— Coventry — rzuciła pani Mering, a ja chciałem ją ucałować. — Duchu, czy żądasz, żebyśmy pojechali do Coventry?
Energiczny klik.
— Gdzie w Coventry? — zapytałem, naparłem całym ciężarem na but madame Iritosky i ruszyłem z kopyta przez alfabet.
Verity rozsądnie postanowiła nie literować „świętego”. Stuknęła na M, I oraz C, a ponieważ nie wiedziałem, jak długo zdołam utrzymać w ryzach madame Iritosky, powiedziałem:
— Święty Michał.
Rozległ się potwierdzający klik.
— Czy żądasz, żebyśmy odwiedzili kościół świętego Michała? Kolejny klik, po którym cofnąłem stopę.
— Kościół świętego Michała — powtórzyła pani Mering. — O, madame Iritosky, musimy tam pojechać z samego rana…
— Cisza — ogłosiła madame Iritosky. — Wyczuwam tutaj złośliwego ducha.
Gwałtownie sięgnąłem stopą do jej stopy.
— Czy jesteś złym duchem? — zapytała. Trzask.
Czekałem, żeby Verity stuknęła powtórnie, ale usłyszałem tylko gorączkowe szelesty. Widocznie przesunęła pudełko na fiołki w cukrze z powrotem nad kolano.
— Czy kieruje tobą niedowiarek? — ciągnęła madame Iritosky. Trzask.
— Baine, zapalcie światło — rozkazała madame. — Ktoś tutaj stuka kto nie jest duchem.
Zaraz mnie przyłapią z drutami wystającymi z rękawów. Próbowałem wyrwać rękę z dłoni madame Iritosky (albo księcia), ale dłoń trzymała mnie w żelaznym uchwycie.
— Baine! Światło! — zawołała madame Iritosky. Potarła zapałkę i zapaliła świecę.
Nagły podmuch od oszklonych drzwi zgasił świecę.
Tossie wrzasnęła i nawet Terence stęknął. Wszyscy spojrzeli na falujące zasłony. Rozległ się jakby niski jęk i coś świecącego pojawiło się przed zasłonami.
— Mój Boże! — wykrzyknął wielebny Arbitage.
— Manifestacja — wydyszała pani Mering.
Kształt płynął powoli w stronę otwartych oszklonych drzwi, zbaczając lekko na bakburtę i rozsiewając upiorną zielonkawą poświatę.
Uścisk na mojej dłoni rozluźnił się, więc szybko schowałem druty do rękawów. Obok mnie Verity podciągnęła spódnicę, po czym wepchnęła pudełko na fiołki w cukrze za cholewkę mojego prawego buta.
— Książę de Vecchio, niech pan zapali światło! — zażądała madame Iritosky.
— Una fantasma! — westchnął książę i przeżegnał się. Verity wyprostowała się i wzięła mnie za rękę.
— O zjawo, czy jesteś duchem łady Godivy?
— Książę de Vecchio — powtórzyła madame Iritosky. — Rozkazuję ci zapalić światło!
Kształt dotarł do oszklonych drzwi, po czym jakby uniósł się i przybrał formę twarzy. Zawoalowanej twarzy z wielkimi ciemnymi oczami. I spłaszczonym nosem. I obwisłymi policzkami.
Ręka Verity w mojej lekko drgnęła.
— O duchu — powiedziała Verity opanowanym głosem — czy żądasz, żebyśmy pojechali do Coventry?
Kształt powoli odpłynął od oszklonych drzwi, a potem obrócił się i znikł jak nakryty czarną płachtą. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem.
— Wzywa nas do Coventry — powiedziałem. — Nie możemy lekceważyć wezwania duchów.
— Widzieliście to? — zawołał książę de Vecchio. — To było straszne, straszne!
— Widziałem serafina w ciele — oznajmił z uniesieniem wielebny Arbitage.
Zabłysło światło ukazując Baine’a, który stał spokojnie obok stolika z marmurowym blatem i regulował płomień lampy.
— O, madame Iritosky! — wykrzyknęła pani Mering i osunęła się na dywan. — Widziałam twarz mojej drogiej matki!
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
W całym moim życiu… Nigdy jeszcze nie spotkałem się z taką rzeczą jak błahostka
Zużyłem prawie godzinę i butelkę rozpuszczalnika, żeby zmyć z Cyryla Świecącą Farbę Balmaina, w asyście Księżniczki Ardżumand. Widocznie opary ścięły nas z nóg, bo pamiętam tylko, jak Baine potrząsał mną i mówił:
— Przepraszam, że pana budzę, sir, ale minęła szósta, a pułkownik Mering i profesor Peddick kazali się obudzić o siódmej.
— Uhum — wymamrotałem, na wpół rozbudzony. Cyryl zagrzebał się głębiej w pościeli.
— Jimmy Slumkin, sir — powiedział Baine, nalewając gorącą wodę do umywalki.
— Co?
— Prawdziwe nazwisko księcia. Jimmy Slumkin. Było w jego paszporcie.
Slumkin. No cóż, tyle w kwestii księcia jako tajemniczego pana C. Może to i lepiej, żałowałem jednak, że nie mamy chociaż jednego podejrzanego. Kłopoty lorda Petera i Herkulesa Poirot polegały na tym że zawsze mieli za dużo podejrzanych. Nigdy nie słyszałem o kryminale, gdzie detektywowi brakowało sprawcy.
Usiadłem i spuściłem nogi z łóżka.
— Przez „S” czy przez „C”?
Baine przerwał układanie brzytew i spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
— Słucham, sir?
— Slumkin. Pisze się przez „S” czy przez „C”?
— Przez „S” — odpowiedział. — Dlaczego, sir?
— Madame Iritosky wywróżyła pannie Mering, że poślubi kogoś, czyje nazwisko zaczyna się na „C” — wyjaśniłem, lekko naciągając prawdę.
Baine odwrócił się z powrotem do swoich brzytew.
— Doprawdy, sir?
— Właśnie. Nie znacie przypadkiem w okolicy jakiegoś dżentelmena do wzięcia, którego nazwisko zaczyna się na „C”?
— Dżentelmena? — powtórzył. — Nie, sir.
Przy pomocy Baine’a ogoliłem się, ubrałem i spróbowałem wyciągnąć Cyryla z łóżka.
— Tym razem nie zamierzam cię nosić.
— Dzisiejszy ranek jest dość chłodny i pochmurny — oznajmił Baine. — Lepiej niech pan weźmie płaszcz.
— Pochmurny? — upewniłem się, wywlekając Cyryla z pościeli.
— Tak, sir — potwierdził Baine. — Zanosi się na deszcz.
Baine nie przesadzał. Zanosiło się na porządną ulewę i było tak zimno, jakbym przeskoczył do połowy grudnia. Cyryl tylko raz zawęszył pod drzwiami i natychmiast zawrócił. Dotarł do połowy schodów, zanim go złapałem i ponownie zniosłem na dół.
— W stajni wcale nie jest tak zimno — pocieszyłem go, co było wierutnym kłamstwem. Panował tam lodowaty ziąb i egipskie ciemności. Widocznie stajenny też zaspał. Po omacku znalazłem zapałki i zapaliłem lampę.
— Halo — powiedziała Verity. Siedziała na belach siana, machają nogami. — Gdzie byłeś?
— Co ty tu robisz?
— Madame Iritosky i książę wyjechali o czwartej. Przekupili stajennego, żeby zawiózł ich na stację.
Cyryl, który udaje, że nie potrafi wejść na pojedynczy stopień bez pomocy, wskoczył pięknym łukiem na siano i na kolana Verity.
— Halo, Cyrylu — powiedziała. — Pomyślałam, że może słusznie podejrzewałeś, że książę jest panem C, więc śledziłam ich, żeby sprawić, czy nie zabrali ze sobą Tossie.
— On nie jest panem C. — odparłem. — Nazywa się Jimmy Slumkin.
— Wiem — przyznała Verity, drapiąc Cyryla za uszami. — Znany także jako Tom Higgins, hrabia de Fanaud i Bob „Łasica” Wexford. Przeskoczyłam po ich odjeździe i sprawdziłam archiwa Scotland Yardu. Wiem także, po co tutaj przyjechali.