— Jakie pan ma objawy? Dezorientacja?
— Nie.
— Senność?
To było trudniejsze. Wszystkie osoby harujące pod batem lady Schrapnell automatycznie pozbawiono snu, ale wątpiłem, czy pielęgniarka weźmie to pod uwagę. W każdym razie odczuwałem nie tyle senność, co raczej swoiste otępienie jak u „żywych trupów”, ludzi bombardowanych noc po nocy podczas wojny.
— Nie — powiedziałem w końcu.
— Spowolnienie reakcji — powiedziała do komunikatora. — Kiedy pan ostatnio spał?
— W 1940 — odpowiedziałem szybko, co stanowiło symptom przyspieszenia reakcji.
Wpisała coś jeszcze.
— Zauważył pan trudności w rozróżnianiu dźwięków?
— Nie — odparłem, uśmiechając się do niej. Pielęgniarki ze szpitala zwykle przypominają coś w rodzaju hiszpańskiej Inkwizycji, ta jednak miała prawie przyjazną twarz, niczym katowski pachołek, który przywiązuje cię pasami do koła albo przytrzymuje przed tobą otwarte drzwi Żelaznej Dziewicy.
— Zaburzenia wzroku? — zapytała. Zaprzeczyłem, próbując nie mrużyć oczu.
— Ile palców pokazuję?
Bez względu na zarzut spowolnienia reakcji, ta odpowiedź wymagała namysłu. Dwa to najbardziej prawdopodobna liczba, ponieważ łatwo je pomylić z trzema albo z jednym, ale ona mogła pokazać pięć, żeby mnie podejść, a jeśli tak, czy powinienem odpowiedzieć „cztery”, skoro technicznie biorąc kciuk nie jest palcem? A może ona trzyma rękę za plecami?
— Pięć — palnąłem wreszcie.
— Jak to możliwe, że według pana zrobił pan tylko cztery przeskoki?
Nieważne, jak daleko mój domysł odbiegał od rzeczywistej liczby wystawionych palców, odpowiedź wyraźnie nie spodobała się pielęgniarce. Już chciałem ją poprosić, żeby powtórzyła pytanie, ale zreflektowałem się; wtedy wpisałaby „trudności w rozróżnianiu dźwięków”. Zdecydowałem się na frontalny atak.
— Pani chyba nie rozumie powagi sytuacji — oświadczyłem. — Za siedemnaście dni odbędzie się konsekracja katedry i lady Schrapnell…
Pielęgniarka podała mi sztywny kartonik i dalej dyktowała uwłaczające uwagi do komunikatora. Spojrzałem na kartę z nadzieją, że nie będę musiał niczego przeczytać jako dalszej części testu na zaburzenia wzroku. Zwłaszcza że karta wydawała się pusta.
— To bardzo ważne, żeby strusia noga biskupa… — zacząłem. Pielęgniarka obróciła kartę na drugą stronę.
— Proszę powiedzieć, co pan widzi.
Wyglądało to jak pocztówka z Oksfordu. Widok od strony Headington Hill, kochane stare senne iglice i omszałe kamienne mury, zaciszne dziedzińce w cieniu wiązów, gdzie wciąż słychać ostatnie echa średniowiecza, szepczące o dawnych uczonych i odwiecznej tradycji, o…
— Wystarczy tego dobrego — przerwała i wyjęła mi kartę z ręki. — Ma pan zaawansowaną dyschronię, panie Henry. Zalecam dwa tygodnie wypoczynku w łóżku. I żadnych podróży w czasie.
— Dwa tygodnie? — powtórzyłem. — Ale konsekracja jest za siedemnaście dni…
— Niech inni martwią się o konsekrację. Pan musi koniecznie odpocząć.
— Pani nie rozumie… Skrzyżowała ramiona.
— Z pewnością nie rozumiem. Podziwiam pana poświęcenie dla sprawy, ale dlaczego chce pan ryzykować zdrowie, żeby odbudować jakiś archaiczny symbol przestarzałej religii, to w głowie się nie mieści.
Wcale nie chcę, pomyślałem. Chce tego lady Schrapnell, a lady Schrapnell zawsze dostaje to, czego chce. Podporządkowała już sobie kościół angielski, uniwersytet oksfordzki, brygadę budowlaną czterech tysięcy robotników (którzy informowali ją codziennie, że nie można zbudować katedry w sześć tygodni) oraz przezwyciężyła wszelkie sprzeciwy, od Parlamentu po Radę Miejską Coventry, żeby odbudować swój „archaiczny symbol”. Nie miałem szans.
— Czy pan wie, co oznacza dla medycyny pięćdziesiąt miliardów funtów? — rzuciła pielęgniarka, wstukując dane do komunikatora. — Moglibyśmy znaleźć lekarstwo na ebolę II, zaszczepić dzieci z całego świata przeciwko HIV, kupić porządne wyposażenie. Tylko za to, co łady Schrapnell wydaje na witraże, Szpital Radcliffe mógłby zbudować całe nowe skrzydło, wyposażone w najnowszy sprzęt.
Komunikator wypluł pasek papieru.
— To nie jest poświęcenie dla sprawy, tylko…
— Tylko zbrodnicze niedbalstwo, panie Henry. — Oddarła papier i podała mi. — Chcę, żeby pan dokładnie wypełniał te zalecenia.
Spojrzałem ponuro na listę. Pierwsza linijka nakazywała: „Czternaście dni całkowitego wypoczynku w łóżku”.
Nigdzie w Oksfordzie nie mógłbym spokojnie wypoczywać, zresztą nigdzie w Anglii. Gdyby lady Schrapnell dowiedziała się, że wróciłem, wytropiłaby mnie i dopadła niczym mściwa furia. Już widziałem, jak wpada do sypialni, zrywa ze mnie koc i prowadzi za ucho do sieci.
— Musi pan stosować wysokoproteinową dietę i wypijać co najmniej osiem szklanek płynu dziennie — ciągnęła pielęgniarka. — Żadnej kofeiny, żadnego alkoholu, żadnych stymulatorów.
Uderzyła mnie pewna myśl.
— Czy zostałem przyjęty do szpitala? — zapytałem z nadzieją. Jeśli ktoś potrafi utrzymać na dystans lady Schrapnell, to tylko ci Wielcy Inkwizytorzy, pielęgniarki oddziałowe. — Zamkną mnie w izolatce?
— W izolatce? — powtórzyła. — Ależ skąd. Dyschronia nie jest chorobą zakaźną, panie Henry. To zaburzenia biochemiczne spowodowane przez rozregulowanie wewnętrznego zegara i ucha środkowego. Nie potrzebuje pan leczenia. Potrzebuje pan tylko wypoczynku i teraźniejszości.
— Ale ja nie zasnę…
Komunikator zaczął popiskiwać. Podskoczyłem.
— Zwiększona pobudliwość nerwowa — stwierdziła, wstukała to do komunikatora i powiedziała: — Chcę pana zbadać. Proszę zdjąć ubranie i nałożyć to. — Wyjęła z szuflady papierową koszulę i rzuciła mi pod nogi. — Zaraz wracam. Tasiemki do zawiązywania są z tyłu. I proszę się umyć. Cały pan jest w sadzy.
Wyszła i zamknęła za sobą drzwi. Zsunąłem się ze stołu zabiegowego, na którym została długa czarna smuga, i podszedłem do drzwi.
— Najgorszy przypadek dyschronii, jaki widziałam — mówiła do kogoś pielęgniarka, miałem nadzieję, że nie do lady Schrapnell. — Mógłby pisać wierszyki do gazet.
To nie była lady Schrapnell. Wiedziałem, bo nie usłyszałem odpowiedzi.
— Zdradza nadmierny niepokój, co nie jest zwykłym objawem — ciągnęła pielęgniarka. — Chcę mu zrobić skan i poszukać przyczyn tego niepokoju.
Mogłem od razu jej wyjaśnić przyczynę mojego niepokoju, wcale nie nadmiernego, gdyby tylko zechciała mnie wysłuchać, w co wątpiłem. I chociaż taka groźna, nie miała szans wobec lady Schrapnell.
Nie mogłem tutaj zostać. Podczas skanowania zamykają człowieka w długiej rurze na półtorej godziny i porozumiewają się przez mikrofon. Już słyszałem głos lady Schrapnell huczący w słuchawkach: „A więc tutaj jesteś. Wychodź natychmiast z tej maszyny!”
Nie mogłem tutaj zostać i nie mogłem wrócić do swojego pokoju. Lady Schrapnell najpierw tam zajrzy. Może znajdę jakiś kącik w infirmerii i złapię trochę snu, żeby przejaśniło mi się w głowie.
Pan Dunworthy, pomyślałem. Kto jak kto, ale pan Dunworthy na pewno znajdzie dla mnie jakąś cichą kryjówkę. Włożyłem papierową koszulę, trochę zabrudzoną sadzą, z powrotem do szuflady, naciągnąłem buty i wyskoczyłem przez okno.
Kolegium Balliol znajdowało się niedaleko infirmerii, przy tej samej Woodstock Road, ale nie ośmieliłem się zaryzykować. Obszedłem budynek dookoła, przy wjeździe dla karetek pogotowia skręciłem w Adelaide i przez podwórze dotarłem do Walton Street. Jeśli Somerville będzie otwarty, przejdę na skrót przez dziedziniec do Little Clarendon, a potem ulicą Worcester do Broad, i wejdę do Balliol tylną bramą.