Выбрать главу

— Oczywiście! Więc wytarłaś pióro w wycieraczkę!

— Ile skoków zrobiłeś, Ned? — zapytała.

— Jesteś cudowną dziewczyną, wiesz? — Chwyciłem ją za ramiona. — Rozwiązałaś zagadkę, która prześladowała mnie od 1940 roku. chciałbym pocałować…

Od strony domu dobiegł nas krzyk mrożący krew w żyłach. Cyryl zakrył twarz łapami.

— Co znowu? — zapytała Verity z rozczarowaną miną. Puściłem jej ramiona.

— Codzienne omdlenie?

Verity wstała i zaczęła strzepywać słomę ze spódnicy.

— Lepiej, żeby to nie przekreśliło wycieczki do Coventry. Ty idź pierwszy. Ja wejdę przez kuchnię.

— Mesiel! — wrzeszczała pani Mering. — O, Mesiel! Ruszyłem w stronę domu, spodziewając się znaleźć panią Mering leżącą wśród mebli, ale ona nie leżała. Stała w połowie schodów, owinięta szlafrokiem, czepiając się poręczy. Włosy miała splecione w dwa operowe warkocze i wymachiwała pustą szkatułką wyłożoną aksamitem.

— Moje rubiny! — jęczała do pułkownika, który widocznie dopiero wyszedł z pokoju śniadaniowego. Trzymał jeszcze w ręku serwetkę. — Skradziono je!

— Wiedziałem! — zawołał wstrząśnięty pułkownik. — Nie powinienem wpuścić tego medium do domu! Złodzieje! — Rzucił serwetkę.

— O, Mesiel — pani Mering przycisnęła szkatułkę do łona — chyba nie myślisz, że madame Iritosky miała z tym coś wspólnego!

Zjawiła się Tossie.

— Co się stało, mamo?

— Tocelyn, idź i zobacz, czy nie brakuje ci czegoś z biżuterii!

— Mój pamiętnik! — wykrzyknęła Tossie i wybiegła, prawie zderzając się z Verity, która widocznie weszła tylnymi schodami.

— Co się stało? — zapytała Verity.

— Obrabowani! — wyjaśnił zwięźle pułkownik. — Powiedzcie madame Jak-jej-tam i temu księciu, żeby natychmiast zeszli na dół!

— Oni wyjechali — odparła Verity.

— Wyjechali? — zachłysnęła się pani Mering i myślałem już, ze spadnie ze schodów.

Popędziłem do góry, a Verity zbiegła na dół i wspólnymi siłami sprowadziliśmy panią Mering ze schodów. Przetransportowaliśmy ją do salonu i złożyliśmy, łkającą, na sofie wypchanej końskim włosiem.

Zdyszana Tossie zjawiła się na szczycie schodów.

— O mamo, zginął mój naszyjnik z granatów — wołała, zbiegając z tupotem po schodach — i moje perły, i pierścionek z ametystem.

Zamiast skręcić do salonu, pobiegła dalej korytarzem i wróciła po chwili, niosąc swój pamiętnik.

— Dzięki niebiosom schowałam pamiętnik w bibliotece, pomiędzy innymi książkami, gdzie nikt go nie zauważył!

Verity i ja wymieniliśmy spojrzenia.

— Wiedziałem, że ten nonsens ze stukającymi stolikami nie prowadzi do niczego dobrego — stwierdził pułkownik. — Gdzie jest Baine? Zadzwońcie na niego!

Verity ruszyła w stronę dzwonka, ale Baine właśnie wszedł, niosąc wyszczerbiony gliniany garnek.

— Odstawcie to — rozkazał pułkownik Mering — i sprowadźcie konstabla. Zginął naszyjnik pani Mering.

— I mój pierścionek z ametystem — dodała Tossie.

— Wczoraj wieczorem zabrałem rubiny pani Mering i resztę biżuterii do czyszczenia — powiedział Baine. — Zauważyłem, że kiedy panie nosiły je ostatnio, klejnoty wydawały się nieco przyćmione. — Sięgnął do garnka. — Namoczyłem je na noc w roztworze octu i sody.

Wyjął naszyjnik z rubinów i podał pułkownikowi.

— Zamierzałem właśnie odłożyć go do szkatułki. Uprzedziłbym panią Mering, ale była zajęta gośćmi.

— Wiedziałam! — odezwała się pani Mering z sofy. — Mesiel, jak mogłeś posądzać kochaną madame Iritosky?

— Baine, sprawdźcie srebra — polecił pułkownik Mering. — I Rubensa.

— Tak, sir — powiedział Baine. — Na którą podstawić powozy?

— Powozy? Po co? — zapytał pułkownik.

— Żeby pojechać do Coventry — wyjaśniła Tossie. — Zwiedzimy kościół świętego Michała.

— Też coś! — prychnął pułkownik. — Nigdzie nie jedziemy. Złodzieje w okolicy! Nie wiadomo, kiedy wrócą!

— Ale my musimy jechać — oświadczyła Verity.

— Duchy nas wezwały — poparła ją Tossie.

— Nonsens i bzdura! — zaperzył się pułkownik. — Pewnie to uknuła, zęby wywabić nas z domu, a wtedy wrócą i ukradną nasze kosztowności!

— Uknuła! — Pani Mering majestatycznie powstała z sofy. — Czy sugerujesz, że wczorajsza wiadomość od duchów była nieprawdziwa?

Pułkownik zignorował ją.

— Nie potrzebujemy powozów. I lepiej sprawdzić, czy konie są stajni. Nigdy nie wiadomo… — urwał, jakby porażony nagłą myślą.

— Mój Czarny Maur!

Uznałem za mało prawdopodobne, żeby madame Iritosky ukradła złotą rybkę pułkownika, nawet jeśli pokrzyżowano jej plany względem rubinów, ale raczej nie należało mu tego mówić. Zszedłem mu z drogi, kiedy popędził do drzwi.

Pani Mering znowu usiadła na sofie.

— O, że też twój ojciec zwątpił w uczciwość madame Iritosky! Łaska boska, że wyjechała i nie musi wysłuchiwać tych podłych oszczerstw! — Coś sobie przypomniała. — Jaki podała powód wyjazdu Baine?

— Nie wiedziałem o ich wyjeździe aż do dzisiejszego ranka — powiedział Baine. — Wygląda na to, że wyjechali w nocy. Bardzo mnie to zdziwiło. Powiedziałem madame Iritosky, że pani na pewno napisze do Towarzystwa Badań Metapsychicznych i zaprosi ich na świadków manifestacji, i oczywiście zakładałem, że madame zechce zostać, ale widocznie wezwały ją pilne sprawy.

— Niewątpliwie — przyświadczyła pani Mering. — Wezwania duchów nie wolno lekceważyć. Ale Towarzystwo Badań Metapsychicznych tutaj! Jakie to pasjonujące!

Wszedł pułkownik Mering z ponurą miną, niosąc pod pachą Księżniczkę Ardżumand.

— Czy pański Czarny Maur jest bezpieczny? — zapytałem z obawą.

— Na razie — odparł, rzucając kota na podłogę. Tossie podniosła kotkę.

— To nie przypadek, że przyjechali akurat teraz, dzień przed dostarczeniem mojego czerwono nakrapianego srebrnego tancho — stwierdził pułkownik. — Baine! Trzymajcie straż nad sadzawką przez cały dzień. Nie wiadomo, kiedy wrócą!

— Baine jedzie ze mną — oznajmiła pani Mering, wstając z sofy, groźna niczym walkiria z warkoczami i bojowym płomiennym spojrzeniem. — Pojedziemy do Coventry!

— Banialuki! Nigdzie nie jadę. Muszę zostać tutaj i bronić pozycji!

— Więc pojedziemy bez ciebie — oznajmiła. — Nie wolno lekceważyć wezwania duchów. Baine, kiedy odchodzi następny pociąg do Coventry?

— Dziewiąta cztery, jaśnie pani — odpowiedział szybko Baine.

— Doskonale — stwierdziła pani Mering, odwracając się plecami do pułkownika. — Podstaw powóz kwadrans po ósmej. Wyjedziemy na stację o wpół do.

Podstawił, ale nie wyjechaliśmy. Ani o dziewiątej trzydzieści, ani o dziesiątej. Na szczęście były jeszcze pociągi o dziewiątej czterdzieści dziewięć, dziesiątej siedemnaście i jedenastej pięć, które Baine, chodzący rozkład jazdy Bradshawa, recytował po każdym kolejnym opóźnieniu.

Opóźnienia wynikały z rozmaitych przyczyn. Pani Mering oświadczyła, że po porannych przeżyciach czuje się osłabiona i musi pokrzepić się śniadaniem z krwawej kiszki, kedgeree oraz faszerowanych kurzych wątróbek. Tossie nie mogła znaleźć swoich lawendowych rękawiczek. Jane zniosła na dół niewłaściwy szal.

— Nie, nie, kaszmir jest za ciepły na czerwiec — powiedziała pani Mering. — Przynieś szal z tartanu, ten z Dunfermline.

— Spóźnimy się na spotkanie z panem C. — jęknęła Verity, kiedy staliśmy w westybulu, czekając, aż pani Mering ponownie zmieni kapelusz.