspa widocznie należała do kierownika komitetu parafialnego z Iffley. Tabliczki wisiały dosłownie na każdym drzewie i na kilku palach wbitych w brzeg. WSTĘP WZBRONIONY, TEREN PRYWATNY, ZAKAZ WSTĘPU, WSTĘP WZBRONIONY POD KARĄ, PRYWATNE WODY, ZAKAZ CUMOWANIA, ZAKAZ ŁOWIENIA RYB, ZAKAZ LĄDOWANIA, ZABRANIA SIĘ OBOZOWAĆ, ZABRANIA SIĘ ŚMIECIĆ, ZAKAZ PIKNIKÓW.
Przeszukałem pudła Terence’a i znalazłem bogaty wybór dość dziwacznych utensyliów. Wybrałem te, które najbardziej przypominały łyżki, widelce i noże.
— Obawiam się, że posiłek będzie raczej skromny — wyznał Terence. — Zamierzałem uzupełnić zapasy w drodze, więc musimy się zadowolić tym, co mamy. Powiedz profesorowi, że obiad podany, taki jaki jest.
Skromny posiłek według Terence’a składał się z pasztetu wieprzowego, pasztetu cielęcego, rostbefu na zimno, szynki, pikli, malowanych jajek, marynowanych buraków, sera, chleba z masłem, lemoniady imbirowej i butelki porto. Nigdy w życiu nie jadłem nic lepszego.
Terence nakarmił Cyryla resztkami rostbefu i podniósł puszkę.
— Do licha! — zawołał. — Zapomniałem wziąć otwieracz, a szkoda bo zabrałem puszkę…
— Ananasa — dokończyłem, szczerząc zęby.
— Nie — zaprzeczył, spoglądając na etykietę. — Brzoskwiń. — pochylił się nad koszem. — Ale gdzieś tu powinien być ananas. Chociaż myślę, że jedno i drugie smakuje tak samo bez otwieracza.
Więc spróbujmy otworzyć puszkę bosakiem, uśmiechnąłem się w duchu. Tak zrobili w „Trzech panach w łódce”. I o mało nie zabili Jerzego. Uratował go słomkowy kapelusz.
— Spróbujmy ją otworzyć scyzorykiem — zaproponował Terence.
— Nie — zaprotestowałem. Trzej panowie próbowali scyzoryka, zanim sięgnęli po bosak. I nożyczek, i masztu, i wielkiego kamienia. — Będziemy musieli obejść się smakiem — stwierdziłem ponuro.
— Powiadam, Ned — zagadnął Terence — nie masz czasem otwieracza do puszek w bagażu?
Pewnie miałem, znając Fincha. Rozprostowałem zesztywniałe nogi, zszedłem pod wierzbę i zacząłem poszukiwania.
Sakwojaż zawierał trzy koszule bez kołnierzyków, oficjalny wieczorowy garnitur, sporo na mnie za mały, oraz za duży melonik. Dobrze się składało, że miałem tylko pływać po rzece.